Nasza księgarnia

Literackie kreacje pobytu Napoleona w Warszawie w 1812 roku

Posted in Epoka napoleońska w literaturze

Napoleon przebywał w Warszawie trzykrotnie. Z informacji podanych przez Roberta Bieleckiego w książce Napoleon a Polska. Polacy a Napoleon. Katalog wystawy, czerwiec-październik 1997 wynika, że po raz pierwszy cesarz Francuzów odwiedził Warszawę 19 grudnia 1806 roku. "Zatrzymał się w Zamku Królewskim; o godz. 10 - przyjął przedstawicieli władz polskich, po raz pierwszy spotkał się z ks. Józefem Poniatowskim; o godz. 12 - obserwował Pragę ze skarpy wiślanej na Starym Mieście"[1] - czytamy w pracy historyka. Warszawę opuścił 23 grudnia o godzinie 3 nad ranem. Znacznie dłuższy pobyt cesarza Francuzów w tym mieście miał miejsce w 1807 roku. Bonaparte ponownie przybył na Zamek Królewski 1 stycznia 1807 roku. Podczas pobytu trwającego do 30 stycznia władca "dokonał inspekcji 1 pułku piechoty z dywizji Poniatowskiego", "był na przedstawieniu w Teatrze Polskim przy pl. Krasińskich", a 18 stycznia "na Krakowskim Przedmieściu Jan Kiliński ofiarował mu chorągiew 20 pułku piechoty z powstania kościuszkowskiego"[2].



Trzeci pobyt wodza Wielkiej Armii w Warszawie miał miejsce 10 grudnia 1812 roku. Robert Bielecki o wydarzeniach tego dnia pisze następująco:

 

godz. 13 - [Napoleon] przybył do Warszawy, zatrzymał się w Hotelu Angielskim przy ul. Wierzbowej, należącym do Tomasza Gąsiorowskiego; godz. 14 - przyjął tam prezesa Rady Ministrów Księstwa Warszawskiego, Stanisława Kostkę Potockiego, ministra finansów Tadeusza Matuszewicza, francuskiego rezydenta arcybiskupa Dominique de Pradta i francuskiego gubernatora gen. Adriena du Taillisa; godz. 17 - wyruszył saniami w dalszą drogę[3].

 

O okolicznościach przyjazdu Bonapartego do Warszawy czytamy w Historii Hotelu Angielskiego w Warszawie i opisie pobytu w nim cesarza Napoleona I w 1812 r.:

 

Dnia 10 grudnia, około godz. 11 rano, do [...] Tomasza Gąsiorowskiego przybył oficer ordynansowy Napoleona, hr. Wąsowicz, prosząc o mieszkanie dla ks. Caulaincourta[4]. Gąsiorowski, zrażony uciążliwymi kwaterunkami wojskowych, odesłał go do innych hotelów. Niebawem jednak hr. Wąsowicz wrócił i wymógł, że dano mu trzy pokoje na dole, które kazał natychmiast ogrzać, gdyż dnia tego mróz dosięgał 16 stopni[5].

 

Dokument wydany w 1914 roku jest istotny także ze względu na fakt, że wydrukowano w nim relację właściciela hotelu z pamiętnego pobytu cesarza Francuzów. Tomasz Gąsiorowski następująco pisze o swoim spotkaniu z przybyłym gościem:

 

Ja, chcąc naprzeciw niego wyjść, otworzyłem drzwi, jak gdyby dla niego, i zetknąłem się z nim tak blisko, że twarz o twarz prawie się dotykała [...]. On z wolna twarz odwrócił, co spostrzegłszy, tym prędzej swoją odwróciłem. Lecz, o dziwy! cóż ujrzałem?... Napoleona w aksamitnej, zielonej, sobolami podszytej czamarze, złotymi potrzebami suto ozdobionej. Poznałem go od razu, gdyż go naprzód we Włoszech, jako jenerała komenderującego armią włoską, widziałem. Po wtóre, w roku 1806, gdy do Warszawy przybył, mogłem mu się bardzo dobrze przypatrzyć, kiedy w Ogrodzie Saskim manewrował artylerią konną i robił przegląd pułku liniowego...[6]

 

            Z relacji Gąsiorowskiego wynika, że do Napoleona udali się książę Caulaincourt, gubernator Warszawy hrabia du Taillis oraz ambasador de Pradt. Spotkanie z nimi trwało pół godziny. Po jego zakończeniu Bonaparte zajął się swą toaletą, spożył obiad oraz oczekiwał na przybycie władz krajowych. W sprawozdaniu czytamy: "Napoleon rozmawiał z przybyłymi, jak mi jeden z przytomnych opowiadał, o wielkim zimnie, o stracie armii, że wkrótce inną armię będzie miał, że jenerał Loison zasłoni Księstwo Warszawskie, że na potrzeby Księstwa asygnuje parę milionów pieniędzy sardyńskich itd. Przerywał często swoją konferencję tymi słowy, dosyć głośno wypowiadanymi: - Du sublime au ridicule il n'y a qu'un pas ŕ faire"[7]. To spotkanie trwało również pół godziny. Po nim Napoleon opuścił trzy pokoje mieszczące się na parterze. Gąsiorowski zaprowadził cesarza do sanek. Jego relacja jest następująca:

 

Kiedy stanęliśmy przed sankami, Caulaincourt wziął Napoleona pod prawą ręką, a ja pod lewą, i wsadziliśmy go do sanek. [...] Caulaincourt podał Napoleonowi worek z wilków, w który on nogi wsadził i dobrze je dokoła otuliwszy, sam do Napoleona się przysiadł. Wtedy Napoleon zapytał Caulaincourta: - Qui est cet homme?- C'est le maître de la maison - odpowiedział Caulaincourt. - Qu'on lui donne 10 Napoléon (Daj mu 10 napoleondorów) - rzekł cesarz[8].

 

Utworem, którego akcja rozgrywa się 10 grudnia 1812 roku w Warszawie jest Bóg wojny. Epizod napoleoński Adolfa Nowaczyńskiego. Dramat ten powstał w 1908 roku. Opowieść Tomasza Gąsiorowskiego Jan Lorentowicz uznał za źródło utworu Nowaczyńskiego. W opinii krytyka literackiego i teatralnego, w dramacie tym "walczą o prawo pierwszeństwa dwa zamiary autorskie: 1. uwydatnić w szeregu dialogów dziejowe porachunki Polaków z Napoleonem; 2. pokazać małość wielkiego Korsykańczyka, obedrzeć go chociaż na te kilka godzin pobytu w Warszawie z aureoli potężnego >>boga wojny<<"[9]. Wymienione zamiary autorskie Nowaczyński realizuje w kolejnych częściach dramatu. O innym źródle utworu wspomina natomiast anonimowy autor recenzji: "Historia poselstwa w Ks. Warszawskim, pióra francuskiego rezydenta nad Wisłą, de Pradta, dostarczyła Nowaczyńskiemu zasobnego źródła do uscenizowania tragicznego momentu w życiu wielkiego boga wojny"[10].

Spośród kwestii Napoleona dramatopisarz wyróżnia historyczne słowa cesarza Francuzów: "Du sublime au ridicule il n'y a qu'un pas" ("Od wzniosłości do śmieszności - jeden tylko krok"), które jako "akord bohatera" zostały zamieszczone przed tekstem dramatu. O okolicznościach wypowiedzenia tych słów i podróży z Rosji do Księstwa Warszawskiego pisze Kajetan Kraszewski we wspomnieniach wydrukowanych w 1880 roku:

 

[...] zgodzono się na to, że lepiej drogę na Księstwo obrócić. Mikulicz przeto, wziąwszy naprędce starą karetę od pana Węgierskiego, w kilka godzin osadził ją na płozy i własnymi końmi również jak Falkowski powożąc, sam, z nieodstępnym obok Wąsowiczem, szczęśliwie i bez żadnego przypadku dowiózł cesarza aż do samej Warszawy. Za tę przysługę dostał trzysta napoleonów, które cesarz mu własnymi rękoma do czapki nasypał. Pomimo klęski i porażki strasznej Napoleon, jak zapewniają ci, co natenczas mieli przystęp do jego osoby, rad był widocznie, że się osobiście z tak ciasnej matni wyśliznął, dało mu to humor niezwykły, wesoły, w dziwnej będący z okolicznościami sprzeczności. Wtenczas to po kilkakroć powtarzał owe historyczne słowa: du sublime au ridicule il n'y a  qu'un pas[11].

 

            O miejscu rozgrywania się wydarzeń Nowaczyński informuje w krótkim komentarzu poprzedzającym tekst dramatu: "Rzecz działa się [...] w Warszawie w parterowym pokoju [...] w Hotelu d'Angleterre, przy ulicy Wierzbowej, gdzie dziś w r. 1908 (co tu obwijać w bawełnę) sklep z wełnianym trykotażem"[12]. Napoleon pojawia się w Hotelu Angielskim w chwili, gdy bohaterowie dramatu dyskutują o czynach cesarza Francuzów i postawie Polaków wobec Bonapartego. Rozalka Dietrych, szwagierka Tomasza Gąsiorkowskiego[13], właściciela hotelu, zwraca uwagę na zmienność jego sądów o władcy: "Ech Tomaszu! Tomaszu! Sam nie wiesz, czego ty chcesz. Pierwejś inaczej mówił! Raześ za Nim, raz przeciw Niemu. [...] Raz mówisz, że cała nadzieja nasza w Cesarzu, raz znowu, że z Nim wszelkie zło nasze się zaczęło..." (s. 13-14). W przekonaniu Gąsiorkowskiego, kampania rosyjska, w której biorą udział Polacy, ma nie tylko decydujące znaczenie dla losów ojczyny, lecz także wpłynie ostatecznie na sposób postrzegania wodza Wielkiej Armii przez Polaków. "Jesteśmy nad brzegiem przepaści" (s. 14) - zauważa bohater, nie zdając sobie sprawy z tego, że inicjator kampanii moskiewskiej pojawi się po upływie kilku chwil w jego hotelu, podając się za księcia Vicenzy - Caulaincourta. Nie spodziewając się jakichkolwiek gości w hotelu, bohaterowie sprzątają pomieszczenia. Na stole znajdującym się w jednym z nich znajdują oni napis będący osobliwą grą słów i wskazujący jednoznacznie na postawę jego autora wobec cesarza. Podwójne znaczenie słów uwypukla dodatkowo Rozalka, która czyta je w szczególny sposób: "Na... pole... on... nas wywiedzie Polaczków!" (s. 12). Zwolennikiem Napoleona jest natomiast inny bohater - traktiernik Przepiórkowski. O rozmowie bohaterów anonimowy recenzent utworu pisze: "zręczna, charakterystyczna, wprowadzająca czytelnika w nastrój odpowiedni"[14].

