Nasza księgarnia

Polacy w Hiszpanii 1808-1813

Posted in Polacy w Hiszpanii

Poniższy tekst jest fragmentem pracy magisterskiej pod tytułem "Żołnierze polscy w Hiszpanii 1808-1813. Między mitem a rzeczywistością". Celowo usunięto elementy aparatu naukowego, pozostawiając przypisy tam jedynie, gdzie wynikają z potrzeby uzupełnienia głównego wywodu. Wszelkie pytania o uniwersytet, promotora, recenzenta proszę kierować na adres: This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it.. Bardzo chętnie odpowiem również na jakiekolwiek pytania związane z merytoryczną stroną poniższej pracy - proszę je kierować na wskazany wyżej adres lub zamieszczać na forum.

Między mitem a rzeczywistością

Więc ci co polegli - poszli w bohatery
Ci co przeżyli - muszą walczyć dalej!
Jacek Kaczmarski, Somosierra

Postawa wobec wojny

Wojna na Półwyspie Iberyjskim obejmuje lata 1808-1814; w wielkim uproszczeniu można by cały ten okres podzielić na trzy fazy. Pierwsza, przypadająca na rok 1808 i 1809, zaznacza się rozwojem konfliktu na półwyspie; walkami między regularnymi armiami: francuską, hiszpańską i angielską, w których Francuzi zazwyczaj odnoszą sukcesy, poszczególne armie hiszpańskie stopniowo zostają rozbite, a Anglicy nie są w stanie poważniej zagrozić panowaniu Francuzów w Hiszpanii. Faza druga, czyli lata 1810 i 1811, to z jednej strony brak zdecydowanego zagrożenia dla Francuzów od armii regularnych przeciwnika; w zasadzie brak w tym czasie wielkich bitew armii regularnych (wyjątkami są bitwy pod Bussaco, Fuentes d'Onoro i Albuerą), za to wiele jest oblężeń oraz blokad miast i twierdz, które dotąd opierały się Francuzom. Z drugiej strony, lata te zaznaczają się ogromnym rozkwitem wojny partyzanckiej, która zaczyna stopniowo pożerać coraz więcej francuskich sił. Wreszcie faza końcowa wojny, lata 1812-1814, w której zmniejszenie kontyngentu francuskiego w Hiszpanii na rzecz wzmocnienia Wielkiej Armii podążającej na wschód, sprawia, że siły brytyjskie wreszcie odważniej podejmują akcje na półwyspie, wobec czego Francuzi zmuszeni są do opuszczania kolejnych prowincji i wycofywania się ku Pirenejom; ostatnie akty "wojny półwyspowej" (od października 1813 roku) toczą się już na ziemi francuskiej1
W ogromnej większości polscy żołnierze zakończyli swój udział w wojnie zanim konflikt wkroczył w tę ostatnią fazę. Jedynie pułk ułanów nadwiślańskich, najdłużej w Hiszpanii zatrzymany, miał okazję widzieć początki końca armii francuskich. Wprowadzony wyżej podział jest o tyle istotny, że pozwala lepiej zrozumieć zmiany w postawie żołnierzy - zresztą nie tylko polskich - wobec wojny. Nie ulega wątpliwości, że im dłużej trwał pobyt Polaków za Pirenejami, tym większą niechęć wzbudzała w nich konieczność przebywania w Hiszpanii i tym słabsze panowało wśród żołnierzy morale.



Jak już wyżej wspomniano, znakomita większość Polaków w początkach swego pobytu w Hiszpanii była przekonana, że kampania iberyjska nie potrwa długo; że wszystko przebiegnie według sprawdzonego napoleońskiego schematu: szybka, miażdżąca przeciwnika ofensywa pod dowództwem cesarza, doprowadzi do zdobycia stolicy i zaprowadzenia pokoju. Bardzo charakterystyczne są listy polskich oficerów z okresu oczekiwania na przybycie Napoleona do Hiszpanii: Dowiedzieliśmy się z największą radością o przybyciu naszego Cesarza do Vittoryi. Jego obecność jest jedynym środkiem, ażeby podnieść ducha, który nieco był upadł - pisał do rodziny Tomasz Łubieński. Z kolei płk Sułkowski w liście pisanym jeszcze z Paryża, w drodze do Hiszpanii, pewien był szybkiego zakończenia wojny: Kampania w Hiszpanii nie będzie teraz [tzn. po pojawieniu się Napoleona za Pirenejami] tak nużąca jak w początkach. [...] nie może ona trwać długo, bo wysyłamy tam siły tak wielkie, że nie tylko przełamiemy największy opór, ale wszystko, co można sobie wyobrazić. Jest to wojna, w której będzie tysiąc wawrzynów. Liczę, że i mnie przypadnie ich część. Zwycięstwo pod Somosierrą i zajęcie Madrytu dla wielu żołnierzy oznaczało początek końca kampanii hiszpańskiej2.
Kolejnym momentem, który - wydawałoby się - zwiastował kres wojnie, była kapitulacja Saragossy w lutym 1809r.; wieść o zdobyciu tego bohaterskiego miasta bardzo szybko rozniosła się po całym Półwyspie i zrobiła tak wielkie wrażenie, że książę Sułkowski nie zawahał się napisać do małżonki: Skoro Saragossa została wzięta, uważam, że koniec wojny nastąpi za dwa miesiące [...]. Jednak i te nadzieje szybko się rozwiały, kolejne tygodnie wypełniła mozolna służba garnizonowa, i dopiero wieści o wojnie z Austrią obudziły nadzieje, lecz - co wielce znaczące - już nie na zakończenie wojny w Hiszpanii, a na opuszczenie Półwyspu3. Dzięki korespondencji pozostawionej przez Sułkowskiego można stwierdzić, że pierwsze informacje o wybuchu wojny francusko-austriackiej przede wszystkim wywołały radość w polskich szeregach; w liście z 13 IV 1809 pisał pułkownik do kraju: Jestem zachwycony wojną z Austrią. [...] Przyznaję, że wcale nie byłbym niezadowolony, gdybym znajdował się między wami, skoro jednak cesarz chciał, abyśmy byli tutaj, i skoro wykonując jego wolę pracujemy stale dla dobra ojczyzny, [...] nie skarżę się wcale, że los zawiódł mnie w te okolice. Dopiero nadchodzące z opóźnieniem wiadomości o sukcesach polskich w Galicji diametralnie zmieniają odczucia Sułkowskiego (i z całą pewnością nie jego jednego), który już dwa miesiące później daje upust swojemu zniechęceniu w jakże brutalny sposób: Dlaczegóż los rzucił nas do tego barbarzyńskiego kraju, którego wszystkich mieszkańców należałoby powybijać? Żal polskiego oficera wynikał z faktu, że oto okazało się, iż wcale nie trzeba było wyjeżdżać do dalekiej Hiszpanii, aby się odznaczyć - w lepszej sytuacji są teraz ci, którzy pozostali w kraju.
W zachowanej korespondencji - choć tak szczupłej - doskonale widoczne są zmiany w odnoszeniu się do kwestii pobytu w Hiszpanii. Jej analiza pozwala stwierdzić, że najpoważniejszy kryzys, co do sensowności walki za Pirenejami, przeszli Polacy właśnie wraz z początkiem wojny z Austrią, kiedy to bardzo trudno było im się pogodzić z tym, że zmuszeni są prowadzić żmudną kampanię w tak egzotycznym dla nich kraju, podczas gdy obca armia najechała ich kraj. Wniosek ten nie obejmuje tylko polskich szwoleżerów gwardii, którzy wzięli udział w kampanii austriackiej - dla nich momentem kryzysowym był okres, w którym okazało się, że część pułku musi powrócić do Hiszpanii.
Latem 1809 roku staje się jasne, że jedyną nadzieją na zakończenie wojny hiszpańskiej pozostaje powrót Napoleona za Pireneje4. Wydaje się, że sierpień tego roku pozwalał Polakom rokować nadzieje na rychłe opuszczenie Hiszpanii. Wszak dzięki bitwom pod Talaverą i Almonacid zażegnano niebezpieczeństwo ze strony angielskiego korpusu Wellingtona oraz rozbito kolejną hiszpańską armię5. Z drugiej strony - zaczęły dochodzić wieści o zwycięstwie cesarza pod Wagram i rozpoczęciu rokowań pokojowych. Wielu jednak nie chciało czekać; do Ministerstwa Wojny wpływały prośby o dymisję; jedną z nich napisał płk Potocki, który w tym właśnie czasie opuścił swój pułk i powrócił do Warszawy, gdzie utyskiwał na "zbójecką wojnę w Hiszpanii" i był przywódcą mało dotąd zbadanego spisku antynapoleońskiego.



List wachmistrza szwoleżerów Joachima Hempla, pisany do matki z Wiednia 15 VII 1809, pozwala spojrzeć na wojnę hiszpańską z innego punktu widzenia - żołnierza, który stoi wobec możliwości powrotu na Półwysep: Słychać, że cesarz ma na powrót jechać do Hiszpanii dla ukończenia wojny. A ja sobie tego wojażu nie życzę powtórnie robić, wysiedziawszy się tam rok cały i wycierpiawszy tyle biedy. Z całą pewnością dzielny Hempel nie był odosobniony w takim stanowisku. I w tym pułku nastąpiły teraz prośby o dymisje.
Dla oficerów polskich uzyskanie dymisji było jedynym - jeśli nie liczyć dezercji i zwolnień z powodu złego stanu zdrowia - sposobem wydostania się z Hiszpanii. Protekcji szukano wszędzie. Wincenty Hołownia w dramatycznym liście prosi swego dawnego pułkownika o pomoc w powrocie do kraju: O! czyżbym nie z większą ochotą tracił tam [czyli w Polsce] i kilka życiów, gdybym one mógł mieć, niżeli w Hiszpanii jedno. Oficer 4.pp. Legii Nadwiślańskiej ze wzruszeniem wspomina dzień 24 III 1811 roku - dzień, w którym otrzymał zgodę na wyjazd z Hiszpanii: Nad moje spodziewanie tak rychło odzyskana wolność poruszyła moją krew i uczucia: śmiech i płacz były wspólną oznaką mojej radości. Odtąd cała moja uwaga na przyspieszenie oddalenia się z Hiszpanii zwróconą była.
W żołnierzy z dywizji polskiej i pułku ułanów nadwiślańskich nadzieja wstąpiła raz jeszcze po zwycięskiej ofensywie andaluzyjskiej w styczniu 1810 roku; błyskawiczne zajęcie całej prowincji (obronę podjął jedynie Kadyks), z której dotąd groziło dla Francuzów największe niebezpieczeństwo, zdawało się ostatecznie rzucać na kolana niepokorną Hiszpanię: Wojna hiszpańska jest teraz skończona. - Pisał do żony Sułkowski. - Hiszpanie nie mają więcej wojska. I tutaj pomylił się książę, bo właśnie wtedy, gdy regularna armia hiszpańska była rozbita lub pozamykana w twierdzach, za broń na szeroką skalę chwycili cywile.
Lata 1810-1811 to zdecydowanie najcięższy okres dla polskich żołnierzy w Hiszpanii. Były to lata najbardziej żmudnej służby wywiadowczej, garnizonowej, czasem tylko przerywanej udziałem w większych operacjach wojennych (Albuera, Lerida, Tarragona, Walencja, Fuentes de Onoro). Trudno w tym okresie doszukać się takiego zdarzenia, które żołnierze mogliby uznać za przełomowe dla przebiegu wojny. Chyba tylko oficer pułku szwoleżerów mógł w tym czasie napisać w liście do domu, że wojna bardzo jest zabawna. Jednego dnia tańcujemy, a drugiego się bijemy.
Warto zacytować dłuższy fragment listu polskiego oficera do rodziny, gdyż doskonale charakteryzuje on zarówno postawę wobec tej wojny, jak i jej realia. Ten sam oficer szwoleżerów w ten oto sposób starał się pocieszyć martwiącą się o jego los matkę: Wspominasz mi, Mamo, iż Cię to martwi, że się znajduję w Hiszpanii i w tak niebezpiecznej wojnie. Jest to tylko pogłoska rzucona, lecz ona wcale nie jest gorsza od wszystkich innych, tym tylko chyba, że się tak długo kontynuuje. Że ja się tu znajduję - prawda, że z chęci dostania krzyża, ale i z przyczyny najważniejszej, to jest, iż byłem komenderowany w ten marsz. Zresztą dobrze nam się powodzi. Hiszpanów wszelkimi sposobami nakłaniamy do spokojności. Księży połowę jużeśmy powiesili, a za poddaniem się Kadyksu wszystko skończone być powinno.
W zasadzie w listach każdego spośród oficerów przeplata się wątek służenia cesarzowi w imię dobra ojczyzny; polscy oficerowie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich pobyt w Hiszpanii nie jest bezcelowy pod względem politycznym - dzięki ich waleczności i posłuszeństwu cesarz przekona się, że Polska warta jest odbudowania. Wzięty do niewoli pod Fuengirolą lord Blayney wypytywał majora Grotowskiego, jak to możliwe, że tak bitny, dzielny, liczny naród mógł zniknąć z mapy Europy; odpowiedź Polaka zawsze była taka sama: Polacy wybrali mniejsze zło, gdyż nie będąc sprzymierzeńcami Francuzów staliby się najprawdopodobniej niewolnikami Rosjan. Z tego względu mieli w stosunku do tych pierwszych zobowiązanie, ponieważ to właśnie Francuzi w jakiejś mierze przywrócili do życia ich państwowość. A każdy Polak nie mogący znieść niesprawiedliwego rozbioru swojego królestwa czuje nienawiść do zaborców i każda alternatywa niż służba im wydaje się lepsza. Znajduje to również potwierdzenie w pamiętniku Andrzeja Niegolewskiego; w słowach nieco patetycznych, lecz chyba szczerych dawny szwoleżer tak opisywał nastroje sprzed niemalże półwiecza: Gdyśmy przypuszczali szarżę pod oczami cesarza [...] każdy z nas czuł, że nie chodzi mu tylko o sławę osobistą, o sławę szwadronu i pułku, ale o honor narodu i jego wyzwolenie. Miłość to Ojczyzny nas wiodła. Ona nam natchnęła tę waleczność która cudu dokazała, ażeby przekonać cesarza że godni jesteśmy być narodem. Postać cesarza jawi się w korespondencji jako swego rodzaju jedyny łącznik między ojczyzną a oddalonymi od niej Polakami. Rzuceni do obcego kraju żołnierze, nie bardzo potrafiący odnaleźć sens w prowadzonej w Hiszpanii ciężkiej wojnie, na wszelkie wątpliwości o charakterze moralnym, jak i na te zupełnie przyziemne, znajdowali jedyną słuszną odpowiedź: Napoleon. On to odbudował polską państwowość, on ją przywrócił na mapę Europy - dlatego tez należy ufać i wierzyć, że skoro ich pobyt w Hiszpanii cesarz uznał za słuszny i konieczny, to na pewno pobyt ten posiada głębszy sens i cel. Można z kolei zaryzykować twierdzenie, że ów obraz Napoleona - władcy, który miał dobre chęci co do Hiszpanów, lecz starał się wprowadzić je w życie w niesprawiedliwy sposób - zarysował się i rozwinął dopiero w pamiętnikach.
Warto jednak zwrócić uwagę, że równie ważne były pobudki osobiste. Doskonałym przykładem są tu listy Sułkowskiego, o którego szczerym patriotyzmie możemy być przekonani, lecz i dla niego pobyt w Hiszpanii jest sensowny tylko o tyle, o ile jest tu szansa zdobycia wojennej sławy, orderów i awansu. Kiedy brak jest działań militarnych na większą skalę i gdy wojna ogranicza się do ścigania powstańców, ogarnia go znużenie tą kampanią bez chwały i zarówno on, jak i inni oficerowie pragną zakończenia tej smutnej wojny, by jak najszybciej powrócić do domów. Bardzo charakterystyczna jest odraza wobec walki nie z żołnierzami, a z uzbrojonymi bandami chłopów, wynikająca właśnie ze świadomości, że za tego typu potyczki awansu się nie osiągnie. Podobne utyskiwania na brak okazji do odznaczenia się możemy zarejestrować w listach Tomasza Łubieńskiego z okresu oczekiwania na przybycie Napoleona do Hiszpanii, kiedy to służba szwoleżerów wypełniona była pobytem przy sztabie armii, ciągłym patrolowaniem okolicy czy też wypadami wywiadowczymi: Nudzimy się okropnie. [...] W godzinę obiadową wszyscy oficerowie zbierają się razem. Pocieszamy się i śmiejemy, jak możemy. Niezwykle uwidoczniony jest w listach motyw oczekiwania na przybycie Napoleona; z jednej strony nadzieja, że dzięki jego geniuszowi wojna szybko się zakończy, z drugiej świadomość tego, że wzrośnie dzięki temu szansa na nagrody6; motyw ten z wiadomych powodów przeplata się szczególnie często w listach oficerów z pułku szwoleżerów.
Wiadomość o rozkazie Napoleona odwołującym polskie jednostki z Hiszpanii i nakazującym marsz do Francji, poruszyła wszystkich i wszędzie wywołała radość. Warto jednak przytoczyć opis nastrojów, jakie zapanowały wtedy w szeregach Legii Nadwiślańskiej. Henryk Brandt: Starsi oficerowie, którzy już brali udział w wojnie z Rosyanami, dowodzili, że dopiero teraz poznamy co to jest bić się na otwartem polu; że te czasy przeżyte w Hiszpanii były wprawdzie utrudzające i krwawe, ale że nauczyliśmy się tylko zdobywania fortec, i że te - tak zwane - bitwy [...] były tylko utarczkami na niewielką skalę. My zaś - młodzi - odpowiadaliśmy, że i tam także można było zostać tylko zastrzelonym lub zranionym i że naturalnie wielka to różnica biwakować pod drzewami figowymi i laurowemi [...] a co innego brnąć po błotnistych drogach podczas burzy, deszczu, wiatru i śniegu. [...]. Z kolei między podoficerami i żołnierzami [...] były bardzo różne zapatrywania na tę sprawę. Jeżeli już trzeba się bić - mówili - to lepiej pod Walencją niż w Rosyi - a co, co byli świadkami klęsk pod Pułtuskiem i Ostrołęką, opowiadali okropne rzeczy. I choć na tym fragmencie odbijają się już wspomnienia z kampanii rosyjskiej, to i tego opisu nie trzeba lekceważyć. Podkreśla on specyfikę myślenia ówczesnych żołnierzy.
Jak już jednak zaznaczono, Polacy żegnali Hiszpanię z radością ze względu na perspektywy walki z odwiecznym wschodnim wrogiem. Pożegnanie owo musiało jednakże być również pełne żalu i smutku. Wspaniałą scenę, która rozegrała się na granicy hiszpańsko-francuskiej, opisuje Brandt: Kiedy tak wszyscy rozmawiali i jedli śniadanie, żeby się rozgrzać, zobaczyliśmy jakiegoś żołnierza, który w pewnem oddaleniu od nas wdrapał się na sam wierzchołek wysokiej skały. Myśleliśmy, że to dla pożegnania Hiszpanii. Ale nagle zobaczyliśmy, że odwróciwszy się tyłem do Hiszpanii [...], spuścił inexprimable i zawołał donośnym głosem:
- Masz, przeklęty kraju, który pożarłeś tylu naszych....