Bonaparte, który pojawia się w Warszawie, swoją tożsamość ukrywa jedynie przed właścicielem hotelu, jego szwagierką i Przepiórkowskim. Z innymi postaciami pojawiającymi się w utworze rozmawia otwarcie, odnosząc się do własnych czynów wobec Polaków. 10 grudnia 1812 roku gościem Hotelu Angielskiego jest między innymi prezes Rady Stanu Stanisław Kostka Potocki. W opinii Jana Lorentowicza Potocki "powtarza dzisiejsze poglądy na rolę Napoleona w historii polskiej, poglądy, których zaślepienie i rozpacz współczesnych mieć nie mogły"[15]. Dialog obu postaci ukazuje stosunek hrabiego do Bonapartego oraz odzwierciedla nadzieje, które Polacy pokładali w Napoleonie. Dla polityka, całkowicie wierzącego w sukces wodza Wielkiej Armii, nieprawdopodobieństwem jest klęska władcy i odwrót jego wojsk z Rosji. Ze względu na rozmówcę jest jednak daleki od mówienia wprost o wydarzeniach, które się rozegrały: "[...] co prawda w moim siódmym krzyżyku prędzej byłbym się śmierci samej już spodziewał, jak widoku Waszej Cesarskiej Mości tu... w hotelu angielskim... i to w takich warunkach zajadłej niepomyślności" (s. 95) Odmienną postawę wobec wydarzeń w Rosji prezentuje sam Napoleon. Nie ujmuje ich w kategoriach porażki, lecz jako kaprys zmiennej Fortuny. Zaistniałą sytuację traktuje jako pożądane doświadczenie, z którego można wyciągnąć doniosłe wnioski. Wspomniane "kaprysy Fortuny" (s. 95) wprowadzają jego zdaniem do życia nieoczekiwane rozwiązania i są dodatkowym impulsem do działania:

 

Ja żyję tylko tymi ustawicznymi turbacjami losu. Mnie najcięższe przeciwności nie tylko nie zrażają, ale wprost dodają bodźca... wytrzymałości, uporu! Bez tych przekornych kaprysów Fortuny życie po prostu byłoby nie do zniesienia nudnym, byłoby sielankową, ckliwą szczęśliwością... Ta przegrana kampania moskiewska, to epizod bardzo zajmujący, pouczający... (s. 95)

 

Jego myśl nie kieruje się w stronę tych, którzy polegli na polu bitwy. Ofiary działań wojennych są dla niego nie tylko anonimowe, lecz także konieczne[16]. Nie jest zdolny do postrzegania kampanii rosyjskiej jako teatrum śmierci, która zebrała wówczas krwawe żniwo. Słowa Potockiego o tym, że "tyle nadziei świetlistych całkiem pogrzebanych!" (s. 95) pozostawia on bez reakcji. Wobec hrabiego Napoleon nie zachowuje się początkowo jak aktor odgrywający przyjętą rolę. Fragment poniższej wypowiedzi ujawnia jego prawdziwy stosunek do podległych mu żołnierzy. To właśnie mówiąc te słowa, Bonaparte jest nadzwyczaj szczery: "Na wojnie materiał ludzki za nic się waży; to jest po prostu pokarm dla kartaczownic, solony i pieprzony szrapnelami, oblewany sosem krwi. Czy polegnie dziesięć tysięcy więcej czy mniej, no to nie wchodzi w zakres dyskursu" (s. 96). Walczącego żołnierza postrzega jedynie jako narzędzie do realizacji z góry założonego celu, jakim może być na przykład zdobycie dobrych pozycji strategicznych. Mówiąc o śmierci na polu bitwy, przywołuje zachowanie samych żołnierzy lekceważących zagrożenie i niemyślących o niebezpieczeństwie:

 

Trzeba by panu, hrabio, dopiero znaleźć się raz w samym pięknej bitwy ognisku, tak w jakiej już czwartej lub piątej godzinie jej trwania, żebyś przekonał się naocznie, jak najtchórzliwsze, najmiększe natury lekko sobie ważą rozhulanie się bogini moru. Ja widywałem zuchów poprawiających sobie przy wyciągniętym lusterku wąsów i warkoczy, podczas gdy w najbliższym sąsiedztwie ich świstały kule z zjadliwych angielskich odlewarni (s. 96).

 

W toczącej się rozmowie to przebieg wydarzeń w Rosji pozostaje początkowo najistotniejszym tematem. W miarę upływu czasu hrabia przyjmuje sposób myślenia Napoleona i wskazuje na niewielkie znaczenie poniesionej porażki. Bonapartego cały czas postrzega w kategoriach wodza, od którego zależy los Polaków. Dlatego natychmiast reaguje na planowany przez cesarza Francuzów szybki wyjazd z Warszawy:

 

Przecież Wasza Cesarska Mość zatrzyma się w Warszawie choć kilka dni. Pomijając podniesienie na duchu w naszym mieście i najlepsze wrażenie na całym narodzie, jeśli Wasza Cesarska Mość stąd, z Warszawy zadatuje nowy manifest tłumaczący narodowi polskiemu małoważność i błahość przegranej wojny - to przecież wzgląd na zdrowie Waszej Cesarskiej Mości, od którego zawisł po prostu byt, żywot wielu, wielu milionów, powstrzyma Cię, Najjaśniejszy Panie, od narażenia swej cennej istności w wyczerpującym pośpiechu tej jazdy. (s. 99)

           

W innej części wypowiedzi stwierdza jednak, że jego umysł jest niezdolny do "objęcia ogromu nieszczęścia" oraz zaakceptowania "Hiobowych wieści" (s. 100). Mówiąc o przyczynach przegranej kampanii, Napoleon - bohater dramatu Nowaczyńskiego wskazuje na te, które pojawiają się w pracach historyków: "Zwyciężyły nas i to z kretesem głód i mróz, pustynie, błota, zdradzieckie odwilże, nie zaś admirałek Czyczagow lub inni" (s. 100).

W punkcie kulminacyjnym toczącej się rozmowy Potocki zadaje pytanie o plany rządu francuskiego wobec Polaków. Jest ono motywowane świadomością aktualnej sytuacji politycznej. Poruszoną kwestią Napoleon wydaje się początkowo całkowicie niezainteresowany. Świadczy o tym jego zachowanie, cesarz Francuzów z pewnym lekceważeniem sięga po kieliszek wina, by następnie powrócić do omawianego tematu. Jego wypowiedź jest nie tylko wymijająca, lecz także pełna pochwał pod adresem Polaków. Napoleon chce, by nadal obowiązywał wcześniej istniejący stan rzeczy. Sytuuje samego siebie w roli opiekuna całego narodu, oczekując jednocześnie poparcia i konkretnej postawy Polaków. Samego Potockiego postrzega jako przedstawiciela narodu, człowieka, który mógłby wpłynąć na postawę swoich rodaków. Fragment jego wypowiedzi brzmi następująco:

 

No a co się dotyczy tej waszej biednej Polski... więc... tak... Otóż... Ja tyle razy chwaliłem już męstwo Polaków, że mnie to po prostu nieco nudzi... Ale hrabia wiesz dobrze, jak ja kocham wasz naród, wasz rycerski! wspaniały! światły naród! Ja od szesnastu lat mam waszych wiarusów przy moim boku... Tak od szesnastu. Podziwiałem ich i stawiałem zawsze za przykład. I nadal stawiać będę. I nadal chcę być waszym opiekunem... przyjacielem... protektorem... no po prostu ojcem waszej wielkodusznej, sławnej nacji... Tylko wy mnie teraz właśnie... teraz musicie najgoręcej poprzeć... co? (s. 102)

 

"Nowaczyński zdawał sobie sprawę, jak wysoce dramatycznym może być taki moment spotkania się patriotycznej myśli polskiej z olbrzymim egoizmem Napoleona, który zniszczył dla swych celów armię polską, tak wielką, jakiej naród nie miał od czasów Sobieskiego"[17]. W przebiegu akcji dramatycznej okazuje się, że na niezobowiązujące deklaracje decyduje się także prezes Rady Stanu. Podkreśla on, że Polacy są wierni Napoleonowi. O swoich rodakach mówi: "Dzieci zwycięstwa, jeniuszu i wspaniałomyślności Twojej - zawsze byliśmy na pierwsze skinienie" (s. 103). Zdając sprawę z aktualnie panujących nastrojów, podkreśla, że część narodu ma krytyczny stosunek do rządu Francji. Przyczyną zaistniałego stanu rzeczy jest postawa samego Napoleona, który przed wyprawą na Rosję nie zareagował na entuzjastyczne nastroje deputacji sejmowej śladem Bonapartego przybyłej do Wilna. Potocki, przypisując winę cesarzowi Francuzów, zauważa: "Wstrzymane nasze gorące uniesienia i zapędy, zniszczone rachuby, zerwane nadzieje połączenia trzech rozdartych dzielnic... cokolwiek, choć co prawda nawet dość znacznie oziębiły temperaturę tych uczuć wrzących, jakie w piersiach naszych żywiliśmy do Ciebie..." (s. 103).

Krytyczną postawę wobec Polaków prezentuje sam Napoleon. Zwraca on uwagę na fakt, że wypowiadają oni jedynie deklaracje oraz wskazuje na znaczącą rozbieżność między słowem a czynem. Oczekuje zatem zdecydowanych działań Polaków, które wiązałyby się przede wszystkim z wystawieniem odpowiedniej liczby żołnierzy. Bonaparte występuje z pozycji obrońcy francuskich interesów politycznych: "Rząd francuski nie mógł się decydować na oziębienie przyjaznych stosunków z Austrią. To trudno..." (s. 103). Odnosząc się do takiej postawy władcy, Stanisław Kirkor pisze: "Przy ocenie stosunku Napoleona do Polski i Polaków nie można zapominać o tym, że był, względnie stał się, Francuzem i był następnie cesarzem Francuzów, a nie Polaków. Sprawę polską mógł więc popierać i popierał tylko w takiej mierze, w jakiej było to zgodne z interesem Francuzów"[18].

Bonaparte nie decyduje się jednak na rezygnację z roli opiekuna i protektora Polaków. Zapowiada ostateczne rozwiązanie sprawy polskiej, lecz sytuuje je w nieokreślonej przyszłości: "To było przed kampanią, która, gdyby była tak zwycięską, jak się całemu światu zapowiadała - wy już dzisiaj mielibyście na nowo państwo od morza do morza. Już dzisiaj! A tak rzecz się odłożyła do szczęśniejszych czasów... tak, tak, do szczęśniejszych... [...] Ale tylko... odłożyła!" (s. 103-104).

Dialog obu postaci jest przepełniony patetycznymi słowami oraz ujawnia niegotowość do konkretnych czynów. O wartości składanych obietnic mówi sam hrabia Potocki, wyrażając Napoleonowi wdzięczność oraz podkreślając, że "samymi obietnicami milionów karmić i poić, i ... upajać się nie da. A tu Rosjany już podobno koło Zamościa, Najjaśniejszy Panie" (s. 104). Choć Napoleon jest przekonany o tym, że o jego losie zadecydował kaprys Fortuny, to jednak cały czas wierzy w swoją siłę i potęgę Wielkiej Armii. Jawi się jako wódz, który nie zdaje sobie sprawy z kondycji armii po przegranej kampanii. Za wszelką cenę chce być nadal postrzegany jako wojskowy geniusz, który nigdy nie ponosi klęski. Zapowiada on dalsze działania, mówiąc o własnym wpływie na sytuację polityczną na kontynencie: "Zresztą mimo wszystkiego potęga Francji nic a nic nie straciła na swoim wzniosłym blasku i sile! Mimo Moskwę, Berezynę, ja jeszcze umiem regulować sterem europejskiej nawy, kpiąc sobie ze wszystkich dyplomatycznych żmij, syczących po gabinetach. Oho... Ja jeszcze i w Anglii wyląduję, panie Potocki... A tutaj? Tu będę z powrotem najdalej za pół roku! Z półmilionem Spartańczyków, panie Stanisławie!" (s. 104).