Espirit de corps

1. Dowódcy
Materiał źródłowy traktujący o pobycie Polaków za Pirenejami dostarcza wielu ciekawych informacji na temat dowódców poszczególnych polskich jednostek. Warto przeanalizować ich postawę w tej wojnie, jak również zerknąć na ocenę ich postępowania, zdolności dowódczych, ich osobowości - ocenę wystawioną im przez podwładnych.
W wojnie hiszpańskiej jedynie trzech polskich pułkowników dosłużyło się stopnia generalskiego. Dla dwóch spośród nich - Jana Konopki i Antoniego Sułkowskiego awans generalski oznaczał opuszczenie Półwyspu i powrót do Francji lub Polski; trzeci natomiast, Józef Chłopicki, pozostał w Hiszpanii jako dowódca całej Legii Nadwiślańskiej.
Doskonały opis postaci Chłopickiego znajdujemy we wspomnieniach Henryka Brandta, który pisze, że kiedy generał ukazał się pośród nas [...] promieniały twarze wszystkich żołnierzy. Wszyscy byli zachwyceni, gdy zapytał: - Jak się macie, chłopcy! Ale ten urok, jaki wywierał na żołnierzy, nie działał na oficerów. Względem nich Chłopicki był surowy, nieubłagany na punkcie karności, a często zbyt gwałtowny. Ostrym, stanowczym tonem rozkazów, skąpemi pochwałami, trzymał wszystkich w pewnem oddaleniu. Zarzucano mu, że miał ulubieńców, dla których był słaby - ale przyznawali mu wszyscy, że dzielnych, odważnych ludzi umiał ocenić według zasług. Jego wyróżniająca się osobistość samą powierzchownością i obejściem budziła szacunek, jeżeli nie przywiązanie. Ukazuje nam się oto postać człowieka surowego, twardego, bezgranicznie odważnego i potrafiącego docenić odwagę u innych, dbającego o postawę, dyscyplinę i warunki życia swych podkomendnych, a przy tym uzdolnionego pod względem taktycznym i strategicznym. Był Chłopicki człowiekiem ogromnej dumy i honoru, nie pozbawionym wielkich ambicji; brak zgody cesarza na mianowanie go generałem dywizji był wszak głównym powodem odstąpienia Chłopickiego od sprawy napoleońskiej7. Nie ulega jednak wątpliwości, że w Hiszpanii był Chłopicki zdecydowanie najlepszym polskim oficerem, co było doceniane również przez jego francuskich kolegów i zwierzchników8.
Podobnie, jak Chłopicki w Legii Nadwiślańskiej, postrzegany był przez żołnierzy Dywizji Księstwa książę Sułkowski. Jak już zaznaczono wyżej, pułkownik dość szybko wyrósł na pierwszego polskiego oficera w dywizji. Sam zresztą starał się wykorzystać straty poniesione przez korpus oficerski dywizji i chwytał tę okazję z pośpiechem i jak największą przyjemnością, aby być użytecznym moim rodakom. Widzę z radością, że zyskuję sobie ich całkowite przywiązanie. Krótko mówiąc, potrafił Sułkowski w bardzo umiejętny sposób wykreować się na "dowódcę" polskiej dywizji; jako taki pojawia się w pamiętnikach swoich dawnych podkomendnych9. Warto zaznaczyć, że ceniono go za odwagę osobistą, okazaną zwłaszcza pod Ocana i Almonacid; umiał także książę dbać o dyscyplinę w swoich szeregach. Jego awans generalski i opuszczenie Hiszpanii w połowie 1810r. wywołało wśród polskich żołnierzy mieszane uczucia, o czym daje świadectwo Józef Kozłowski: Żałowany był od obywateli Malagi i od oficerów tych, którzy przez swoje nadskakiwania przywiązać go do siebie chcieli i potrafili. Ci zaś co bez dworszczyzny pełnili ściśle obowiązki wojskowe, chociaż go szanowali, nie żałowali jednak, bo mu mieli za złe, że dla osobistych interesów porzucił całą dywizyą polską [...] która go uważała nie tylko jako swego naczelnego dowódcę, lecz uważała go jeszcze jako obrońcę przeciw uciskom jenerałów francuskich. Pomimo swych najszczerszych chęci nie potrafił młody, niedoświadczony książę zdobyć sobie tak wielkiego szacunku wśród podwładnych, jak Chłopicki.
Doskonałym przejściem do postaci dowódcy ułanów nadwiślańskich niechże będzie fragment listu, nie kogo innego, jak właśnie płk. Sułkowskiego, w którym książę donosi żonie, iż zaprzyjaźnił się z Konopką, a ponieważ ten ostatni właśnie szykował się do wyjazdu do Francji, to postanowiliśmy korespondować ze sobą. Jest bardzo dobrze widziany przez cesarza, który uczynił go oficerem Legii Honorowej, i nie wątpię, że wkrótce zostanie generałem. Nasz związek jako sojusz jest przyjemny i pożyteczny. Jak widać, Sułkowski nie chciał przepuścić żadnej szansy na przypomnienie w Paryżu o swojej skromnej osobie. W tym przypadku nadzieje pułkownika były o tyle płonne, że Konopka wyjechał do Paryża wcale nie po awans generalski, ale by wytłumaczyć się cesarzowi za klęskę swego pułku pod Yebenes.
Jan Konopka do dziś pozostaje postacią trudną do jednoznacznej oceny. Człowiek wielkiej odwagi, prawdziwie ułańska dusza, doskonały dowódca w wielu bitwach; starał się o swój pułk dbać, jak tylko mógł10. Z drugiej strony - to właśnie na jego barki spada odpowiedzialność za Yebenes i utratę pułkowych sztandarów. Wydaje się, że pułkownik stracił nieco kontakt ze swymi ułanami; ich zaufanie do niego znacznie spadło na rzecz szefa szwadronu Kostaneckiego po godzących w honor pułku wydarzeniach w Yebenes; kolejnym powodem była długa, bo ponad roczna, jego nieobecność przy pułku. A niespełna rok po jego powrocie była już Albuera, za którą został mianowany generałem brygady i na dobre opuścił pułk. Według oficera lansjerów, Konopka starał się w 1810r. o przeniesienie do innego korpusu, powodem były jakoby posądzenia ze strony gen. Sebastianiego o złodziejstwa, "nadużycia i bezprawia" w pułku lansjerów. Nie wiadomo jednak czy można ten przekaz traktować z powagą, skoro spośród wszystkich francuskich głównodowodzących w Hiszpanii, Sebastiani znajdował się właśnie w rzędzie tych o najgorszej sławie, jeśli chodzi o grabienie kraju. Jednakże generał Konopka swój pobyt w Hiszpanii oceniać musiał w gruncie rzeczy raczej in plus; wszak po przybyciu do Paryża cesarz go poklepał po ramieniu i powiedział w przytomności marszałków i generałów: "Vous etes un brave homme" [Jest pan dzielnym człowiekiem]. Taki komplement z ust naszego cesarza nie lada kto może usłyszeć.
Gwoli ścisłości należy jeszcze zerknąć na postać dowódcy pułku polskich szwoleżerów - Wincentego Krasińskiego. Nie będziemy jednak szerzej podejmować oceny jego osoby w kontekście wydarzeń hiszpańskich, po pierwsze: Krasiński przebywał za Pirenejami zbyt krótko i nie odznaczył się niczym szczególnym. Faktem jest również, iż o wiele częściej starał się przebywać przy cesarskim sztabie niż w regimencie, czuł bowiem Krasiński głęboką odrazę do zajmowania się nużącymi i pracochłonnymi sprawami administracyjnymi, połączoną z wrodzoną skłonnością do intryg i promowania swojej własnej osoby.

2. Na czele pułków
Grupa oficerów, którzy sprawowali dowództwo poszczególnych polskich regimentów podczas pobytu w Hiszpanii jest stosunkowo szeroka. Częste zmiany na stanowiskach dowódczych występowały szczególnie w pułkach Księstwa Warszawskiego; było to wynikiem zarówno strat bojowych, chorób, niewoli, jak i specyfiki hiszpańskiego teatru wojny; swoje znaczenie miała zatem odległość od organów decyzyjnych w Warszawie (lub w Paryżu). Przybycie nowo mianowanego dowódcy z Księstwa zajmowało nieraz kilka, kilkanaście miesięcy. Dlatego też uzasadnione wydaje się przybliżenie sylwetek nie tylko pułkowników, ale i tych oficerów, którzy zmuszeni byli pełnić obowiązki dowódcy w zastępstwie.
Z bodaj największymi problemami, jeśli chodzi o dowódców, borykał się 7.pp., który w bitwie pod Almonacid stracił swych najwyższych oficerów. Kłopoty były tak wielkie, że początkowo obowiązki dowódcy zmuszony był sprawować kpt. Karpiński, którego sytuacja wyraźnie przerastała; sztab dywizji zdecydował wtedy o czasowym przeniesieniu do tego pułku mjr. Grotowskiego z 9.pp. W październiku 1809 roku objął wreszcie dowództwo mjr Stanisław Jakubowski, wkrótce mianowany pułkownikiem. Był to co prawda dobry oficer, ale z wykształcenia i doświadczenia artylerzysta, wcielony do pułku piechoty wbrew staraniom Dąbrowskiego, który uważał go za jednego z najlepszych oficerów artylerii. Niedługo zresztą był Jakubowski dowódcą - zmarł bowiem "z trudów wojennych" w Granadzie w lipcu 1810 roku. Mianowany nowym pułkownikiem Paweł Tremo, dotąd major w 10.pp., nie spieszył się widocznie za Pireneje, albowiem pułk musiał nań oczekiwać 15 (!) miesięcy. Przez cały ten okres dowództwo sprawował szef baonu (rychło mianowany majorem) Walenty Borowski, również mający za sobą legionową przeszłość i duże doświadczenie wojskowe11. To właśnie on podczas pobytu pułku w Hiszpanii najdłużej sprawował w nim dowództwo - i chyba jest to najlepsze podsumowanie problemów, z jakimi borykał się ten regiment. Tremo przybył do Hiszpanii zbyt późno - nie zdążył poznać specyfiki metod walki z partyzantami, w efekcie nie stanął na wysokości zadania, kiedy gerylasi napadli na 7.pp. tuż nad granicą francuską.
Sierpień 1809 roku oznaczał również dla 4.pp. utratę dowódcy. Feliksa Potockiego zastąpił - początkowo jako major - Maciej Wierzbiński, jednak z nieznanych nam powodów już pół roku później został z dowództwa odwołany. Nowym pułkownikiem mianowano dotychczasowego majora w 1.pp. Tadeusza Wolińskiego. W pułku nie zdobył on zbytniej sympatii; panował powszechny żal, iż pułkownikiem nie został mianowany mjr Cyprian Zdzitowiecki, był to bowiem oficer ogólnie lubiany, szanowany i ceniony. Rozczarowanie i niechęć wobec Wolińskiego pogłębiły się jeszcze, gdy ten ostatni uzyskał przeniesienie majora do zakładu pułku w Bordeaux. Niewiele wiemy o zdolnościach dowódczych Wolińskiego; w historii pobytu Polaków w Hiszpanii zapisał się przede wszystkim tym, że był najwyższym rangą polskim oficerem wziętym na Półwyspie do niewoli12. Przez ostatnie pół roku hiszpańskich dziejów pułku dowództwo sprawował szef batalionu Feliks Rylski13, on też pułk z Hiszpanii wyprowadził.
Dość stabilna sytuacja na stanowisku dowódcy panowała natomiast w 9.pp. Przez pierwsze dwa lata walk hiszpańskich prowadził go Antoni Sułkowski, a przez trzymiesięczny okres oczekiwania na przybycie nowego dowódcy dowodził pułkiem mjr Grotowski. Ciekawą charakterystykę Grotowskiego w okresie legionowym (1801) dał gen. Michał Sokolnicki: odważny, przytomny, żywy i surowy dla żołnierza, lubi i zna wojskowość, lecz leniwy i opieszały w służbie, najszczególniej gdy jest pod komendą, przyznać mu jednak trzeba, iż gdy komenderował kompanią [w zastępstwie] doglądał pilnie jej porządku i trzymał w rygorze żołnierza. Nowy pułkownik 9.pp. Michał Cichocki z pewnością otrzymał z rąk majora zdyscyplinowanego żołnierza. Cichocki dość szybko wspiął się na wyżyny kariery wojskowej - pułkownikiem został w czasie insurekcji kościuszkowskiej, a przecież w początkach wojny 1792r. był ledwie porucznikiem. Tak szybki awans bez wątpienia zawdzięczał Cichocki zwłaszcza wstawiennictwu swego ojca, czyli nie kogo innego, jak Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nie można jednak odmówić Cichockiemu odwagi; był to zresztą solidny oficer i dowodził 9.pp. w miarę swych możliwości.
W pułkach Legii Nadwiślańskiej co prawda również następowały rotacje na stanowiskach dowódców pułków, jednak w przeciwieństwie do pułków armii Księstwa pozostawały one w ramach Legii. Należy to przypisać przede wszystkim dobremu zarządzaniu Legii przez Chłopickiego, który starał się, by jego oficerowie mieli zawsze pierwszeństwo przy awansach. Postać Chłopickiego była tak dominująca, że rzadko pamiętamy o dowódcach poszczególnych pułków Legii; sława Chłopickiego zdecydowanie ich przyćmiła. A przecież byli to w większości świetni dowódcy, którzy bez wyjątku zdobyli doświadczenie w Legionach Dąbrowskiego lub Kniaziewicza, a w Hiszpanii odznaczyli się w niejednej bitwie i niejednym oblężeniu. Spośród nich najbardziej cenił Chłopicki niewątpliwie Mikołaja Kąsinowskiego, który dowodził w różnych okresach dwoma pierwszymi pułkami Legii, a także sprawował formalnie tymczasowe dowództwo całej Legii. Wsławił się przede wszystkim zdobyciem słynnej bramy Carmen (4 VIII 1808) podczas oblężenia Saragossy; za swe zasługi odznaczony krzyżami Legii Honorowej, krzyżem Virtuti Militari, mianowany baronem Cesarstwa - zginął nad brzegiem Berezyny w listopadzie 1812 roku. Bez wątpienia jeden z najlepszych pułkowników polskich doby napoleońskiej.
Nie mniejszą sławę w Hiszpanii zyskali Józef Chłusowicz i Paweł Fądzielski. Ten pierwszy miał opinię doskonałego oficera i dowódcy, lecz z kolei Chłopicki nie darzył go sympatią ze wzglądu na rzekome intryganctwo. Wyszedł jednak Chłusowicz z Hiszpanii jako oficer Legii Honorowej, baron Cesarstwa i kawaler Orderu Virtuti Militari14. W czasie pobytu Legii w Hiszpanii dowodził Chłusowicz pierwszym oraz trzecim pułkiem, natomiast Fądzielski pułkiem pierwszym, a po wyjściu z Półwyspu objął - właśnie po Chłusowiczu - dowództwo pułku trzeciego. Ranny pod Krasnem, zmarł Fądzielski w Królewcu na przełomie 1812 i 1813 roku.
Sławę i uznanie w Hiszpanii zdobył również płk Sykstus Estko, który przejął dowództwo 3.p. Legii podczas pierwszego oblężenia Saragossy. Wielkim ciosem był dlań rozkaz powołujący go na stanowisko dowódcy 4.p. Legii w lipcu 1810 roku; doskonale zdawał sobie sprawę, iż w oddzielonym od reszty Legii pułku czwartym znacznie trudniej będzie się odznaczyć, zdobyć awans, inna też zupełnie panowała tam atmosfera niż w "starej" Legii. Przez wiele miesięcy starał się Estko uzyskać zmianę rozkazu, przy tym pozostał przy swym trzecim pułku aż do marca 1811, a gdy dłuższe sprawowanie tu dowództwa okazało się niemożliwe, postarał się o wszelkiego rodzaju przydziały w Armii Aragonii. Ostatecznie jednak dołączył do 4.p. Legii wiosną 1812 roku. Pełen żalu, rozczarowania i niedosytu, a zarazem świadom swych zasług, pisał w tym czasie do swego wuja Tadeusza Kościuszki z prośbą o poparcie u marszałka Berthiera starań o baronię lub o wyjednanie u księcia Józefa awansu generalskiego, powołując się przy tym na odbytych dziewięć kampanii, 14 lat służby i znajomość pięciu języków. Dopiero w drugiej połowie 1812 wyszedł z Hiszpanii; odbył kampanię 1813 roku, zmarł z ran odniesionych pod Lipskiem jako francuski generał brygady.
W pułku ułanów nadwiślańskich przez piętnastomiesięczny okres nieobecności płk. Konopki (1809-1810) dowództwo sprawował krótko szef szwadronu Andrzej Ruttié, a po nim przez niemal rok - szef Kostanecki. Był to znakomity oficer, umiał w pułku utrzymać karność, dobrze wypełniał mozolne obowiązki administracyjne, świetnie dowodził na polu bitwy, potrafił zyskać sobie zarówno szacunek, jak i uznanie dzielnych ułanów. Kłopoty z dowództwem pułku rozpoczęły się na dobre po odejściu z Hiszpanii Konopki; mianowany nowym dowódcą pułku Ignacy Stokowski dość niemrawo podążał za Pireneje. W tym czasie obowiązki dowódcy pełnił mjr Ruttié - ów wielce doświadczony weteran kilku kampanii dość dobrze radził sobie na tym stanowisku; był wszak od dawna z pułkiem związany, znał jego atmosferę, doskonale rozumiał jego potrzeby. Jednak już we wrześniu 1811 roku Ruttié został przeniesiony do 26. pułku strzelców konnych - mimo wszystko pozostał przy ukochanym pułku jeszcze kilka miesięcy. Jego odejście w lutym 1812 roku było dużym ciosem dla ułanów, teraz pozbawionych swych najlepszych, najbardziej doświadczonych oficerów. Marszałek Soult mianował wtedy dowódcą pułku szefa szwadronu ze swego sztabu Feliksa Antoniego Dembińskiego, równocześnie dając mu prowizoryczny awans na majora. Dembiński był już wówczas słabego zdrowia, niezbyt nadawał się na dowódcę krewkich ułanów; przez roczny okres sprawowania obowiązków dowódcy starał się raczej Dembiński nie szkodzić. Trzeba jednak zaznaczyć, iż przyszło mu dowodzić regimentem o bardzo już przetrzebionym składzie, z wielkimi brakami w korpusie oficerskim. Swoje zadanie wypełnił o tyle, że przez bardzo trudny rok 1812 utrzymał pułk w całości i ostatecznie wyprowadził go z Półwyspu.