Odnosząc się do całokształtu kreacji Bonapartego w Bogu wojny, anonimowy autor artykułu poświęconego dramatowi zauważa: "Ja nie wiem, czy Nowaczyński chciał, aby Napoleon Wielki był w jego sztuce Napoleonem małym, ale on nie jest mały, on stanowczo i tu jest wielki. Pomimo że autor ma intencję do skarykaturowania, [...] do spospolitowania olbrzyma, olbrzym pozostaje tym, kim był"[19]. Wspomniana "intencja do skarykaturowania" jest niewątpliwie w utworze wyraźnie obecna. Choć Napoleon w rozmowie z Potockim sprawia wrażenie postaci zmotywowanej i gotowej do dalszych działań, to jednak geniuszu już nie przejawia. Jego słowa świadczą o rozpaczliwym pragnieniu decydującego zwycięstwa, dlatego w toczącej się rozmowie porusza kwestię polską, chcąc zapewnić sobie udział Polaków w kolejnych starciach wojennych. Jako wytrawny psycholog i znawca natury ludzkiej próbuje przekonać Potockiego o tym, że obecność polskich żołnierzy w jego szeregach jest konieczna oraz przyniesie wzajemne korzyści. Oczekuje działań i dostarczenia dowodów, że Polacy są "godni być narodem, samoistnym narodem" (s. 105). On sam, nie uwzględniając wielowiekowej historii, gdy Polacy funkcjonowali jako samoistny naród, przypisuje sobie prawo decydowania o losie rodaków Potockiego. Jawi się jako człowiek, który podejmuje próbę ratowania własnej potęgi politycznej, w sytuacji gdy realia polityczne pozbawiły go miana olbrzyma.

Napoleon-olbrzym, którego mimo wszystko trudno dopatrzyć się w dramacie, nigdy nie przyznałby się do błędu i niewłaściwych działań wobec Polaków. W utworze Nowaczyńskiego to właśnie skrucha, być może nieszczera, częściowo towarzyszy Bonapartemu. Cesarz zwraca uwagę na fakt, że jego stosunek do Polaków nie zawsze był właściwy oraz deklaruje: "ja gotów jestem wszystkie [usterki] naprawić... o ile wy mnie teraz nie... [...] nie opuścicie" (s. 108). Pokonany Napoleon ujawnia swoją słabość. Ostatecznie jednak "zbyt mocno utrwalona jest w wyobraźniach wielkość Napoleona, by ukazywanie jego przywar i małostek mogło mu naprawdę zagrażać. Zachodzi tu bowiem taka okoliczność, że epizod Nowaczyńskiego staje się w oczach widzów tylko przyczynkiem do charakterystyki boga wojny, lecz nie jedynym źródłem poznania"[20].

Toczący się dialog opiera się na wymianie argumentów i próbie przekonania rozmówcy do swoich racji. Obie postaci przywołują niepodważalne fakty. Napoleon odnosi się do wydań "Monitora" oraz mówi o swym stosunku do Polaków. Potocki, broniąc Polaków przed zarzutem wypowiadania bezpodstawnych słów, zauważa: "Myśmy się słowami nie wykręcali, Najjaśniejszy Panie. To chyba nie pod naszym adresem zarzut... Daliśmy Waszej Cesarskiej Mości przeszło siedemdziesięciotysięczną armię, jakiej nie wystawiliśmy jeszcze od czasów Sobieskiego... [...] Wasza Cesarska Mość raczył się tedy omylić" (s. 105).

Sytuując wskrzeszenie Polski w przyszłości, Bonaparte odnosi się także do kształtu odrodzonego państwa. Kieruje pod adresem Potockiego szereg dyrektyw, ujawniając swój stosunek do kobiet oraz poetów. Jego słowa brzmią następująco:

 

[...] w pierwszym rzędzie musicie usunąć i wypędzić od spraw publicznych panów poetów i kobiety. Mieszanie się tych wiecznie nieletnich żywiołów w sprawy obywatelskie zatrułoby każdą zdrową atmosferę fałszywym rozczuleniem się, nie dopiero waszą. Kobiety przemądre pod banderolą miłości bliźniego, przemycają w życie publiczne manię intryg i nieposzanowanie siły i pracy... (s. 106)

 

Jego stosunek do literatów jest równie krytyczny, choć tym mianem określa przede wszystkim demagogów, kpiarzy i wodewilistów "rzucających się i szarpiących spodnie każdej wielkości!..." (s. 106). Jego słowa odnoszą się więc do tych postaci, które dokonują oceny osób zaangażowanych w życie polityczne. Sam Bonaparte, mówiąc o literaturze, występuje z pozycji jej zwolennika oraz postaci, której zależy na powstaniu wartościowych utworów: "[...] owszem, ja sam lubię literaturę, o nawet bardzo lubię. Ja za dobrą odę płaciłem i po cztery tysiące franków..."[21] (s. 106).

Napoleona z lekceważeniem wypowiadającego się na temat ludzkiego życia dostrzegamy także w innym fragmencie toczącej się rozmowy. Bonaparte nie czuje się winny śmierci tych legionistów, którzy zostali wysłani na San Domingo: "To wszystko jedno. Mniejsza z tym. Widocznie była konieczność wysłania ich na skały Atlantyku! Murzyn taki sam pożądany wróg, jak taki Moskal..." (s. 109). Bonaparte dyskutujący z hrabią Potockim decyduje się także na krytykę Polaków walczących u jego boku. Występuje przeciwko utrwalonemu w społeczeństwie przekonaniu o heroicznej postawie Polaków w szeregach Wielkiej Armii. Jego krytyczne słowa spotykają się z natychmiastową reakcją prezesa Rady Stanu: "W każdym razie Najjaśniejszy Panie, o ile wiem od księcia Vicenzyi i z listów, nie oszczędzały kule tej szlachty polskiej w ostatnich miesiącach. Poległych już nie licząc, ranni przecież ciężko i sami wodzowie: Kniaziewicz! Staś Potocki! Zajączek! książę Józef mocno kontuzjowany!" (s. 113).

Mówiąc o konieczności wystawienia przez Polaków kolejnych kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy, Napoleon podkreśla, że los narodu leży w ich rękach. W rozmowie z Potockim kilkakrotnie powraca do kwestii ostatecznego uregulowania sprawy polskiej. Decyduje się na wypowiedzenie następującej deklaracji, wpisując niepodległość Polski w rodzaj transakcji: "Sformujcie mi we dwa miesiące ośmdziesiąt takich legionów kozackich, no i obwołajcie pospolite ruszenie insurekcjonując wszystkie prowincje, a ogłoszę waszą Polskę niepodległą" (s. 109).

Rozmowa z Potockim ujawnia kilka wcieleń Napoleona. Bonaparte występuje nie tylko jako psycholog i polityk, lecz także wciela się w rolę sprawnego organizatora życia społecznego. Sugeruje on konieczność zaangażowania chłopów do walki, lecz nie prezentuje  żadnej propozycji, która byłaby rozwiązaniem ich sytuacji: "Musicie zaapelować do waszego chłopstwa! Inicjatywa wyjść winna od Rady Stanu, ale i kler panów poprzeć musi swym znaczeniem... [...] Już dużośmy wycisnęli ze szlachty, teraz trzeba będzie z chłopstwa formować tych kozaków" (s. 111). Na uwagę zasługuje fakt, że cesarz Francuzów postrzega chłopów jako warstwę społeczną zdolną do wojennego rzemiosła. Sytuuje się w roli znawcy: "Hrabia jako człowiek nauki i miłośnik literatur nie masz najmniejszego wyobrażenia o tym, że wasz lud jest wprost urodzonym tylko do wojennego rzemiosła. Ja na terenie wojennym więcej nawet weń wierzyć zaczynam niż w waszą szlachtę. Wziąwszy pod uwagę choćby tylko ostatnią naszą kampanię wcale się nie popisała tak szczytnie rycerska szlachta polska" (s. 113).

Rozdrażniony i wzburzony Napoleon sprawia wrażenie człowieka przekonanego o złych intencjach najbliższych współpracowników:

 

Bylibyście wszyscy bardzo kontenci, gdyby jakiś zabłąkany kartacz byłby mi oderwał głowę... Tak... tak albo gdyby mnie te kozaki były w niewolę wzięły... A już mało brakowało... Kilka razy... ostatnio cztery dni temu pod Oszmianą... co? Byłby Wam wszystkim spadł z pleców ten upiór wojenny, co was gniecie bezustannie i nie pozwala wam spać siedem razy tygodniowo od 10-tej do 10-tej rano... (s. 119).

 

Wypowiadając te słowa, sytuuje samego siebie w opozycji do otoczenia, co wywołuje natychmiastową reakcję Caulaincourta, cesarskiego wielkiego koniuszego. Za sprawą tych oraz kolejnych słów Bonaparte wykracza poza wzorzec zachowania wielkiego człowieka. Nie ulega jednak wątpliwości, że staje się bardziej autentyczny i ujawnia swe prawdziwe oblicze. Ma świadomość tego, że zwracając się do otoczenia, operuje "historycznymi frazami" (s. 119), dlatego występuje z apelem: "dajcie mi się przynajmniej wygadać..." (s. 119). Napoleon w kreacji Nowaczyńskiego prezentuje złożony stosunek do teraźniejszości. Z jednej strony wyraża przekonanie o tym, że nigdy nie dorówna ona przeszłości:

 

Ja już sam teraz! Całkiem sam! Ci moi szczerze oddani... gdzie oni teraz? ... padli wszyscy na polach... padli! Kleber w Egipcie, Dessaix pod Marengo, Montebello pod Essling, Lassale... drogi, ukochany Lassale pod Wagram!... A ci teraz koło mnie haha... to pozłacane poliszynele! akademicy! samochwalcy... Gdzie można z takimi podagrykami zwyciężać!... (s. 117-118)

 

Z drugiej natomiast snuje plany na przyszłość, wierząc w to, że można ukształtować ją na wzór przeszłości:

 

Ale ja jeszcze nie tonę, moi panowie... oho! Tak... To była może moja Połtawa! Berezyna, Smoleńsk, Borodino! Borysów! To moja Połtawa! Ale on... on spod Połtawy posłał wtedy swojej ojczyźnie wielki but kirasjerski, pamiętacie? żeby się przypadkiem nie zapomnieli!... [...] I ja poślę przedtem buta Paryżowi. Wyprawa ŕ la Kserkses się nie udała, ale mój but imperialny jeszcze nad nimi!... (s. 120)

 

Napoleon, przekonany o swej wielkości i wyjątkowości, wyraża jednocześnie przeświadczenie o tym, że otaczające go osoby nie są w stanie mu dorównać. Zauważa, że nigdy nie będą one w stanie zrozumieć jego wzniosłych marzeń i snów o potędze. "Och, gdzie wam do moich orłów!..." (s. 123) - czytamy w utworze. Napoleona w Hotelu Angielskim charakteryzuje "oddychanie chwałą Marengo, Jeny i Friedlandu, upajanie się przeszłością"[22].

Zwracając się do swoich rozmówców, wymienia szereg odnoszących się do siebie określeń, których autorami byli twórcy "czarnej" legendy napoleońskiej. Odwołują się oni do pochodzenia Bonapartego, jego działań wobec społeczeństw, z którymi walczył, a także faktu objęcia korony cesarskiej: "Dla was jam ciągle straszny człowiek z Ajaccio... prawda Caulaincourt?... prawda? awanturnik! prawda, baronie de Pradt? słomka u nosa! malec ostrzyżony! ludożerca, liwerant sępów, złodziej koron! syn Matki Radości, śmiesznej kumoszki Letycji. Tak! tak? tak?..."[23] (s. 123-124).

Zmęczony i wzburzony Napoleon ponownie rozważa przyczyny klęski w Rosji. Za jedną z nich uznaje egzekucję księcia d'Enghien. Postrzegając wydarzenia ostatniej wyprawy jako zemstę losu za dokonane zabójstwo, próbuje jednocześnie obarczyć Caulaincourta winą za śmierć: "No, a przecież to ty tego cherlaka zabiłeś, panie koniuszy! Przecież to ty radziłeś! Tyś wyrok wykonał... Co? Na mnie ta krew nie spada" (s. 125). Caulaincourt nie łączy przyczyn klęski z wyrokami losu, lecz odnajduje je wyłącznie w dziedzinie przygotowania wojskowego do prowadzonych działań: "Źle umontowana artyleria... o... spalenie lekkomyślne pontonów, złe kucie koni... niesubordynacja! letnia odzież, oszustwa intendantury... oto przyczyny..." (s. 126).

Rozmówcy Napoleona nie wątpią nawet przez chwilę w znaczenie działań władcy dla przywrócenia niepodległości Polski. Czują się zobowiązani do przekonania cesarza Francuzów o swoich uczuciach. W ich słowach nie brakuje hiperbol. Cel ich użycia jest jednoznaczny. Hrabia Potocki i baron de Pradt tworzą stereotypowy i niezwykle schematyczny portret wodza Wielkiej Armii: "Cesarz Francuzów jest niespodziewanym, oślepiającym spełnieniem, urzeczywistnieniem polskich snów, marzeń, tęsknot najwznioślejszych... jest zmartwychwstałej wolności bogiem!" (s. 121)[24].

Mówiąc o relacji między Napoleonem a narodem polskim hrabia Potocki za najbardziej trafne uznaje obrazowanie przedstawiające Polaków, którzy przed pójściem na śmierć, defilują pod tronem cesarza. Wypowiadając słowa: "Ave Caesar Poloni te salutant" (s. 122), porównuje swoich rodaków do gladiatorów pozdrawiających cezara - Bonapartego.

Na los żołnierza Napoleon zwraca także uwagę w rozmowie z baronem de Pradtem. Podtrzymuje on swoje przekonanie o tym, że wojny w sposób naturalny doprowadzają do śmierci wielu walczących. Nie przyjmuje on do wiadomości słów swego rozmówcy, który przebieg kampanii rosyjskiej postrzega jako karę boską. Krytykuje zbędne patetyzowanie, traktując żołnierzy jedynie jako środek do realizacji określonego celu. O przegranej wojnie chce jak najszybciej zapomnieć, dlatego planuje kolejną konfrontację z przeciwnikiem. Jako wódz Wielkiej Armii czyni rachuby odnoszące się do stanu wojska oraz przywiduje, że po upływie dwunastu miesięcy będzie miał taką samą liczbę żołnierzy, gdyż "cesarstwo ma czterdzieści milionów, a rokrocznie rodzi się nowa armia..." (s. 72). Swoją niższość dostrzega wyłącznie w relacji do żywiołów. To pogodę i klimat traktuje jako przyczyny przegranej wojny, sądząc, że "nie można było walczyć z koalicją żywiołów, nie ludzi" (s. 72).

Przybywający do Warszawy uczestnicy kampanii rosyjskiej czynią również wzmianki o wydarzeniach w samej Rosji, mówiąc między innymi o losie żołnierzy tam walczących. Caulaincourt, opisując zachowanie wybranych pułków, nie decyduje się na jakąkolwiek negatywną ocenę. Jego słowa są niemalże pozbawione sądów wartościujących:

 

Sasi i Hessy okazali się jeszcze wytrwalszymi. Ale my! Włosi! bawarskie pułki! to wszystko padało wyschnięte, wycieńczone, wychudłe jak mumie... Czasem dwanaście godzin się szło i szło taką białą pustynią z ciężkim niskim niebem nad głowami, a w pyskach tych biedaków nic tylko dławienie, suchość, chrypka straszna i krwawa plwocina! Zdycha gdzieś koń, to go dobijają i na to rzuca się chmara, ale mówię panu - chmara! Od razu to pieką. Nie czekają aż się dopiecze, ale fioletowe, ohydne, padlinowate kawały źrą i wydzierają sobie, oficerowie odkupują po luidorze za kawał gnata. (s. 72-73)

 

Napoleon w przeciwieństwie do wielkiego koniuszego wyraża zdecydowaną opinię o walczących żołnierzach. Nie odnosi się do sytuacji, która wpłynęła na ich określone zachowanie, lecz dokonuje zdecydowanej krytyki postępowania Wielkiej Armii: "Wszelako najgorszym to zezwierzęcenie kompletne, poniżające, upokarzające zezwierzęcenie, to wypełznięcie na światło dzienne zapalczywej gadziny ludzkiej! [...] Jam wiele kampanii przeszedł i w różnych okazjach uczestnikiem groźnych widowisk był, a tego bym się był nigdy nie spodziewał" (s. 73).

Caulaincourtowi zostaje w utworze przyznana znacząca rola. To on przekazuje bardzo szczegółową relację z wydarzeń w Rosji, wskazując na liczne przykłady bezlitosnego traktowania jednym żołnierzy przez drugich. Mówiąc o kampanii rosyjskiej z perspektywy czasu, z niedowierzaniem traktuje wypadki, które miały miejsce. Podsumowuje je w sposób jednoznaczny, mówiąc: "Piekło! Piekło! Ziemskie piekło!" (s. 74). By podkreślić fakt, że był on naocznym świadkiem wielu niewyobrażalnych sytuacji, kilkakrotnie powtarza słowo: "widziałem" (s. 74). W ten sposób uwiarygodnia swe świadectwo, a także potęguje przygnębienie u barona Pradta. Odnosi się do losu walczących, wskazując, że ginęli oni na polu walki, ponosili śmierć z głodu i z powodu klimatu:

 

[...] na własne oczy widziałem załamujące się z trzaskiem głuchym lody i wpadających w nie ludzi... nikt nie myślał o ratowaniu tonących! kolbami bajonetów bito w ręce kurczowo chwytające się lodowych tafli! Widziałem, jak broniono przystępu do ognisk nocnych nie tylko tym, co już zamarzający chcieli się ogrzać na chwilę przed śmiercią, ale żebrzącym o odrobiną płomienia, którą w słomianym wiechciu chcieli przenieść do swoich barłogów. Widziałem rannych wyrzucanych z wozów w przydrożne rowy! Widziałem szopy i stodoły podpalane ze złośliwej zawiści, że inni w nich wcześniej przymaszerowawszy już znaleźli przytułek i sen! I rozdawanie sucharów, przy którem po dziesięć na śmierć zaduszonych bywało. I szkapy gryzące z bólu skamieniałą ziemię, bo im wycięto z udów parę funtów mięsa, a nie dobijano nożem z litości! I znowuż jeńców z prostej swawoli dobijanych. I pijanych a w oczach z mrozu kostniejących! I o dymiące łajno końskie się sztyletujących! I żołnierzy policzkujących swych oficerów! Oficerów w głos szydzących z bezradności starych jenerałów!" (s. 74).

 

Do odczuwania smutku i przygnębienia nie jest zdolny jedynie Napoleon. Tym bardziej że z pełnym przekonaniem krytykuje swoją armię stanowiącą konglomerat żołnierzy pochodzących z różnych krajów. Podkreśla jedynie liczebność walczących szeregów, natychmiast dodając:

 

Ale materiał ludzki był kiepski, drugorzędny, niejednostajny! Co tu gadać. Zbieranina, hałastra, obca sobie, bez spólnej uskrzydlonej, orlej idei!... [...] Ot, gwardia młoda i stara to jeszcze ludzie pierwszej klasy! Ale reszta? To hołota, łupieżcy, zdrajcy, tchórze o najgorszych instynktach. Wszystko szło w nadziei łupów i rabunków, jakich by świat nie widział. (s. 75)

 

Rażąca krytyka Bonapartego dotyka również Polaków walczących w jego szeregach. To ich zachowanie uznaje za jedną z przyczyn przegranej kampanii. Wspomina o niesubordynacji, nieakuratności, niepunktualności oraz nieścisłości polskich żołnierzy. Odmawia im jakichkolwiek zalet, twierdząc jednocześnie, że udział Polaków w walkach był nieliczny i nie wpłynął pozytywnie na przebieg kampanii. Słowa Bonapartego przeczą nie tylko faktom historycznym, lecz wywołują także natychmiastowy sprzeciw Caulaincourta.  Jedynie wielki koniuszy podkreśla militarny wysiłek Księstwa Warszawskiego, "szczupłego kraiku czteromilionowego" (s. 77). Polacy zgodnie z jego słowami zasilili liczne szeregi: "Była przecież cała polska dywizja u Macdonalda, druga cała w korpusie Victora... a przecież gwardia Krasińskich" (s. 77). Bonaparte, będąc przekonanym o prawdziwości wygłoszonego przez siebie sądu, podkreśla, że w walkach wzięło udział jedynie kilkanaście tysięcy Polaków. Choć ostatecznie dopuszcza możliwość pomyłki, to jednak z pełnym przeświadczeniem dopowiada: "Mogło być najwyżej... 50 000, ja wiem dobrze. A zresztą choćby i cyfra Wasza się zgadzała, to jako narzędzie wojenne, jako siła, jako czynnik zwycięski reprezentowali oni ledwie kilkanaście" (s. 77).

W słowach Napoleona brakuje konsekwencji. Z jednej strony podkreśla on małą wartość bojową polskiego żołnierza, a drugiej zauważa, że błędem było niewydanie latem 1812 roku uniwersału o pospolitym ruszeniu, który zwiększyłby liczbę żołnierzy w szeregach, co umożliwiłoby swobodny odwrót. Reakcja Polaków na ogłoszony uniwersał byłaby jednoznaczna. Bonaparte dostrzega błąd w zachowaniu swoich współpracowników. Dokonuje jednocześnie charakterystyki samych Polaków, wskazując zwłaszcza na ich łatwowierność oraz podkreślając, w jak nieskomplikowany sposób można byłoby ich wykorzystać w grze politycznej: "Trzeba było właśnie podziałać na ich głupiutką egzaltację, na ich niewieścią wrażliwość, dać poznać gdzieś w przyszłości fantom Napoleona na tronie polskim. To niesłychanie łatwowierny materiał. Byliby w tej chwili rozwrzeszczeli mobilizację całej szlachty" (s. 81). Z toczącej się rozmowy można łatwo wywnioskować, że "w planach tego człowieka Polacy wcale nie byli ustawieni w pierwszym rzędzie - jako wybrańcy z racji męstwa, którym szczególniejsza należy się nagroda, że raziło go i niecierpliwiło wiele cech natury polskiej - skłonność do afektacji, przesady, marzycielstwa, warcholstwa"[25].