3. Korpus oficerski
[...]nigdy albowiem rodzeństwo większych stosunków miłości mieć nie może nad związek koleżeństwa, nieprzerwaną zgodą i przyjaźnią jednoczony, zwłaszcza w takiem oddaleniu się od kraju. Tam to jeden dla drugiego staje się ojcem, bratem, opiekunem i inne familijne zastępuje stosunki; jeden drugiego opłakuje śmierć lub nieszczęście. W podobnejże kolei i ja, żegnając drogich kolegów moich z uczuciem pełnem rozrzewnienia, również nie suchem okiem, byłem od nich żegnany. Słowa oficera 4.pp. świetnie charakteryzują pewien aspekt w kontaktach między polskimi oficerami. Otoczeni jednej strony przez Hiszpanów, w kontaktach z którymi bardzo często występowała bariera językowa15, z drugiej natomiast przez Francuzów, czuli się Polacy z pewnością niezbyt komfortowo w tej nowej, obcej im rzeczywistości. Realia te sprzyjały bez wątpienia konsolidacji wewnątrz polskich jednostek. Bardzo charakterystyczny jest fakt, iż w hiszpańskich pamiętnikach Polaków brak w zasadzie śladów, które by świadczyły o bliższych kontaktach między oficerami polskimi a francuskimi; ci ostatni występują raczej jako element tła, odnotowuje się ich obecność, lecz brakuje wizerunków konkretnych postaci. Wskazuje to, iż starano się wprawdzie utrzymać poprawność we wzajemnych kontaktach, ale jakiejś integracji towarzyskiej raczej nie było16.
Polski korpus oficerski starał się właściwie trzymać w swym własnym kręgu. Łączyła Polaków przecież tęsknota za ojczyzną, za domem, za rodziną, łączyła wspólna walka, kwaterowanie w tym samym miejscu nieraz przez całe miesiące, wreszcie łączyły wspólne nieszczęścia i dzielenie trudów kampanii. Charakterystyczne jednak dla Polaków walczących w Hiszpanii, że owa konsolidacja następowała przede wszystkim w ramach poszczególnych batalionów (szwadronów) i kompanii niż pułków. Wynika to z faktu, iż polskie regimenty bywały często rozdzielane, i ich kompanie działały nierzadko w znacznym od siebie oddaleniu. Odnosi się to zwłaszcza do dziejów pułków armii Księstwa Warszawskiego, które w latach 1810-1811 uległy kompletnemu rozdrobnieniu. W Legii Nadwiślańskiej co prawda pułki również były dzielone i operowały w różnych częściach danej prowincji, lecz tam punktem, wokół którego zawsze koncentrowało się życie legionistów, była osoba Chłopickiego. Takiej osobistości zabrakło w Dywizji Księstwa Warszawskiego.
Owo rozdzielanie polskich pułków na mniejsze oddziały sprzyjało zawiązywaniu przyjaźni między oficerami o różnych rangach. Tomasz Łubieński w początkach pobytu w Hiszpanii zwierzał się żonie z trudności, jakie miewa w odnoszeniu się do swych podwładnych, którzy przecież niejednokrotnie byli jeśli nie jego przyjaciółmi, to rówieśnikami: Skoro jestem tutaj głównym komendantem, muszę nastrajać się poważnie, wiesz przecież, że wolałbym być młodym i wesołym, jak zazwyczaj jestem z kolegami. Swoje znaczenie miał zatem wiek, a oprócz niego swój wpływ miały również kontakty towarzyskie nawiązane jeszcze w kraju; bywało, że w tej samej jednostce służyli dawni sąsiedzi. Nawiązywanie przyjaźni bez względu na rangę było też wynikiem podobnej mentalności, szlacheckich (bo przecież ogromną większość korpusu oficerskiego stanowili szlachcice) tradycji, podobnego wychowania i wykształcenia; nie bez znaczenia była też pamięć o wszelkiego rodzaju koligacjach rodzinnych, bardzo w tamtych czasach żywa i sięgająca nieraz kilku pokoleń wstecz.
Wykorzystywano więc każdą okazję, aby razem spędzać wolny od obowiązków czas. Kiedy polskie pułki piechoty i pułk ułanów stacjonowały wspólnie przez kilka tygodni w Toledo, wszyscy oficerowie zbierają się często wieczorem na kolację albo na poncz. Kapitan Niezabitowski [...] śpiewa nam wtedy polskie romanse, które niemalże rozpłomieniają moją wyobraźnię [...] - pisał do rodziny Sułkowski - Czasem, dla odmiany, gramy sobie w faraona. Jest w tym też element tęsknoty za dawnym życiem towarzyskim; tego typu spotkania miały zapewnić jego namiastkę, miały również przynieść rozluźnienie, dać wytchnienie, pocieszyć. Na porządku dziennym było zapraszanie niższych oficerów przed dowódcę na śniadania lub obiady17; organizowano też specjalne przyjęcia i zabawy, na przykład z okazji awansu, imienin bądź na pożegnanie wracającego do kraju kolegi. Oficerowie często prowadzili wspólne gospodarstwa, dzieląc się pożywieniem i przyrządzając posiłki; również ciekawość świata zaspokajano wspólnie - wszak na zwiedzanie miasta lepiej wyruszyć w towarzystwie - bo to i przyjemniej, i bezpieczniej.
Polski korpus oficerski w Hiszpanii nie był grupą bezkonfliktową, ale wszelkiego rodzaju waśnie i antagonizmy występowały raczej incydentalnie. Zazwyczaj frustracja, gniew, zmęczenie, tęsknota, słowem - wszystkie negatywne uczucia, były katalizowane czy to w walce z nieprzyjacielem, czy to wyładowywały się w sporach z Francuzami. Szczególną niechęcią darzono francuskich komisarzy wojskowych i urzędników zajmujących się transportem i magazynowaniem żywności, zapasów i wszelakiej wojennej zdobyczy, którzy kosztem żołnierzy dorabiali się - poprzez różnego rodzaju machlojki - w Hiszpanii sporych majątków.
Ciekawe wnioski można wysnuć, obserwując nastroje jakie zapanowały pod koniec pierwszego pobytu za Pirenejami pułku szwoleżerów na przełomie 1808 i 1809 roku. Powstały wtedy jakieś animozje w grupie najwyższych oficerów, a płk Krasiński wcale nie pomagał w rozładowaniu sytuacji; zaniepokojenie tymi wypadkami wyraził Tomasz Łubieński: Co do mnie, wcale się nie mieszam do kłótni i umywam ręce; boję się tylko, ażeby to nie zaszkodziło sławie naszego pułku, na którą tak świetnie zasłużyliśmy sobie w tej kampanii, a do której żaden z tych panów Francuzów w niczem się nie przyłożył, bo żaden ani razu nie był w niebezpieczeństwie stracenia chociażby jednego włoska z głowy. Jak widać, niepisane prawo sankcjonowało kłótnie w korpusie oficerskim, pod takim jednak warunkiem, że nie ucierpi przez to dobre imię pułku.
Najsłynniejszym przykładem konfliktów w polskich szeregach podczas walk w Hiszpanii był bunt podniesiony wobec majora Nikodema Michałowskiego przez żołnierzy 2.p. Legii Nadwiślańskiej, których poparli niektórzy oficerowie. Żołnierze byli oburzeni brakiem obuwia i odzieży oraz zaległościami w wypłacaniu żołdu; zgorszenie wywoływało także zachowanie majora, który afiszował się z bardzo wystawnym trybem życia, co było tym widoczniejsze na tle opłakanego stanu żołnierzy. Cały konflikt został co prawda prędko zażegnany, ale skoro żołnierze i oficerowie uzyskali "przebaczenie" nie tylko Chłopickiego, ale i samego Sucheta, to z całą pewnością uznano niektóre pobudki, jakimi kierował się pułk za uzasadnione18.
Czynnikiem, który jednoczył polskich oficerów służących w Hiszpanii, była ogromna niechęć do prowadzonej przez Warszawę lub Paryż polityki kadrowej: Taki to był los pułku naszego - wzdychał Kajetan Wojciechowski - iż ciągle przysyłano nam z boku oficerów, którzy nam sprzed nosa zabierali stopnie, na któreśmy nieraz krwi naszej okupem zasłużyli. [...] Z niższymi rangami podobnie się działo, a dla nas awansu nie było, gdyż nam nikt sprawiedliwości nie oddawał19. Warto w tym miejscu podkreślić, iż był to sprzeciw właśnie przeciwko systemowi, a nie żal wobec przysyłanych do pułków oficerów - ci ostatni mieli na pewno w nowym otoczeniu trudniejszy początek, lecz z biegiem czasu nic nie stało na przeszkodzie ku zdobyciu sympatii i szacunku kolegów-oficerów.
Każdy oficer miał za zadanie dbać o sprawność bojową, morale, wyposażenie, wygląd i zaopatrzenie swych podkomendnych. Dlatego też oficer szwoleżerów jeszcze w drodze do Hiszpanii nakazuje swym żołnierzom pławić konie w oceanie, podobnie jak czynili to dawni polscy hetmani, żeby pamiętali i rodzinom swoim opowiadając przekazali, że i my polskie konie pławiliśmy w oceanie. Z kolei Łubieński prowadza szwoleżerów na msze, aby wzbudzić u tych zepsutych żołnierzy jakieś poczucia obowiązku religijnego. Być może do Księstwa docierały jakieś informacje o bezbożnych zachowaniach żołnierzy w Hiszpanii, bowiem w odpowiedzi na list żony pisze Sułkowski: Zalecasz mi, abym nakazał moim oficerom większy szacunek dla rzeczy świętych [...]. Chodzimy na mszę co niedziela, chyba że jesteśmy w marszu. Zabronione jest żołnierzom pod najsurowszymi karami brać cokolwiek z rzeczy znajdujących się w kościele [...]. Powyższy fragment listu świadczy o tym, że 9.pp. miał swego kapelana, nie wiadomo jednak, czy i pozostałe pułki polskiej dywizji takowego posiadały. Z całą pewnością kapelanów posiadały w różnych okresach pułki Legii Nadwiślańskiej20, natomiast swego duszpasterza nie posiadał pułk szwoleżerów gwardii. Religia i patriotyzm Polaków były czasem afiszowane zarówno wobec Hiszpanów, jak i Francuzów - oto w dywizji polskiej uroczyście obchodzono święto narodowe 3 V 1809 roku: Rano odbyła się wielka parada wojskowa [...]. Potem udaliśmy się my trzej pułkownicy [Potocki, Sobolewski, Sułkowski], z naszymi oficerami do generała dywizji, którego zaprowadziliśmy wraz ze wszystkimi oficerami na mszę. Kiedy msza dobiegła końca, oddziały przedefilowały przed generałem i wszyscy udaliśmy się do mej kwatery, przyozdobionej odświętnie.
Z biegiem czasu dowódcy poszczególnych oddziałów coraz bardziej zżywają się ze swymi oficerami i żołnierzami. Wprawdzie szef szwadronu Łubieński w początkach kampanii narzeka jeszcze, że ma bardzo dużo pracy, jeszcze do tego z oficerami, po większej części nowicjuszami i w znacznej części wielkimi leniuchami, ale gdy kilka miesięcy później musiał swój szwadron tymczasowo opuścić, żali się małżonce, że został oddalony od tego, co mam najdroższego, od ludzi, których znam dobrze i których po większej części sam wyćwiczyłem. W powyższych cytatach kryje się przyczynek do jednej z najbardziej charakterystycznych cech polskich szwoleżerów: bezgraniczna odwaga, brawura i niezwykły zapał do walki połączone z ogromną niechęcią do żmudnej, nudnej, codziennej służby garnizonowej lub koszarowej21. Co ciekawe, podobnie rzecz się miała w pułku nadwiślańskich ułanów - może to więc po prostu wspólna cecha ówczesnej jazdy polskiej? Kiedy w bitwie pod Albuerą mały oddział lansjerów w bardzo niebezpiecznych okolicznościach samowolnie uderzył na znacznie liczniejszego przeciwnika, szef Kostanecki pospieszył natychmiast z reprymendą: Otóż to szlachta polska, szabelką wywijać, śmierć połykać, a rozkazów nie słuchać!
Trzeba jednak przyznać, że oficerowie o swój oddział starali się dbać w miarę swoich możliwości - ba! czasem posuwali się do środków ekstremalnych, jak choćby Kajetan Wojciechowski, który gotów był się pojedynkować z kolegą o kwatery i stajnie dla swej kompanii.
Niewiele wiemy o stosunkach oficer-żołnierz. Pamiętniki - pisane wszak przez oficerów - dają jednostronny ich obraz: oficerowie przedstawieni są w nich zazwyczaj jako opiekunowie swych podwładnych, prowadzący ich do boju, dodający im otuchy i odwagi w trudnych chwilach22; żołnierze natomiast traktowani są ze swoistą podejrzliwością, niemalże jak niesforne dzieci, które tylko czekają na moment nieuwagi oficera, by wymknąć się i spłatać mu jakiegoś "figla". Owe kłopoty, za które musiał się potem oficer tłumaczyć swemu zwierzchnikowi, to ni mniej, ni więcej, jak np. wyruszanie po prowiant, który zdobywał żołnierz nie zawsze zgodnie z regulaminem, niedostateczne dbanie żołnierza o broń, odzież i obuwie (stąd też tak częste kontrole stanu żołnierskiego wyposażenia), czy też pijaństwo23.
Warto zatrzymać się na dłużej przy tym ostatnim problemie, albowiem było pijaństwo przyczyną nie tylko kłopotów oficerów, ale również jednym z głównych powodów ubytków w szeregach. Więcej uwagi tej sprawie spośród polskich pamiętnikarzy poświęcił jedynie Stanisław Broekere, który zaznacza iż żołnierz polski przyzwyczajony był do wódki, natomiast o wiele mniej do hiszpańskiego wina, skutkiem czego 6 do 8 żołnierzy z kompanii zostawić musiano leżących [...] Mało który z nich powrócił, gdyż najczęściej poniósł śmierć z rąk mściwych chłopów. Opisany przez Broekerego wypadek na pewno nie był wyjątkiem, choć polskie memuary w tej sprawie milczą. Lukę tę wypełniają nieco źródła francuskie. Oto francuski oficer, który w mieście Fuentes (Aragonia) przejmował komendanturę placu od oficera Legii Nadwiślańskiej, wspomina iż ten ostatni już na wstępie częstował go wódką, a potkawszy się z odmową, popadł Polak w rozdrażnienie, które starał się utopić w wychylanych już samotnie kolejnych szklanicach wódki. Inny Francuz przypomina sobie, jak to bardzo posmakowała żołnierzom Dywizji Księstwa Warszawskiego ciężka malaga: nie przypominam sobie w ciągu dwóch dni, które spędziłem w Maladze, żebym widział choć jednego żołnierza tej narodowości, który byłby zupełnie trzeźwy, zaznacza jednak przy tym, że również żołnierze francuscy pili tam więcej wina niż wody. Należy jednak przy tym pamiętać, że alkohol w ówczesnych armiach był przez żołnierzy traktowany jako jedyny środek, będący w stanie uchronić ich przed chorobami, zwłaszcza tyfusem - stąd też tak masowe jego spożywanie.
Na koniec tego wątku odnotować trzeba jedyne dwa przypadki dezercji oficerów w polskich szeregach podczas wojny hiszpańskiej. Przeniesiony z czwartego do drugiego pułku Legii porucznik Behrend skierowany został do pełnienia obowiązków adiutanta gen. Mikołaja Bronikowskiego - zdezerterował rok później, w kwietniu 1811 roku. Z kolei świeżo mianowany podporucznikiem niejaki Balassa (Palissa?), zresztą oficer bardzo zły, zbiegł do nieprzyjaciela 10 V 1811 roku i dziesięć dni później został decyzją sądu wojennego skazany zaocznie na karę śmierci.