W dialogu, w której sprawa polska zostaje wysunięta na pierwszy plan, nie brakuje także słów odnoszących się do sytuacji politycznej i gospodarczej Księstwa Warszawskiego. Jej oceny dokonuje baron de Pradt. To on jawi się w utworze jako rzecznik sprawy polskiej i obrońca jej interesów. W obecności Napoleona wspomina o fatalnej kondycji finansowej niewielkiego kraju. Jego szczegółowa relacja stanowi odpowiedź na prośbę Napoleona o ocenę stanu finansowego kraju i uczuć, które jego mieszkańcy żywią wobec cesarza Francuzów. Współpracownik władcy odnosi się do własnych czynionych od roku obserwacji. Jego słowa mają na celu wykazanie, jak trudnym zadaniem jest dla Polaków przygotowanie żołnierzy do walki w szeregach Wielkiej Armii:

 

Oto Najjaśniejszy Panie... kraj ten, któryś najłaskawiej wolą swoją powołał do życia, w obecnym terminie nad brzegiem stanął przepaści. Zatamowany skutkiem blokady handel, wstrzymany eksport wszelakich płodów. Skutkiem rąk braku i zaprzęgów wszystka ziemia odłogiem leżąca. Dochody według etatu wyrachowane całkiem chybiły. Skutkiem wydzierżawienia berlińskiej mennicy żydom kraj cały zalany kiepskimi bilonami, a dobra i srebrna moneta całkiem wyprowadzone. Uciśniony, przeciążony mieszkaniec ugina się pod podatkami, co na lazarety, na fortyfikacje, na furaże, na woły, zboże, podwody dla armii idą. Księstwo Warszawskie, Twój płód łaskawości, Sire, jest w przededniu bankructwa i ostatecznej nędzy. Oto prawdziwa i wierna kraiku tego postać, jaką mnie się ona przedstawia od roku tu rezydującemu. (s. 83)

 

Wobec swoich rozmówców Napoleon po raz kolejny występuje jako obrońca interesów Francji. Wskazuje jednocześnie na jej równie trudną sytuację gospodarczą. Jego argumentacja jest przekonująca, a on sam daje się poznać jako władca zainteresowany losem swoich poddanych: "Skądże ja przychodzę do tego, bym czule roztkliwiał się nad uprzykrzoną sytuacją tego narodku, kiedy od tej koszuli bliższa memu ciału Francja! ta Francja, która od sześciu lat ma zamknięte porty, cały handel zawieszony! ta Francja, której połowa ziemi odłogiem leży, w której same kobiety glebę uprawiają, orzą, sieją!" (s. 84).

Portret Polaków w dramacie Nowaczyńskiego jest złożony także ze względu na fakt, że bohaterowie utworu, charakteryzując rodaków księcia Józefa Poniatowskiego, dokonują znaczącego rozróżnienia. Pokolenie walczące u boku cesarza Francuzów wykazuje się gotowością do złożenia ofiary ze swego życia i wiarą w dziejowe posłannictwo Napoleona. Jego charakterystyki dokonuje baron de Pradt: "Do ofiar gorliwe, w ponoszeniu niesłychanych ciężarów cierpliwe, podatek krwi i nadal by płaciło, byle mu przeświecała nadzieja odzyskanej ojczyzny!" (s. 85). Jak zauważa współpracownik cesarza Francuzów, Polakom towarzyszy pełna wiara we wskrzeszenie ojczyzny, bowiem dla nich "po prostu dwa a dwa to: >>Jeszcze Polska nie zginęła!<<" (s. 85). W opozycji do pokolenia porozbiorowego Napoleon sytuuje te generacje, które są zdolne jedynie "do ofiar na języku! w mowach, w tyradach! w słowach górnobrzmiących!" (s. 85).

Podstawą negatywnego stosunku Napoleona do Polaków jest także przekonanie o tym, że zniewolony naród z niewyjaśnionych przyczyn nie jest gotowy do samodzielnej walki. Z całkowitym przeświadczeniem nazywa Polaków "jedynymi helotami w Europie" (s. 87). Jego słowa są dosadne i przepełnione oskarżeniami, lecz nie można odmówić im choć częściowej słuszności. Wypowiadając swój sąd, cesarz Francuzów odnosi się do liczby ludności oraz możliwości wystawienia przez Polaków armii. Za niepodobieństwo uznaje fakt, że piętnastomilionowy naród nie byłby zdolny do wystawienia pół miliona żołnierzy. Krytykując Polaków, odnosi się także do zachowania narodu, który romansuje oraz urządza bale i zabawy. Jego najbardziej krytyczna ocena zawiera się w słowach: "Przecież nawet w naszych czasach pół miliona ofiar na ołtarzu wolności skruszyłoby serce tej samolubnej starej świętoszki Europy! Kiepski to i błahy narodek, któremu tak zawzięcie adwokatujesz, panie de Pradt" (s. 87). Krytycznie wypowiada się jednocześnie o księciu Józefie Poniatowskim. Nazywa go zdrajcą, oskarżając o to, że spóźnił się z wymarszem na Rosję oraz źle dowodził pod Borodinem. Źle ocenia także czyny generała Jana Henryka Dąbrowskiego podczas kampanii rosyjskiej.

Ostateczne rozstrzygnięcie sprawy polskiej Napoleon uzależnia także od sytuacji politycznej w Europie i stosunków łączących go z państwami zaborczymi. Odbudowanie Polski sytuuje w przyszłości, gdy w jego przekonaniu mogłoby stać się ono "koniecznością polityczną" (s. 85). Choć opinia cesarza Francuzów o Polakach jest pełna sprzeczności, to jednak władca przyznaje, że brali oni udział w licznych kampaniach, przyczyniając się do ujarzmienia Włoch i zwycięstw w innych krajach. Władca nie czuje się jednak w najmniejszym stopniu zobowiązany do okazania Polakom wdzięczności i podjęcia działań politycznych na ich rzecz. Niemniej jednak nadal oczekuje ofiar ze strony rodaków księcia Józefa oraz uważa, że powinni oni być "kontenci, że mają poczciwego księcia na tronie, z którego i wszystkie dwory są zadowolone" (s. 86).

Trafnej oceny stosunku Napoleona i Francuzów do Polaków dokonuje baron de Pradt. Ambasador Francji w Warszawie zwraca uwagę na znamiona fałszu w postawie cesarza wobec narodu, który wiąże z nim znaczące nadzieje. Podkreśla, że reakcją na zachowanie Polaków, gotowych do złożenia najwyższej ofiary, jest jedynie ogłaszanie proklamacji i manifestów: "Stosunek nasz do Polaków jest z gruntu swego dwuznaczny i oparty na fałszu, tak, na fałszu! Żądamy od nich najwyższych ofiar i wyzyskujemy ich dziecięcą naiwność. Łudzimy ich fantomem niepodległej istności Ojczyzny, a z ich pomocą ujarzmiamy inne. I za to wszystko, za te hekatomby dajemy im tylko manifesty! manifesty! proklamacje! słowa! słowa, słowa" (s. 86).

Sytuację narodu polskiego w Europie Napoleon charakteryzuje wielostronnie, przywołując kolejne powody, dla których wskrzeszenie zniewolonego kraju nie jest możliwe. Obok wspomnianego uprzednio nadrzędnego znaczenia interesów politycznych Francji, cesarz wymienia republikańskie aspiracje Polaków sprzeczne z interesami europejskich monarchii. Jego przekonanie jest następujące: "I dopóki Europa ma kilkudziesięciu Menelausów na tronach, dopóty o zmartwychwstaniu tego Łazarza i mowy być nie może" (s. 90). Cesarz Francuzów, przywołując postać biblijną i imię mitologicznego bohatera, wskazuje jednoznacznie na przewagę europejskich rządzących. W jego świeckiej wizji przyszłości Europy nie jest możliwy triumf Łazarza-Polski. O kreacji narodu polskiego w dramacie pisze Leon Choromański: "tragicznie bezradny, porwany w wiry historii, broniący się bohaterskimi ofiarami przed zagładą, usiłujący zaskarbić sobie wdzięczność człowieka, który nie był powołany do naprawiania krzywd dziejowych"[26].

W toczącej się dyskusji Napoleon i baron de Pradt prezentują zróżnicowany stosunek do kłamstwa i fałszywej postawy wobec Polaków. Ambasador Francji w Warszawie za najbardziej właściwe uznaje własne działanie. W znaczącym fragmencie rozmowy zauważa:

 

Teraz wszelako spostrzegam ja, i to właśnie ze słów Waszej Cesarskiej Mości, że miałem najkompletniejszą rację, działając ściśle według instrukcji, jaką otrzymałem, to jest hamując zapędy polskie, ziębiąc nadzieje i wybijając im z głowy wszelkie fantasmagorie odbudowania państwa od morza do morza. Nawet bowiem artykuły w rządowym "Monitorze" nie zdołały mnie zbić z tropu na chwilę. Ze świeżo tu usłyszanych słów Waszej Cesarskiej Mości sądząc, nie mam sobie nic do zarzucenia ni w stosunku do mego rządu, ni w stosunku do tych nieszczęsnych Polaków. Przynajmniej ich nie okłamywałem. (s. 91)

 

Odmienną postawę prezentuje cesarz Francuzów. Sugeruje, że okłamywanie Polaków byłoby korzystne dla nich, bowiem wzbudziłoby ono chęć do walki i poświęceń. Zmobilizowani Polacy byliby gotowi do wszelkich ofiar i staliby się także wartościowi dla Bonapartego. O samym polskim narodzie wypowiada się on z lekceważeniem: "Zważ bowiem, że imaginacje rozgrzane mirażem odbudowanej ojczyzny podnieciłyby ten łatwo zapalny narodek do szybkiej mobilizacji wszystkich do broni zdolnych. A ja zaś mając krociową dywersję w Polakach, nie byłbym tak ustępował przed hordami Czyczagowa" (s. 91).

Postrzegając żołnierzy polskich jedynie jako narzędzie do realizacji własnych politycznych interesów, Napoleon otwarcie przyznaje, że nie wie, w jaki sposób należałoby najkorzystniej uregulować kwestię polską. Zadaje szereg pytań, które sugerują jego narastające wątpliwości: "Co ja mam z nimi zrobić? Komu ich dać? Z kim o nich pertraktować? Jak ich teraz zostawić?" (s. 91). Choć sam nie dopuszcza jeszcze myśli o własnej ostatecznej klęsce, to jednak wspomina on o wariancie połączenia się Polaków z Rosją, uważając, że takie rozwiązanie mogłoby być dla nich korzystniejsze. Jak czytamy w jednej z anonimowych recenzji dramatu, "gdy [Napoleon] chaotycznie, bez ładu, zwierza się z dalszych zamiarów swoich przed prezesem rady Ministrów Stanisławem Potockim lub de Pradtem, czuć rozprzężenie genialnej organizacji i rozpętanie wichrów po mózgu - zawsze dotąd logicznym i matematycznym"[27]. Rację ma Leon Choromański, który zauważa, że "Potoccy, de Pradtowie i inni ludzie światli i uczciwi, żądając od Napoleona gwarancji, przyrzeczeń wdzięczności, słusznego zajęcia się losem nieszczęsnego kraju, nie rozumieli tej straszliwej natury ekspansywnej, dla której cała Europa była kretowiskiem tylko, w której planach były dalekie egzotyczne Indie, podbicie Azji... państwo od oceanu do oceanu"[28].

W przebiegu akcji dramatycznej na uwagę zasługuje także dialog Napoleona z Rozalką, który poprzedza rozmowy z innymi wymienionymi wcześniej postaciami. Zdaniem Jana Lorentowicza, "scena jest efektowna teatralnie, ale psychologicznie - mało uzasadniona"[29]. W opinii krytyka literackiego nieprawdopodobne jest, by Bonaparte mógł się wdać "w tak gwałtowny i poważny spór o wartość swych działań"[30]. Napoleon początkowo nie ujawnia swej tożsamości, podając się za księcia Vicenzy. Od rozmówczyni cesarz Francuzów oczekuje informacji o treściach zamieszczanych na swój temat w prasie angielskiej: "Czy dużo kłamią? Co oni teraz ostatnio o mnie piszą? ... To jest w ogóle o marszałkach Francji... o rządzie... o cesarzu, hę? Czy wiedzą, co się z Wielką Armią dzieje w Rosji..." (s. 49). Z ust Rozalki Napoleon dowiaduje się, co Anglicy piszą na temat stanu cesarskiego wojska oraz jakie są ich przewidywania odnośnie dalszych wydarzeń politycznych. Zgodnie z relacją bohaterki dramatu armia napoleońska jest charakteryzowana przez Anglików jako "zbieranina przypadkowa, bez żadnych ideałów, głodna łupów i złodziejstw, pławiąca się w bezrządzie, bez dawnej subordynacji, bez zapału, bez wiary" (s. 52). Polacy w opinii Anglików są jedynym narodem wierzącym w dziejowe posłannictwo Napoleona.

Przewidywania autorów artykułów zamieszczanych na łamach londyńskiego "Spektatora" zakładały także ostateczny upadek i rozbicie napoleońskiej armii. Nie zabrakło również próby wytłumaczenia przyczyn klęki Napoleona. W opinii Anglików jego przewidywana porażka to "słuszna kara [..] za sprzeniewierzenie się marzeniom z 1789 roku, ideałom republikańskim" (s. 53).

W toczącej się rozmowie Rozalka nie tylko relacjonuje zapisy angielskiej prasy, lecz także komentując je, prezentuje własną opinię na temat generała Malleta, republikanina. Choć nie odmawia mu miana szaleńca, to jednak nazywa go "człowiekiem zasad, twardym! hartownym! Pięknym człowiekiem!" (s. 53). Taka opinia spotyka się z natychmiastowym sprzeciwem ze strony Napoleona, który we wspomnianym generale dopatruje się postaci zdolnej do zburzenia ustanowionego porządku: "Panna ośmiela przed marszałkiem Francji zasypywać pochwałami błazna, który dwa miesiące temu korzystając z głupich pogłosek, chciał w jedną noc zepsuć to wszystko, co Napoleon stworzył kosztem tylu lat, tylu bitew, no i tylu kroci tysięcy poległych bohaterów" (s. 53).

Świadectwem tego, że Bonaparte nie akceptuje jakichkolwiek opinii sprzecznych z jego przekonaniami, jest natychmiastowa reakcja cesarza na słowa Rozalki. By zamanifestować własną siłę, Napoleon nie cofa się przed groźbą, przywołując los burbońskiego księcia d'Enghien zamordowanego z jego rozkazu.

W miarę upływu czasu nieświadoma tożsamości rozmówcy dziewczyna zdobywa się na coraz większą odwagę i "ze stanowiska obrażonej moralności rzuca mu w oczy gorzkie zarzuty"[31]. Dokonuje znaczącego utożsamienia, twierdząc, że opinie prezentowane w angielskiej prasie są bliskie także wielu świadkom i uczestnikom epopei napoleońskiej. Na łamach londyńskiej gazety prezentowane są liczne zarzuty stawiane Napoleonowi. Odnoszą się one przede wszystkim do postawy Bonapartego w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Zdaniem oponentów władcy jego zachowanie świadczy o zdradzie ideałów wolnościowych. Wina Napoleona polega przede wszystkim na tym, że "zdradził sprawę wyswobodzenia Europy spod jarzma tyranii trzydziestu despotów i sam stał się najkrwawszym, najgorszym despotą! Tej Francji, od której świat cały oczekiwał nowego życia, on wydarł szablą zasady filantropii, wpojone w nią przez zacnych filozofów z 18 wieku!" (s. 55). W krytyce Napoleona zawiera się także oskarżenie jego polityki wobec narodu francuskiego. Przyczyniła się ona do przelewu krwi, a z samej Francji uczyniła "potwora wiecznie krwi chciwego" (s. 55).

Niemal do końca prowadzonego dialogu Rozalka jest nieświadoma tożsamości swego rozmówcy. Napoleon ujawnia się dopiero po usłyszeniu krytyki ze strony bohaterki, co wywołuje tym większe jej przerażenie. Rozalka zdobywa się na negatywną ocenę cesarza, twierdząc, że przyczynił się on do niekorzystnego postrzegania Francji przez inne narody. W jej przekonaniu władca, doprowadzając do kolejnych wojen, zaspokajał jedynie własną nieokiełznaną ambicję:

 

To jednak wiem, że imię Francuzów, na dźwięk którego lat temu dwadzieścia kilka rozjaśniały się podobno wszystkie twarze, dziś dzięki temu bogowi wojny i zniszczenia poczyna być znienawidzonym... A to Francja zawdzięcza tylko swemu bożyszczu, temu dziecięciu Ślepego Szczęścia, Cezarowi, który odrywa młodych od pracy!... od pługa, warsztatu, miłości i wszystkich rzuca w hekatombie swych ambicji... (s. 55).

 

Lektura kolejnych wypowiedzi bohaterki czyni uzasadnionym przekonanie o tym, że "ma ona również swą siłę, swój wdzięk, swą pozę bohaterską, swą nieustraszoność wobec Minotaura"[32].

W rozmowie zostaje także poruszona kwestia stosunku Polaków do Napoleona. Bohaterka czyni wzmianki o niemal powszechnej wierze w Bonapartego. Wspominani przez nią oponenci cesarza są nie tylko nieliczni, lecz także ich postawa spotkałaby się z natychmiastowym sprzeciwem otoczenia. Z nadziejami wiązanymi z Napoleonem wiąże się znacząca sprzeczność. Wiara w Bonapartego nie sprawia, że zanikają "wszelkie moralności prawidła" (s. 56), które "uczą znów właśnie Jemu odmawiać tego miłosnego szacunku, który cnocie jeno obywatelskiej słusznie się przynależy" (s. 56).

            Dialog Napoleona z młodą Polką jest także okazją do poruszenia kwestii wpływu literatury i pism publicystycznych na kształt życia politycznego. Przywoływaną w tym kontekście postacią jest Jan Jakub Rousseau. Napoleon nazywa go obłąkańcem, a także "zgubą Francji i najszkodliwszą kreaturą w ogóle" (s. 57). Przyznaje mu jednocześnie dużą rolę w kształtowaniu postaw i wywoływaniu nastrojów politycznych: "Gdyby ten oszust moralny nie był się narodził, nie byłoby i sankiulotów, i republikanów, i takich łotrzyków jak ten Mallet wodewilowy, co się dwie godziny w nocy zabawił w Brutusa po to tylko, żeby być rano postrzelonym jak dzika kaczka" (s. 57).

            Porozmawiawszy z bohaterką i wysłuchawszy jej krytyki, Bonaparte zręcznie odrzuca argumenty Rozalki, wskazując na ich absurdalny charakter. Pobudką do przyjęcia przez Bonapartego takiej postawy jest przywołanie przez dziewczynę mitologicznej postaci Minotaura. Napoleon trafnie kształtuje swoją wypowiedź, obnażając niewłaściwość porównania jego osoby do mitologicznego bohatera. Przyjmując taką strategię, przypomina jednoznacznie Rozalce, kim był Minotaur: "To był ten smok, prawda, co pożerał rokrocznie kwiat młodzieży greckiej? Tak czy nie?" (s. 60). Działając w ten sposób zyskuje przewagę nad rozmówczynią. Stosując osobliwą selekcję faktów, wspomina jedynie o tym, że młodzi żołnierze walczący w szeregach Wielkiej Armii mają okazję do zdobycia sławy i nieśmiertelności. Przemilcza fakt przelanej krwi, podkreślając znaczenie prowadzonych kampanii dla rozwiązania problemów społecznych:

 

Aha... Więc według panny ja pożeram rokrocznie hekatombę młodzieży? No widzi panna. A według mnie, to ja biednych młodych ludzi wyprowadzam na pole czci i honoru, pod orły! po sławę! po nieśmiertelność! W ten sposób każdą nową kampanią łagodzę wszelkie społeczne waśnie i rozwiązuję kwestię, której nie rozwiązałyby żadne głupie i kiepskie rewolucje... (s. 60).

 

W przebiegu akcji dramatycznej Rozalce zostaje przyznana kolejna istotna rola. To ona nieoczekiwanie jest obdarzona wiedzą o ostatecznym losie Wielkiej Armii. Mówiąc o straszliwym losie żołnierzy atakowanych podczas odwrotu przez wroga, Bonaparte nie dokonuje jakiejkolwiek identyfikacji z własną armią. Jako wódz, który myśli o przyszłości i ma na uwadze jedynie wyższe w swoim mniemaniu cele, wypowiada się na temat tych, których zguba jest już nieunikniona: "To już przeznaczone na zagubę, na dobicie!... na pastwę kruków, sępów. Teraz, kiedy to mówię, ta dzicz apokaliptyczna zajęła już pewno Wilno i dobija moich biednych wiarusów starych, odpoczywających po Berezynie" (s. 62). Za całkowicie właściwą uznaje on decyzję o opuszczeniu resztek wojska. Na śmiałe pytanie Rozalki o ten krok odpowiada on następująco: "A dlaczegoż nie? Miałem kilka kompanii z Legii Nadwiślańskiej i dobrych przewodników po Litwie. Ominęliśmy najstaranniej wszystkie placówki kozackie. I tylko raz czy dwa razy było z nami niebezpiecznie" (s. 62).

Napoleon nie akceptuje mieszczańskiego w jego mniemaniu pojęcia honoru, które kazałoby mu do końca trwać przy żołnierzach. Zwraca uwagę na fakt, że jest nie tylko wodzem Wielkiej Armii, lecz także władcą czterdziestomilionowego narodu. Aby uzasadnić i choć po części wytłumaczyć się z poczynionego kroku, zauważa: "I co pannie i tej mieszczce wiedeńskiej np. cesarzowej austriackiej, co wam wydaje się niegodnym, niehonorowym, nawet niecnym, to w tej okoliczności było moim jedynym obowiązkiem" (s. 63).

Bonaparte w znaczący sposób charakteryzuje także samego siebie. Sytuuje się w gronie postaci pełniących wyjątkową rolę w dziejach, a także uważa, że należałoby je oceniać w sposób szczególny: "Nie można do człowieka, który przychodzi na świat raz na sto lat stosować miary, jaką się ma w zapasie dla tych miliardów ludzisków, którzy przez te sto lat gnieżdżą się po ziemi. Stanowczo!" (s. 64). Taki sposób myślenia, który sytuuje wybitną jednostkę poza granicami moralności pojawia się w I tomie Wykładów z filozofii dziejów Georga Wilhelma Friedricha Hegla. W rozważaniach niemieckiego filozofa czytamy:

 

Dzieje powszechne toczą się bowiem na płaszczyźnie wyższej niż ta, która jest właściwym terenem moralności, na płaszczyźnie wyższej niż dziedzina prywatnych przekonań, sumienia jednostek, ich woli i sposobu postępowania; czyny ich mają wartość dla siebie, związaną z nimi odpowiedzialność oraz nagrodę lub karę. [...] Czyny wielkich ludzi, którzy są postaciami dziejów powszechnych, są przeto usprawiedliwione nie tylko w ich wewnętrznym, nieświadomym znaczeniu, lecz także ze stanowiska ogólnego, światowego. Z tego stanowiska nie musi się wcale podnosić przeciwko czynom historycznym i ich wykonawcom zarzutów natury moralnej, które ich nie dotyczą. Nie musi się wcale przeciwstawiać im całej litanii cnót prywatnych: skromności, pokory, miłości bliźniego i dobroczynności[33].