4. Podoficerowie i żołnierze
O ile w korpusie oficerskim wyrazem niezadowolenia z powodu obecności w Hiszpanii były prośby o dymisję lub przeniesienie, o tyle najczęstszym jego przejawem pośród podoficerów i żołnierzy były dezercje. Podczas trwania wojny na Półwyspie Hiszpanie wydawali różnego rodzaju odezwy, również w języku polskim24 - tłumaczono w nich, że sprawiedliwość stoi po stronie hiszpańskiej, podkreślano, iż pełni honoru Polacy powinni stanąć w obronie tej sprawy; obiecywano też polskim żołnierzom lepsze warunki w szeregach hiszpańskich, kuszono nagrodami i pieniędzmi. Dużą rolę odegrała tu też ludność cywilna, która namawiała żołnierzy, by przeszli do gerylasów. Żołnierz jednak nie zawsze decydował się na opuszczenie szeregów z myślą o przejściu na stronę wroga; dopiero brak jakiegokolwiek innego rozwiązania zmuszał ich do zaciągnięcia się do partyzantki hiszpańskiej.
Trudno obliczyć dziś, jakie rozmiary przybrało zjawisko dezercji w polskich jednostkach. Francuski oficer stwierdza, iż wielu uczestników gerylasówki rekrutowało się z dezerterów niemieckich i polskich, a również z nędznych indywiduów wypędzonych z naszych pułków. - I dodaje: Oni byli groźniejsi niż Hiszpanie, przewyższali ich odwagą i okrucieństwem. By pozyskać zaufanie Hiszpanów, zabiegali o otrzymanie posterunków najniebezpieczniejszych. Obawa, by nie wpaść w ręce wroga czyniła ich desperatami w walce.
Spośród polskich pułków najmniejszy współczynnik dezercji miał pułk szwoleżerów - podczas wojny hiszpańskiej zbiegło stąd jedynie kilkunastu ludzi. Podobnie rzecz się miała w pułku ułanów nadwiślańskich. Z kolei liczbę dezerterów w trzech pierwszych pułkach Legii Nadwiślańskiej Stanisław Kirkor obliczył na około 200 żołnierzy w okresie 1808-1812. O wiele trudniej obliczyć straty wynikłe z dezercji w pułkach Dywizji Księstwa, gdyż francuskie raporty o stanie poszczególnych pułków (tzw. "Situations"), co dwa tygodnie sporządzane dla Ministerstwa Wojny, zawierają przy wykazie strat w polskich pułkach jedynie następujące adnotacje: "skreśleni", "skreśleni i zmarli" oraz "skreśleni z niewyjaśnionych przyczyn" - trudno zatem dotrzeć do rzeczywistych przyczyn tych ubytków. Najbardziej jednak prawdopodobne jest, że dezerterami byli ci, których skreślono z ewidencji bez podania konkretnych przyczyn. W polskiej dywizji największe straty bez podania ich przyczyn wystąpiły w listopadzie i grudniu 1809 roku, skreślono wtedy odpowiednio: 101 i 200 żołnierzy. Warto zaznaczyć, iż bardzo małe ubytki miał 9.pp. dopóki dowodził nim Sułkowski25. Reasumując - liczba dezerterów w pułkach dywizji polskiej była na pewno znacznie większa niż w trzech pierwszych pułkach Legii, ale według Rostockiego nie odbiegała ona od liczb rejestrowanych w innych pułkach (francuskich i niemieckich) tego samego korpusu.
Najgorzej pod tym względem przedstawiała się sytuacja w 4.p. Legii, który miał ponad 200 dezerterów, czyli tyle samo, co w razem wziętych trzech pozostałych pułkach Legii, lecz w czasie o połowę krótszym (1810-1812). Było to efektem mieszanego narodowościowo składu tego pułku (oprócz Polaków: Czesi, Rusini, Węgrzy, Niemcy); nie było tutaj tej atmosfery, co w pierwszych pułkach Legii, zabrakło też dozoru i opieki doświadczonego oficera. Zarazem warto podkreślić, że wprawdzie w porównaniu do innych pułków polskich liczba dezerterów była bardzo wysoka, ale wcale nie odbiegała od sytuacji panującej w pułkach francuskich bądź cudzoziemskich działających w tym samym, co 4.p. Legii, miejscu i czasie.
Wśród innych przyczyn ubytków w polskich szeregach należy wymienić zagubienie czy też rozproszenie żołnierzy po stoczonej batalii, pozostanie w tyle podczas marszu, rany, wspomniane już pijaństwo. Bardzo często występowały też trudności z dołączeniem do swego pułku po pobycie w szpitalu, co zresztą było jednym ze sposobów uchylania się od służby; według Rostockiego symulacje były bardzo częste. Zdarzało się, że "w ciągu 18 miesięcy ci sami żołnierze szli 20 razy do szpitala", a oficerowie de facto tolerowali ten stan rzeczy, wychodząc z założenia, iż jest to pewna forma odpoczynku żołnierza, konieczna - jeśli ten ostatni miał prezentować się dobrze w walce i codziennej służbie.
W o wiele trudniejszej sytuacji znaleźli się ci, którzy trafiali do szpitala nie bez powodu. Jak wiadomo, w ówczesnej armii francuskiej służba zdrowia stała na tragicznie niskim poziomie: brakowało sanitariuszy, lekarzy, chirurgów, opatrunków, ambulansów, transportu dla chorych; rannych żołnierzy pozostawiano często zdanych samych na siebie, wobec czego stawali się oni łatwym celem dla gerylasów26. Bardzo ciężka i trudna droga czekała tych, którzy trafili do szpitala - o wiele bardziej przypominały one miejsce, w którym się czeka na śmierć niż na wyzdrowienie: Był to wysoki, kilkopiętrowy budynek, stojący w mieście trochę na uboczu - wspomina oficer Legii Nadwiślańskiej jeden z hiszpańskich szpitali - Codziennie wyrzucano z niego obnażone trupy, ładowano je na wozy, wywożono o paręset i grzebano w olbrzymich dołach, rzucając w nie ciała całemi stosami [...]. Straszliwy odór zatruwał powietrze. Odchody nieszczęśliwych chorych, zbyt osłabionych, żeby mogli się podnieść, spływały na posadzkę, a stosy konopi, na których leżeli, były nawskroś przemoczone [...]. Trzeba było widzieć tę otchłań cierpienia i nędzy, żeby uwierzyć, że w tych warunkach wyzdrowienie było prawie niemożliwe.
Nie tylko z powodu odniesionych ran trafiali żołnierze do szpitali. Równie częstą, jeśli nie częstszą, przyczyną były choroby, o które w Hiszpanii było bardzo łatwo; w sytuacji, kiedy po stoczonej batalii trupy żołnierzy leżą czasem kilka tygodni nie pogrzebane o epidemię nietrudno. Wielu żołnierzy zabrał na Półwyspie tyfus. Jakub Kierzkowski, który zapadł właśnie na tę ostatnią chorobę, pomimo lekarskiej pomocy przygotowywał się z wolna do śmierci - wyzdrowienie zawdzięczał generałowi Dembowskiemu, który przysłał mu sześć butelek wina Bordeaux, i to mnie od z biegunki krwawej wyleczyło, a wkrótce postawiło na nogi.
Podsumowując: należy stwierdzić, iż w polskich jednostkach wahania stanu liczbowego żołnierzy przebywających w szpitalach były spore, jednak wyjątkowo rzadko przekraczały 20-25 % ogólnego stanu liczbowego danej jednostki.