 

            Przyjmując punkt widzenia Hegla, można stwierdzić, że Napoleon nawet nie musi szukać usprawiedliwienia dla swych czynów. Przestał być do tego zobowiązany z chwilą, gdy zyskał miano bohatera i jednostki wyjątkowej. W słowach skierowanych do Rozalki on sam zwraca uwagę na fakt istotnej rozbieżności między teraźniejszym sposobem myślenia a tym, który należy już do przeszłości: "I we mnie co prawda kołace się jakieś mizerne uczucie wstydu, żem tych starych, tych z Egiptu, Włoch, Hiszpanii, żem święte szwadrony opuścił. No ale to są sentymenty. To są pozostałości z tej sfery, z której wyszliśmy... panna ... i ja!... echa z tego małego domku ojców naszych, prostych sądowych archiwariuszów" (s. 64).

Napoleon zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że jego pozycja w Europie może ulec zmianie w chwili, gdy kontynent obiegnie wieść o klęsce Wielkiej Armii w kampanii rosyjskiej. Dlatego w obecności Rozalki wypowiada następującą deklarację:

 

Ja muszę teraz odzyskać mój urok, zagrożony od chwili, gdy tylko Europa się dowie, żem przegrał do Aleksandra partię faraona. A mnie już przegrywać nie wolno!... [...] Tego by mi nie przebaczyli. Tego by mi nie przebaczył motłoch paryski ani te intrygantki z przedmieścia hrabin, ani ci dziennikarze, najzłośliwsze gadziny, idealisty, kłamcy, komedianci, literaci robiący wiersze, których potem uczą się na pamięć papużki, nawet w Warszawie. (s. 64-65)

 

Bonaparte zwraca także uwagę na los tych, którzy wystąpili z krytyką jego polityki. Przywołuje nazwiska kilku postaci współtworzących "czarną" legendę napoleońską: "No to i słyszże, że bluźnierca ten [Desaugiers] siedzi już w Bicętre za kratkami. A kawaler Nodier u świętej Pelagii, a pana Constanta przepędziliśmy, jak i panią Staël. Pan Chateaubriand, jak i pan Lemercier, a pan Chenier świeżo wyszedł z więzienia" (s. 65). W opinii cesarza Francuzów ludzi ci "paraliżują wszelkie męskie, praktyczne, zwycięskie działanie wiecznym odwoływaniem się do serduszek gminu. Ot, po prostu dla łowienia sobie popularności i mizernej sławy!"[34] (s. 65).

W obecności Rozalki Napoleon kreśli także scenariusz wydarzeń w Europie, które miałyby miejsce, gdyby Bonaparte nie rządził na kontynencie. Na uwagę zasługuje miano despoty, które on sam sobie przypisuje. W jego przekonaniu "jeszcze gorzej by było. Zamiast wielkiego despoty, byłoby znów trzydziestu drobnych, otyłych zjadaczy list cywilnych, próżniaków..." (s. 66). Zabiega o to, by warszawianka zaczęła go postrzegać nie jako wodza pożerającego setki ofiar, lecz władcę, którego celem jest krzewienie w Europie trzech wiar "w równość, braterstwo i wolność" (s. 67).

Choć w trakcie toczącej się rozmowy bohaterka kilkakrotnie występuje z krytyką działań Napoleona, to jednak wzmianka Bonapartego o szerzeniu wiary w wolność wywołuje jej najsilniejszy sprzeciw. Negatywną ocenę działań cesarza Francuzów opiera ona na wiedzy o losie legionistów walczących na San Domingo oraz żołnierzy, którzy brali udział w kampanii hiszpańskiej. Stosuje schemat myślenia oparty na przekonaniu o związku przyczynowo-skutkowym między winą a karą. Kara zdaniem Rozalki została zesłana przez niebiosa: "Jeżeli tak straszną klęskę poniosła Wielka Armia w... zimnym klimacie Rosji, że nawet Wielki Napoleon musi od niej uciekać, to jest to tylko zasłużona kara niebios za wysłanie w... gorący klimat ostatnich republikanów, sankiulotów, jakobinów i za oszukanie wszystkich w Europie wielbicieli wolności. Jest Bóg na niebie, co karze i renegatów zasad" (s. 68).

Największą obelgą skierowaną pod adresem Bonapartego jest jednakże przywołanie włoskiego brzmienia jego nazwiska - "Buonaparte" (s. 69). W ten sposób Rozalka odmawia mu poniekąd prawa do bycia cesarzem Francuzów, wskazując jednoznacznie na jego pochodzenie. Władca, odpierając zarzuty rozmówczyni, zwraca uwagę na znaczenie prowadzonych wojen i ponoszonych ofiar dla przebiegu wydarzeń politycznych. Napoleon, wspominając o swej misji, zauważa: "I życie cię przekona, że tylko wojny i tylko pęd wielkich kul armatnich czyści zatęchłą świata atmosferę. I z tej przyczyny winna każda z was ochotnie czynić ofiarę z brata, ojca, narzeczonego, byle jej syn miał lepsze życie..." (s. 70).

Napoleon pojawia się w Hotelu Angielskim niespodziewanie, gdy bohaterowie dzielą się domysłami o losie Wielkiej Armii walczącej w Rosji. Po kilku godzinach cesarz opuszcza Warszawę. Z ust kilkunastu osób wydobywa się okrzyk "Vive l'Empereur! Vive l'Empereur!" (s. 142). Na odjazd władcy w sposób szczególny reaguje Rozalka. Bohaterka jest pod niewątpliwym wrażeniem spotkania z Bonapartem. Pisze o tym Leon Choromański:

 

Kiedy Napoleon, obdarzywszy Rozalkę podarunkiem, odjeżdża - ona "z dzikim pośpiechem zrywa sztaby, otwiera okiennicę", by ujrzeć "oddział dragonów z pochodniami" i "skryte pośród nich karetowe sanie, wiozące Cezara". "Rozalka, zdaje się, popłakuje" - dodaje z wyrafinowaną ironią Nowaczyński... Może czuje, że straciła jedyną w życiu sposobność - zaważenia choć trochę na losach większego, niż inni, człowieka... I dlatego może [...] płacze... (s. 142)

 

Rozalka także w rozmowie z Napoleonem zauważa, że może ją "Opatrzność wybrała mizerną na swoje narzędzie... Przecież w historii takie wypadki zdarzają się..." (s. 54).

Ostatecznie Napoleon, opuściwszy Warszawę, pozostawia bohaterów ze świadomością klęski i zamglonym obrazem przyszłych losów ojczyzny. Dramatopisarz obrazuje w utworze taki moment epoki napoleońskiej, który pozwala mu na stworzenie nieschematycznego portretu cesarza. Rację ma Wacław Grubiński, który zauważa, że

 

Napoleon Nowaczyńskiego to nie szablonowa lalka, wypowiadająca historyczne frazy, odpowiednio sztywna i surowa, której najważniejszym i jedynym "psychologicznym" rysem jest "dzyndz" włosów nad genialnym czołem. Napoleon Nowaczyńskiego to człowiek o prawdziwej ludzkiej krwi w żyłach, wielki aferzysta, uczący się roztropnie, nawet w najcięższych niepowodzeniach, nowych posunięć na szachownicy interesów, mąż niespożytej energii, mocny i niewymownie ambitny, niepozbawiony ułomności właściwych niedoskonałemu rodzajowi adamowemu[35].

 

Zdarcie znad czoła cesarza Francuzów "aureoli nadludzkości"[36] nie sprawiło jednak, że otrzymaliśmy w utworze portret Bonapartego skarlałego i całkowicie słabego. Dostrzegamy w dramacie człowieka, którego klęska nie pozbawia wiary we własne czyny i przyszłe wydarzenia, choć jak słusznie zauważa anonimowy autor artykułu ze "Świata", "nie wiedzieć, gdzie kończą się majaki, a zaczyna pewien plan życiowy"[37].

Dramat Nowaczyńskiego, "malarza wielkich obrazów historycznych, silnym, brawury pełnym malowanych pędzlem"[38], to jedyny utwór w całości poświęcony pobytowi Napoleona w Warszawie w 1812 roku. Do tego wydarzenia odwołuje się także powieść Zuzanny Morawskiej Na posterunku z 1914 roku. Przyjazdowi cesarza Francuzów do Warszawy Morawska poświęciła pierwszy rozdział swej książki. Powieściopisarka błędnie datuje pobyt cesarza w mieście, pisząc o 12 grudnia 1812 roku. Jako źródło kreacji Napoleona i opisywanego wydarzenia podaje pamiętniki ministra skarbu Tadeusza Matuszewicza. Przyjazd władcy do Hotelu Angielskiego zapowiada rozkaz przywieziony przez kuriera. Zarówno właściciel hotelu, którego nazwisko w utworze nie pada, jak i jego siostra  prezentują krytyczny stosunek do Napoleona. Mężczyzna snuje domysły co do przyczyn przybycia cesarza do Warszawy. Posiada on pełną wiedzę o przebiegu wydarzeń wojennych i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zginęło wielu Polaków walczących u boku wodza Wielkiej Armii: "I czego on jeszcze chce? - zatracił tylu naszych!... chyba więcej mu nie damy. Ale to coś jest - snać prawda, że ucieka, zostawiając naszych na pastwę nieprzyjaciela..."[39]. Nie podziela on entuzjazmu Adama Piwnickiego, sekretarza prezesa Rady Ministrów Stanisława Potockiego, i nie czuje się wyróżniony z racji tego, że do jego hotelu w niedługim czasie przybędzie cesarz Francuzów. Świadomość przelania krwi przez wielu Polaków towarzyszy także Joasi, siostrze właściciela. Czyni ona przygotowania do przyjazdu władcy niejako z obowiązku i bez szczerego zaangażowania.

Napoleona, bohatera powieści Morawskiej, poznajemy jeszcze przed przybyciem do hotelu, gdy wysiada z sani "przy moście prowadzącym do miasta przez Bednarską ulicę" (s. 5). Cesarz Francuzów nie chce ujawniać swej tożsamości, a jego przewodnikiem w drodze do miejsca postoju zostaje pułkownik Wąsowicz. Napoleon w czapce baraniej, "otulony zniszczonym płaszczem ciemnozielonym" (s. 6), nie zwraca niczyjej uwagi.

Przebieg jego pobytu w hotelu jest zgodny z przekazami historycznymi. Napoleon zostaje powitany przez właściciela, czyni toaletę oraz wydaje rozkazy, by przybyli do niego ambasador Pradt, hrabia Potocki i minister skarbu Matuszewicz. Przebieg rozmowy z pierwszą wymienioną postacią nie zostaje w utworze opowiedziany. Kilka słów narrator powieści poświęca reakcji ambasadora na rozmowę z cesarzem:

Rozmowa trwała zaledwie pięć minut. Co z sobą mówili, a raczej, co rozkazywał władca, pozostało tajemnicą. To tylko pewne, że bezbarwna w ogóle, nic nie mówiąca twarz ambasadora przeciągnęła się jakimś przykrym, bolejącym, a nieznanym dotąd nikomu wyrazem. Pocierał czoło, po którym spływał pot kroplisty. Przechodząc koło ministrów, nie podniósł nawet ku nim głowy. Szedł, trzymając kapelusz w ręku i tak z odkrytą głową, zataczając się jak pijany, zeszedł ze schodów" (s. 8-9).

 

Wobec przybyłych do hotelu polskich ministrów cesarz Francuzów zachowuje się jak aktor wkraczający na scenę. Do takiego wniosku uprawniają słowa narratora donoszące się do cesarza: "Pozorny spokój władcy maskował wewnętrzną burzę. Wszedłszy do przyległego pokoju [...] przejrzał się ponownie w lustrze i przybrał wyraz pewnej dobrodusznej łaskawości, która na jego wygolonej, charakterystycznej twarzy w wyjątkowych tylko chwilach gościła" (s. 9-10). Władca, na którego światło płonącego w kominku ognia rzuca krwawy blask, co być może symbolizuje nałożenie na Bonapartego odpowiedzialności za krew przelaną przez wielu żołnierzy z jego armii, nie bez powodu obdarza swych gości przenikliwym spojrzeniem. "Jakby chciał wyczytać wewnętrzne ich usposobienie - może usposobienie całego narodu" (s. 10) - czytamy w utworze. Wobec przybyłych natychmiast przyjmuje taktykę zapewniania o tym, że wojna z Rosją została jedynie przerwana i wraz z nadejściem wiosny będzie kontynuowana. Wymienia jednocześnie przyczyny nieudanej kampanii, wskazując na "przeklęty mróz i głód" (s. 10). Jako wytrawny znawca natury ludzkiej umiejętnie dobiera słowa, którymi zwraca się do Polaków. Jego kolejne wypowiedzi sprawiają, że z twarzy polskich ministrów stopniowo znika obojętność. "Za każdym wyrazem marmurowe twarze ministrów rozjaśniały się coraz bardziej" (s. 11) - czytamy. Napoleon zarówno chwali polskich żołnierzy, jak i snuje wizję powrotu kraju do dawnej świetności: "Gdybym miał całą armię złożoną z tak walecznych żołnierzy, jakimi są Polacy, cała wyprawa byłaby wzięła obrót jak najpomyślniejszy! Byłby to najszczęśliwszy obrót dla waszego kraju! Żałuję, żem nie ogłosił się waszym królem. Kraj wasz przywrócony już byłby do dawnej... nie - do najwyższej świetności" (s. 11). Zyskawszy przychylne reakcje rozmówców, cesarz mówi o swoich oczekiwaniach wobec Polaków: "Wojna, którą prowadzić będziemy na wiosnę, wszystko naprawi... Potrzeba tylko z waszej strony ofiar - bezmiernych ofiar..." (s. 11). Reakcja ministrów na słowa Napoleona wynika z oceny sytuacji ekonomicznej kraju. Polacy zapewniają, że ofiary "przechodzą już siłę i możność narodu" (s. 12). Tych tłumaczeń Bonaparte nie jest gotowy zaakceptować, zapewniając, że nowi żołnierze są potrzebni dla pokonania Rosji, co leży w interesie Polaków.

Cesarz Francuzów, ogarnięty coraz silniejszym wzburzeniem, po raz kolejny zapewnia rozmówców o tym, że wojna z Rosją została jedynie przerwana. Jednocześnie podkreśla, że Polacy, którzy walczyli u jego boku "szli dla własnej idei, dla wydźwignięcia swojego kraju, nie dla [...] [jego] fantazji lub chronienia [...] [go] od niebezpieczeństw" (s. 15). Na uwagę zasługuje również fakt, że Bonaparte konsekwentnie kreuje samego siebie jako człowieka, którego nie są w stanie pokonać żadne przeciwności losu: "Piecuchy tylko i leniuchy gniją w swoich pałacach, zastawiając się niemożliwością zwyciężenia niebezpieczeństw" (s. 16). Przed swoimi rozmówcami kreśli optymistyczną wizję przyszłości, zapewniając, że jego rozkazów oczekuje w Wilnie 120 tysięcy żołnierzy oraz że udaje się do Paryża po trzystutysięczną armię. Prezentuje także siebie jako znakomitego wodza, który w niedługim czasie stoczy bitwy nad Odrą i po kilku miesiącach powróci nad Niemen. Oczekuje nie słów, lecz czynów. Do dostarczenia nowej armii Polacy się nie zobowiązują, przyjmując jednocześnie asygnacje na kilka milionów franków. Owocem rozmowy nie są żadne konkretne ustalenia odnoszące się do kwestii polskiej. Rozgorączkowany Napoleon kilkakrotnie wypowiada historyczne słowa: "Du sublime au ridicule..." (s. 18), po czym opuszcza Warszawę nierozpoznany przez żadną przypadkową osobę.

 

*

Autorzy obu omówionych utworów stworzyli interesującą artystyczną wizję pobytu Napoleona w Warszawie w 1812 roku. Ukazali skalę nadziei wiązanych z cesarzem Francuzów i ich kres wraz z upadkiem Wielkiej Armii. Napoleon, bohater literacki, poprzez słowa próbuje oddziaływać na swych rozmówców, kreśląc optymistyczną wizję przyszłości i wskazując na własną szczególną rolę w wydarzeniach, które miały się rozegrać w kolejnych miesiącach.

Z kart dramatu i powieści wyłania się człowiek, który za wszelką cenę chce zachować swoją wielkość. Widzimy Bonapartego momentami rozgorączkowanego, rozkazującego, nie znającego sprzeciwu i mającego ściśle wyznaczony cel, jakim jest zwycięstwo w dalszych działaniach wojennych.

To właśnie rozmowy, które toczą się w obu utworach, ujawniają postawę Napoleona wobec rodaków księcia Józefa. Autorzy dokonują konfrontacji marzeń Polaków o wolnej ojczyźnie z marzeniami o potędze, które towarzyszą Bonapartemu. Napoleon ze wskrzesiciela Polaków powoli przemienia się we władcę zawiedzionych nadziei.


 

[1] R. Bielecki, Napoleon a Polska. Polacy a Napoleon. Katalog wystawy, czerwiec-październik 1997, Warszawa 1997, s. 171.

[2] Tamże, s. 172.

[3] Tamże, s. 173.

[4] Napoleon w podróży podawał się za swego wielkiego koniuszego Caulaincourta.

[5] Historia Hotelu Angielskiego w Warszawie i opis pobytu w nim cesarza Napoleona I w 1812 r., [b.m.w.] 1914, s. 11.

[6] Tamże, s. 12-14.

[7] Tamże, s. 15-16.

[8] Tamże, s. 17.

[9] J. Lorentowicz, "Bóg wojny", [w:] tenże, Dwadzieścia lat teatru, cz. 4, Współczesny teatr polski I, Warszawa 1935, s. 369.

[10] I.Z., Z literatury. Adolf Nowaczyński "Bóg wojny. Epizod napoleoński", "Świat" 1909, nr 18, s. 11.

[11] K. Kraszewski, Od szkolnej ławy, "Biblioteka Warszawska" 1880, t. 3, s. 38-39.

[12] A. Nowaczyński, Bóg wojny. Epizod napoleoński, Kraków 1908, s. 95. Kolejne cytaty pochodzą z tego wydania i są lokalizowane przez podanie numeru strony.

[13] W utworze pojawia się nazwisko "Gąsiorkowski", a nie "Gąsiorowski".

[14] A.O., Bóg wojny, "Tygodnik Ilustrowany" 1909, nr 2, s. 28.

[15] J. Lorentowicz, dz. cyt., s. 370.

[16] Taki sposób myślenia prezentuje także Napoleon - bohater Dobosza spod Eylau. Obrazu dramatycznego w trzech częściach Wiktora Gomulickiego. W utworze tym Bonaparte zauważa: "Mazgajstwem jest ubolewać nad ofiarami wojny. Zrobiłbym wyjątek dla jednostek wyborowych, genialnych - ale szary, powszedni tłum, horacjuszowe profanum vulgus, cóż lepszego może uczynić z życiem, jeśli nie złożyć go w ofierze jakiejś wielkiej idei!... (W. Gomulicki, Dobosz spod Eylau. Obraz dramatyczny w trzech częściach, Warszawa [b.r.w.], s. 25-26).

[17] J. Lorentowicz, dz. cyt., s. 370-371.

[18] S. Kirkor, Pod sztandarami Napoleona, Londyn 1982, s. 8.

[19] A.O., dz. cyt., s. 28.

[20] L. Choromański, Z teatru. "Bóg wojny. Epizod napoleoński" z zimy r. 1812 napisał Adolf Nowaczyński (Teatr Bagatela), "Prawda" 1911, nr 25, s. 8.

[21] Krytyczną opinię o wszelkich wodewilach wypowiada także Bonaparte - bohater dramatu Stanisława Kozłowskiego pt. Jeniec Napoleona. W utworze tym cesarz Francuzów jawi się jako zwolennik "wielkiego Corneille'a" (S. Kozłowski, Jeniec Napoleona. Sztuka historyczna w 3 aktach, Warszawa 1912, s. 142).

[22] I.Z., dz. cyt., s. 11.

[23] Propaganda antynapoleońska określała również Napoleona mianem Attyli (por. M. Janion, M. Żmigrodzka, Romantyzm i historia, Gdańsk 2001, s. 242-243).

[24] Taki sposób obrazowania Napoleona znamienny był dla dziewiętnastowiecznej okolicznościowej poezji napoleońskiej (por. wiersze zawarte w antologii - A. Zieliński, Ulotna poezja patriotyczna wojen napoleońskich (1805-1814), Wrocław 1977).

[25] L. Choromański, dz. cyt., s. 8-9.

[26] Tamże, s. 9.

[27] I.Z., dz. cyt., s. 11.

[28] L. Choromański, dz. cyt., s. 9.

[29] J. Lorentowicz, dz. cyt., s. 370.

[30] Tamże.

[31] L. Choromański, dz. cyt., s. 9.

[32] Tamże.

[33] G.W.F. Hegel, Wykłady z filozofii dziejów, t. I, przeł. J. Grabowski i A. Landman, wstęp T. Kroński, Warszawa 1958, s. 100-101.

[34] O "czarnej" legendzie napoleońskiej i przeciwnikach cesarza piszą Maria Janion i Maria Żmigrodzka w książce Romantyzm i historia (s. 243).

[35] W. Grubiński, Adolf Nowaczyński, "Bóg wojny" [rec.], "Książka" 1908, nr 4, s. 150.

[36] Tamże.

[37] I.Z., dz. cyt., s. 11.

[38] A.O., dz. cyt., s. 28.

[39] Z. Morawska, Na posterunku. Powieść historyczna na tle życia księcia Józefa Poniatowskiego, Poznań [b.r.w.], s. 3. Kolejne cytaty pochodzą z tego wydania i są lokalizowane przez podanie numeru strony.

 

Agata Wąsacz