5. Polacy w Hiszpanii poza polskimi jednostkami
Nie znamy oczywiście nazwisk wszystkich polskich oficerów, którzy trafili na Półwysep Iberyjski w szeregach armii francuskiej bądź którejś z sojuszniczych armii; niestety, nie znamy również ogólnej liczby tych oficerów. Spośród tych, którzy w jakiś sposób odznaczyli się w Hiszpanii, wybija się nazwisko Ludwika Mateusza Dembowskiego. Ów eks-legionista Dąbrowskiego, od 1800 roku na służbie francuskiej, przekroczył Pireneje na przełomie 1808 i 1809 roku. W ciągu trzech i pół roku walk na Półwyspie zdobył awans generalski (1809), krzyż oficerski Legii Honorowej oraz tytuł barona Cesarstwa (1810); zyskał uznanie i sławę jako utalentowany oficer, nieustraszony w walce. Przez jakiś czas był dowódcą brygady w polskiej dywizji, a po bitwie po Albuerą sprawował zastępczo funkcję dowódcy tej dywizji - był jednak w niej zbyt krótko, co jest o tyle istotne, że był to doskonały kandydat do odegrania tam roli podobnej do tej, jaką odgrywał w Legii Chłopicki. Był to człowiek popędliwy, o gorącej krwi, znany z licznych pojedynków - w ostatnim z nich w lipcu 1812 roku zginął, kiedy to stanął w obronie podlegającej mu kolumny marszowej zmierzającej do Francji.
Listę polskich generałów walczących w Hiszpanii zamyka Mikołaj Bronikowski. Oficer ten, który w 1809 roku zrobił, głównie dzięki protekcji, bardzo szybką karierę, początkowo był przeznaczony na dowódcę drugiej Legii Nadwiślańskiej, a gdy jej organizacja zakończyła się fiaskiem, starał się o stanowisko inspektora wszystkich wojsk polskich pozostających na żołdzie Francji, albo "chociaż dowództwo szwoleżerów gwardii". Żadne z tych ambitnych zamierzeń nie zakończyło się powodzeniem i Bronikowski w stopniu francuskiego generała brygady wylądował w Hiszpanii jako dowódca brygady w korpusie Sucheta - miał zatem bliski kontakt z pułkami Legii. W zasadzie od początku swego tam pobytu czynił starania o powrót do kraju, jednak mimo poparcia wielu wpływowych wojskowych wyszedł z Hiszpanii dopiero wiosną 1812 roku.
O innym Polaku - Feliksie Antonim Dembińskim - wspominaliśmy już wyżej. Zanim objął zastępczo dowództwo pułku ułanów nadwiślańskich, służył Dembiński w Hiszpanii od 1810 roku w sztabie marszałka Sucheta - podobno nie cieszył się wśród dowódców francuskich dobrą opinią. Zresztą, jeszcze w 1808 roku gen. Aleksander Rożniecki pisał o nim, że jest leniwy, gaduła, ani pojmuje, ani sobie chce dać pracę pojęcia. Z kolei Dezydery Chłapowski hiszpański epizod swego życia odbył jako oficer ordynansowy Napoleona. Po raz pierwszy został wysłany z Bajonny do marszałka Murat do Madrytu w połowie czerwca 1808 roku. Zatrzymany w stolicy Hiszpanii na kilka tygodni, nawiązał znajomości w pułku szwoleżerów gwardii. Drugi jego pobyt za Pirenejami związany jest ściśle z kampanią Napoleona, wysyłany był w tym czasie z rozkazami cesarskimi do marszałków i generałów; brał też udział w pościgu za gen. Moore'm; za zasługi w tej kampanii otrzymał krzyż oficerski Legii Honorowej. Nigdy więcej do Hiszpanii nie powrócił. Dużo więcej czasu spędził na Półwyspie inny polski oficer sztabowy, Jakub Filip Kierzkowski. Wszedł do Hiszpanii na przełomie 1808 i 1809 roku jako adiutant przy sztabie V korpusu, tego samego, w którym służył Dembowski. Podczas pobytu w Hiszpanii walczył Kierzkowski w oblężeniu Saragossy, w bitwach pod Ocaną i Albuerą oraz w dziesiątkach potyczek; dosłużył się stopnia kapitana oraz krzyża kawalerskiego Legii Honorowej (za Albuerę); był to solidny, odważny oficer. Hiszpanię opuszczał w składzie konwoju, który prowadził właśnie nieszczęsny Dembowski; w przeciwieństwie do generała, Kierzkowski dotarł do Francji cały i zdrowy.
Poza wyżej wymienionymi, z nazwiska znamy jeszcze kilku polskich oficerów służących poza jednostkami polskimi. W sztabie dywizji polskiej jako adiutanci w 1809 roku służyli por. Leszczyński (później kpt. w ułanach nadwiślańskich, śmiertelnie ranny pod Albuerą) oraz płk Suchodolski. W sztabie V korpusu służył, obok Kierzkowskiego, także kpt. Michał Brzozowski, wzięty do angielskiej niewoli w czerwcu 1811 roku nieopodal Badajoz. Natomiast w 4.p. piechoty cudzoziemskiej odbywali służbę kapitanowie Józef Czarnota i Hiacynt Owidzki - ten ostatni dostał się do angielskiej niewoli pod Almaraz w maju 1812 roku.
Wielu polskich podoficerów i żołnierzy służyło podczas wojny hiszpańskiej w pułkach cudzoziemskich. Zdecydowanie najwięcej było ich w Legionach: Hanowerskim i Irlandzkim, w których Niemcy i Irlandczycy stanowili większość korpusu oficerskiego i podoficerskiego, ale pośród szeregowych żołnierzy Polacy stanowili bardzo dużą grupę narodowościową; byli to jeńcy z armii austriackiej i pruskiej, którym obiecano, że będą walczyć nad Wisłą, a posłano do Hiszpanii (1810-1812); oba te legiony traktowane były przez dowództwo francuskie po macoszemu, szeregi szybko się w Hiszpanii przerzedziły, a o uzupełnienia nie było łatwo; jeden z batalionów "irlandzkich" uległ w Hiszpanii całkowitej zagładzie.
Byli też Polacy w hiszpańskiej armii króla Józefa: w Gwardii Królewskiej i Królewskim Pułku Cudzoziemskim, a także na służbie w pułkach z krajów niemieckich (pruskim, wirtemberskim, hessen-darmsztadzkim), we wspomnianym już 4.p. piechoty cudzoziemskiej oraz we francuskich pułkach piechoty i jazdy.


Relacje polsko-hiszpańskie

Jednym z najciekawszych i najbardziej dyskusyjnych aspektów pobytu Polaków za Pirenejami są ich szeroko rozumiane kontakty z Hiszpanami. W zasadzie każdy polski pamiętnikarz przyznaje rację walczącym o niepodległość Hiszpanom; czuje co prawda odrazę wobec środków i sposobów prowadzenia tej walki, lecz nie odmawia temu narodowi szacunku. Jest to zapewne efektem moralnej odpowiedzialności za udział w wojnie z narodem, którego bohaterska postawa zyskała sobie uznanie całej ówczesnej Europy.
Warto się zastanowić, jaką wiedzę o Hiszpanii mieli Polacy w momencie przekraczania granicy. Otóż, wydaje się pewne, że bardzo słabą. Ci lepiej wykształceni opierali swoją opinię o tym kraju o przeczytane powieści, głównie "Don Kichota" Cervantesa oraz legendy, zwłaszcza o Rolandzie; oficer Legii Nadwiślańskiej w pobliżu wąwozu Roncesvalles wypytywał miejscową ludność o słynnego rycerza, ale z rozczarowaniem musiał skonstatować, że wiedzieli o nim mniej, niż ja dowiedziałem się w szkołach27. W początkach XIX wieku Hiszpania była dla Polaków krajem zupełnie obcym; ówczesne polskie encyklopedie pod hasłami "Hiszpania" i "Portugalia" zamieszczały bardzo skromne i wybiórcze informacje; z reguły notki ograniczały się do krótkiego opisu położenia danego kraju, kilkuzdaniowego streszczenia historii oraz wiadomości o panujących dynastiach, obowiązującej religii. Kwestią dyskusyjną pozostaje - ilu spośród polskich oficerów przed wyjazdem do Hiszpanii zajrzało do encyklopedii w poszukiwaniu wiadomości?28 O wiele bardziej prawdopodobne, że Polacy najwięcej informacji o Hiszpanii zebrali w czasie marszu ku Pirenejom; im bliżej było granicy hiszpańskiej, tym prawdziwsze były przekazywane im uwagi. Nieco więcej informacji o kraju mogli mieć dawni legioniści Dąbrowskiego, którzy przez kilka lat tułaczki po Europie niejedno musieli o nim zasłyszeć.
Z całą pewnością głównym budulcem rodzącej się tu i ówdzie sympatii między polskimi żołnierzami były motywy religijne, czyli wyznawanie tej samej rzymskokatolickiej religii. Ówczesne społeczeństwo hiszpańskie było zdecydowanie wrogie na przeróżne wpływy wewnętrzne, pełne ksenofobii - głównie za sprawą wieści napływających z rewolucyjnej Francji. Ortodoksyjnie konserwatywne i katolickie społeczeństwo reagowało z oburzeniem na wiadomości o francuskiej apologii ateizmu, zeświecczeniu państwa, likwidacjach klasztorów, prześladowaniu księży i zakonników. Wkroczenie Francuzów do Hiszpanii - początkowo jako sojuszników przecież - spotkało się z ogromną nieufnością społeczną, z biegiem czasu rosło wzburzenie, by wreszcie przerodzić się w gigantyczną nienawiść. Rozpowszechniony w czasie wojny katechizm hiszpański zawierał pytanie: Kim są Francuzi? i dawał znaczącą odpowiedź: Dawni chrześcijanie, a obecnie heretycy. Wojna w obronie wolności nabrała bardzo szybko charakteru ogólnonarodowej krucjaty29.
Bo też miała o co oburzać się katolicka Hiszpania. Ówczesna armia francuska z każdym rokiem opierała się na coraz młodszym rekrucie - takim, który został wychowany już na ideach rewolucyjnych, o wyraźnie zmaterializowanych poglądach i bez większych potrzeb religijnych. W Wielkiej Armii powszechny był ironiczny, czy wręcz szyderczy stosunek do hiszpańskiej pobożności; na porządku dziennym było rabowanie i bezczeszczenie świątyń, zamienianie ich na stajnie, urządzanie w kościołach i klasztorach orgii i pijatyk. Stąd też tak szerokie zaangażowanie w wojnę księży i zakonników.
Zachował się w polskiej historiografii pogląd, iż Polacy byli przez Hiszpanów traktowani znacznie lepiej niż Francuzi. Abstrahując już od tego, że zawsze było to zależne od okoliczności, w jakich nastąpiło spotkanie, musimy stwierdzić, że niekoniecznie rolę najistotniejszą odgrywało tutaj pochodzenie polskich żołnierzy. Zakres wiedzy o Polsce nie mógł być w ówczesnej Hiszpanii aż tak duży, aby od razu robiło to na Hiszpanach tak wielkie wrażenie30. Najprawdopodobniej decydujące znaczenie miała tu właśnie kwestia wyznania. Wspaniały przykład na poparcie tej tezy stanowi list Stanisława Hempla do kraju: Mieszkam sobie teraz u jednego hiszpańskiego proboszcza, któremu, jakem powiedział, że jestem katolik, i mówił "Pater Noster" po łacinie, mam takie wygody, jak u nas szlachcic, co ma sześć wsi.
Trzeba przyznać, że wychowanym z reguły w poszanowaniu dla Kościoła Polaków, niezbyt chyba trudno było pod tym względem odróżnić się od francuskich "heretyków". Religijność i pobożność polskich żołnierzy - nie mamy żadnych przesłanek źródłowych, by stwierdzić, że Polacy dopuścili się równie bluźnierczych praktyk - z całą pewnością przełamywała pierwsze lody nieufności między przedstawicielami obu narodów. Poświadcza to - choć z lekką przesadą - podoficer ułanów nadwiślańskich Antoni Kulesza: [...]kiedy Francuzi obdzierali kościoły, nasi żołnierze śpiewali tam ze skruchą, korząc się przed ołtarzami [...]. Mimo tej ciemnoty prostego ludu [hiszpańskiego] i oni nawet w bardzo prędkim czasie nauczyli się Polaków od Francuzów odróżniać.
Katolicyzm czasami - choć niezwykle rzadko - pomagał ujść z życiem polskim maruderom, zdanym na łaskę i niełaskę mieszkańców, ale gdy taki nieszczęśnik wpadał w ręce gerylasów, kończyło się do dlań z reguły śmiercią, i to często okrutną. Natomiast ci, którzy mieli szczęście i zostali pojmani przez regularną armię trafiali na osławioną Cabrerę lub brytyjskie pontony. W sytuacji odwrotnej, Polacy na ogół pozostawiali po sobie dość przyzwoite wspomnienia wśród jeńców hiszpańskich, których eskortowali do Francji31.
Należy jednak w tym miejscu podkreślić, że katolicyzm Polaków nie mógł sprawić, iż zaczęto postrzegać ich inaczej; wojna na Półwyspie była bodaj najbardziej barbarzyńskim teatrem wojennym ówczesnej Europy, a polscy żołnierze uczestniczyli w niej jako sprzymierzeńcy znienawidzonych Francuzów. Zatem owo postrzeganie Polaków jako szczerych katolików mogło jedynie ł a g o d z i ć nienawiść do nich, albowiem wciąż byli to najeźdźcy, okupanci, wrogowie. Z rozbrajającą szczerością opisywał stosunek Hiszpanów do Polaków oficer 4.pp. Księstwa Warszawskiego, Wincenty Hołownia: Hiszpanie dość dla nas zdają się być grzecznymi; ale to może dla tego, że tu u nas jest wielkich pięć batalijonów i pułk pierwszy ułanów Konopki. Nie można zapominać, że postawa ludności miejscowej zawsze była determinowana strachem przed armią, przed uzbrojonym żołnierzem; jedynie strach był równie silny, co nienawiść, i on to sprawiał, że Hiszpanie często zdawali się odnosić do okupantów "z grzecznością". Jakże inaczej do ułanów nadwiślańskich mieli się odnosić mieszkańcy Baza, gdzie Polacy stacjonowali niemal rok, skoro owo miasto w tym czasie było nie zamieszkałe przez wyższe rodziny hiszpańskie, opuszczone przez księży i młodzież, miało tylko starce i dzieci. Z nadejściem armii takie miasto zazwyczaj albo całkowicie pustoszało - mieszkańcy uciekali w góry lub inne niedostępne tereny - albo też znikali jedynie mężczyźni, którzy przyłączali się do gerylasów, pozostawiając w mieście jedynie starców, kobiety i dzieci. W takiej sytuacji obu stronom zależało na tym, by jakoś ułożyć wzajemne stosunki.
Rozpatrując postępowanie hiszpańskiej ludności cywilnej wobec Polaków należy mieć na uwadze, że znajdowała się ona bardzo często między młotem a kowadłem, i bywała zmuszana do wyboru mniejszego zła. Z jednej strony bowiem, zagrożenie dla niej stanowiła armia okupacyjna, z którą należało sobie jakoś ułożyć kontakty; z drugiej natomiast zbyt poufałe stosunki z okupantami niosły za sobą ryzyko zemsty partyzantów nad owymi "kolaborantami"32. Dlatego też badanie wzajemnych relacji polsko-hiszpańskich jest bardzo trudne; raz jeszcze należy podkreślić, że relacje te zawsze uzależnione były od okoliczności.
Niektórzy polscy dowódcy potrafili jednak zaskarbić sobie prawdziwy szacunek i sympatię ludności cywilnej. Dobrą opinię miał pod tym względem major 9.pp. Feliks Grotowski, zwłaszcza w andaluzyjskiej Almerii, gdzie przez czas jakiś był gubernatorem. Warto tu na dłużej oddać głos Józefowi Kozłowskiemu, który wzmiankuje, że gdy pułk opuszczał miasto był przymuszony zostawić tam jednego kapitana, ciężko rannego w kolumnie ruchomej pod opieką miasta. Po wyjściu naszem oddział nieprzyjacielski odwiedził to od nas opuszczone miejsce i nie tylko w kapitanie naszym opiekę miasta szanował, ale odwiedzając go, prawdziwie po przyjacielsku z nim się obchodził [...]. Ażeby i gubernatorowi Polakowi dać dowód szacunku wszystkie odezwy i urządzenia francuskie, gdzie tylko po ulicach poprzybijane znaleźli, pozrywali i podarli. Rozkazy zaś gubernatora miasta majora Grotowskiego wydane szanując je, nietknięte zostawili. Tego typu przypadki były jednak bardzo nieliczne. Szwoleżerowie gwardii mieli to szczęście, że nie zostali użyci do tłumienia madryckiego powstania "Dos de Mayo" w 1808r. Dzięki temu jako jedyni spośród całej armii francuskiej w następnych dniach mogli czuć się bezpiecznie na ulicach miasta; mieszkańcy bowiem uznali, iż polscy szwoleżerowie odmówili udziału w wydarzeniach, które w tak przejmujący sposób odmalował Goya. Tymczasem było to jedynie następstwo wydanych tego dnia rozkazów.
Relacje z cywilami z reguły układały się według schematu przedstawionego przez Brandta, który w ten oto zwięzły i treściwy sposób scharakteryzował rządy Chłopickiego w pewnym okręgu: Surowa karność, najostrzejsza dyscyplina, oraz jednolitość charakteru jenerała budziły w mieszkańcach szacunek, ale niezmordowana czynność, niesłabnąca gorliwość w krzyżowaniu i przeszkadzaniu planom nieprzyjaciela, czyniły go podwójnie nienawistnym przeciwnikiem. [...] Mieszkańcy Nawarry wyrażali się o nim nienawistnie, i gdyby im był wpadł w ręce, byliby go niezawodnie [...] spalili żywcem.
Wzajemne kontakty polsko-hiszpańskie uzależnione były również od ogólnej sytuacji w poszczególnych prowincjach Hiszpanii oraz od polityki prowadzonej przez francuskich dowódców. Marszałek Bessieres, żarliwy katolik, potrafił swym postępowaniem wobec kleru pozostawić po sobie dobre wspomnienia w północnej Hiszpanii. Jeszcze korzystniej na mądrych rządach Sucheta wyszła Aragonia, toteż stacjonujący właśnie tam Polacy z Legii Nadwiślańskiej mieli o wiele lepsze warunki do nawiązania kontaktów z ludnością33 niż na przykład ci rzuceni pod granicę portugalską.
Nie ulega jednak wątpliwości, że tam, gdzie polskie oddziały stacjonowały przez dłuższy czas, udawało się obu stronom jakoś ułożyć wzajemne stosunki. Tak działo się choćby w przypadku 4.pp. w Maladze, szwoleżerów w Castrogeriz czy ułanów w Baza. Oficerowie polscy bywali zapraszani na przyjęcia, tańce i zabawy urządzane przez hiszpańską szlachtę czy mieszczan; zresztą, oficerowie zajmowali kwatery właśnie w najlepszych, najbogatszych domach danego miasta. Kontakty te osiągnęły szczyt w postaci mieszanych małżeństw polsko-hiszpańskich. Wśród polskich oficerów żony-Hiszpanki mieli m.in. gen. Jan Konopka, płk Sykstus Estko, płk Józef Chłusowicz, kapitanowie Jan Murzynowski i Łukasz Sulejowski oraz por. Tadeusz Niewodowski. Wielu polskich pamiętnikarzy - od oficerów po szeregowców - wspomina po latach swe hiszpańskie miłostki i romanse.
Rzecz jasna, Polacy brali udział również w tych najbardziej barbarzyńskich wydarzeniach wojny hiszpańskiej. Nie mamy udokumentowanych przypadków takich skrajnych zachowań w pułku szwoleżerów gwardii, lecz dzięki relacjom pamiętnikarskim możemy się domyślić, na co było stać pełnych honoru i oddania dla cesarza szwoleżerów. Znany jest epizod przytoczony przez Józefa Załuskiego. Kronikarz dziejów pułku opowiada, że w pewnej wiosce imię Napoleona nosił...pies, co wywołało tak wielki szok wśród Polaków, że chcieli puścić wieś z dymem i oficerowi ledwo udało się opanować sytuację, a mieszkańcom dał groźną naukę [...] i mieli się za szczęśliwych, że mściwości naszego żołnierza nie doznali.
Co do wielu innych przypadków nie można już mieć żadnych wątpliwości. Tym bardziej, że przyznają to właśnie ci, którym najbardziej mogłoby zależeć na puszczeniu ich w niepamięć. Kiedy w połowie 1809 roku w wiosce Villa Ferdinando został napadnięty i wyrżnięty oddział polskich rekonwalescentów powracających do swych pułków, w odruchu zemsty wieś do szczętu spaloną została, a mieszkańcy bez różnicy płci i wieku wykłuci. Podobnie rzecz się miała, gdy w miasteczku Herencia zamordowany został por. Czyński - 9.pp. natychmiast wyruszył w drogę, lecz mieszkańcy zostali uciec: Na rynku siedział tylko stary człowiek, szpieg prawdopodobnie. Nie darowali mu też rozjątrzeni do najwyższego stopnia nasi żołnierze, poczem zrabowali miasto i podpalili go z wielu stron. Wznoszące się w górę płomienie zdawały się nasycać ich zemstę34. Również relacje francuskie potwierdzają, że polscy żołnierze potrafili być bezlitośni wobec ludności cywilnej; jeden z francuskich pamiętnikarzy opisuje doszczętne złupienie i wymordowanie mieszkańców andaluzyjskiej Cazaroli przez Francuzów i żołnierzy Dywizji Księstwa Warszawskiego.
Bardzo znane są w historii wojny hiszpańskiej przypadki grabienia zdobytych miast; bywało, iż dowódcy na kilkanaście-kilkadziesiąt godzin zupełnie tracili kontrolę nad swoimi żołnierzami, ogarniętymi pasją niszczenia, plądrowania, gwałcenia i pustoszenia35. Jakże znaczący jest fakt, iż marszałek Suchet, wsławiony przecież właśnie uwieńczonymi sukcesem oblężeniami, nigdy nie stracił panowania nad swymi oddziałami - i piechota Legii Nadwiślańskiej nie jest tutaj wyjątkiem.
Najbardziej natomiast znanym przykładem udziału polskich żołnierzy w tego rodzaju wydarzeniach, jest zdobycie Malagi w lutym 1810 roku. Warto nadmienić, że miasto stawiło tylko kilkugodzinny opór, toczyły się jedynie krótkie walki na przedpolach; główną przyczyną wydarzeń, które nastąpiły po wkroczeniu do miasta, były strzały oddane z miasta do parlamentariuszy francuskich. W efekcie - na ulicach miasta przez całą noc rozgrywały się iście dantejskie sceny. Bardzo ciekawe wnioski można wysnuć, analizując wydarzenia w Maladze opisane w polskich pamiętnikach. Otóż, Józef Rudnicki zapamiętał jedynie, że F r a n c u z i rozpoczęli rabunki, gwałty i wszelkie przykładu nie mające bezprawia; od godziny 7 w wieczór, aż do 4 zrana trwały nieprawne i nieludzkie zabawy; wrzawa wojska biegającego z zapalonemi pochodniami, kagańcami, po wszystkich ulicach, jęki i ślochanie mieszkańców [...] wystawiały noc ostateczną. Inny pamiętnikarz potwierdza wersję Rudnickiego, a przy tym dodaje, że do powstrzymania francuskich żołdaków najwięcej się przyłożyli oficerowie pułków polskich, którzy patrolowali ulice i aresztowali rabusiów. Jednak najbardziej szczerą relację z tamtych wydarzeń pozostawił Stanisław Broekere, który nie obawiał się do niczego przyznać: Uzbrojeni mieszkańcy walczyli na ulicach, a z okien domów rzucano na nas kamieniami lub palącemi się głowniami, ale byliśmy nieustraszeni i nic w świecie niezdolnem było powstrzymać naszego zapału i rozjątrzenia [...]. Kogo tylko spotkaliśmy na ulicy, czy to starca, młodzieńca, kobietę lub dziecko - wszystko padało trupem. [...] Ciała zabitych Hiszpanów przez 6 dni leżały na ulicach wystawione na widok publiczny dla przykładu mieszkańców innych miast. Ciekawe, że pełen honoru książę Sułkowski doszedł najwyraźniej do wniosku, iż jego żona niekoniecznie musi wiedzieć o tym, co się tamtej nocy zdarzyło w Maladze, albowiem w swym liście zupełnie zbanalizował owe wypadki, donosząc jej, że skoro kilku łobuzów strzelało do naszych kawalerzystów, paru niewinnych mieszkańców zostało zabitych.
Owo okrucieństwo polskich żołnierzy miało często podłoże zemsty i było odpowiedzią na bestialstwo ze strony Hiszpanów36; miało też być sposobem na wymuszenie posłuszeństwa na Hiszpanach i skłonić ich do regularnego płacenia podatków. Miało również charakter prewencyjny i jako takie powinno powstrzymywać ludność cywilną od współpracy z partyzantami37.
Można by tu przytoczyć jeszcze wiele podobnych relacji, tak samo, jak i świadectw o szlachetnych czynach polskich żołnierzy. Materiał źródłowy ukazuje ogromną różnorodność postaw wobec Hiszpanów; od przyzwoitego traktowania hiszpańskich jeńców po udział w egzekucjach. Przy ocenie wszelkiego rodzaju zachowań polskich żołnierzy należy jednak zawsze pamiętać, iż uczestniczyli oni w najokrutniejszej wojnie swoich czasów - co oznacza, że byli poddani wszystkim jej prawidłom: od tych najbardziej barbarzyńskich po te najcnotliwsze.
Z dzisiejszej perspektywy należy spoglądać na owe wydarzenia z wielkim obiektywizmem, i pamiętać, iż zarówno potępianie, jak i usprawiedliwianie zachowań Polaków podczas wojny w Hiszpanii, jest pozbawione sensu.

Bilans zysków i strat

W latach 1808-1813 w szeregach polskich jednostek przebywało w Hiszpanii około 24 tys. polskich żołnierzy. Z czego w pułkach Legii Nadwiślańskiej niespełna 13 tys., w ramach polskiej dywizji Księstwa Warszawskiego około 8 tys., w pułku ułanów nadwiślańskich oraz w szwoleżerach gwardii łącznie około 3 tys. O ile obliczenie dokładnych stanów polskich formacji w Hiszpanii jest bardzo trudne, to rzec można, iż wręcz niemożliwe jest precyzyjne obliczenie strat, jakie te formacje w Hiszpanii poniosły. I tutaj zmuszeni jesteśmy podać jedynie przybliżone dane, które wskazują, iż w podczas pobytu w Hiszpanii z czterech pułków Legii Nadwiślańskiej ubyło łącznie ponad 6,5 tys. ludzi, z pułków dywizji polskiej - około 3 tys., natomiast z polskich pułków jazdy ogółem - około tysiąca ludzi. Otrzymujemy zatem liczbę wahającą się w granicach 10-11 tysięcy ludzi. Trzeba jednak w tym miejscu zauważyć, iż liczba ta nie obejmuje jedynie tych, którzy w Hiszpanii zginęli bądź zmarli, zdezerterowali lub zostali wzięci do niewoli - zawierają się w niej również ci, którzy w przeciągu tych kilku lat zostali zwolnieni z powodu złego stanu zdrowia i skreśleni z ewidencji, ci którzy po odejściu z Półwyspu swych pułków pozostali tam w szpitalach, a w przypadku oficerów również ci, którzy w tym czasie otrzymali dymisję lub zostali przeniesieni.
Jak widać, powodów ubytków w polskich szeregach było wiele, stąd też takie komplikacje z ustaleniem, jaki ich procent stanowili zabici, wzięci do niewoli, skreśleni z innych powodów czy też odesłani do Francji albo do Księstwa. Dezorientację pogłębia fakt, iż nie posiadamy kompletnych wykazów uzupełnień, jakie polskie pułki otrzymywały podczas pobytu za Pirenejami.
Jednym z najtragiczniejszych aspektów udziału Polaków w wojnie hiszpańskiej były ogromne straty w rannych, których często jako niezdolnych do pełnienia dalszej służby odsyłano do kraju. Dywizja Księstwa Warszawskiego zyskała sobie nawet miano "fabryki inwalidów". O los tych nieszczęśliwych żołnierzy zatroszczył się książę Józef, który w lipcu 1810 roku wzruszony smutnym ich stanem, kazawszy im zapłacić żołd za czas podróży z Hiszpanii do Warszawy i do miejsca urodzenia albo pobytu z podróżnią odesłać, a tych, którzy żadnego przytułku nie mają, do korpusu inwalidów dla pobierania żywności tymczasowie przywiązać, a nie chodziło jedynie o żołnierzy armii Księstwa, lecz także o nadwiślańskich legionistów. Natomiast w marcu roku następnego uzyskał książę specjalny dekret królewski, który zabezpieczał na resztę życia los nieszczęsnych inwalidów. Żołnierze Legii Nadwiślańskiej oraz ułani czy szwoleżerowie mogli w takich wypadkach liczyć na pensje inwalidzkie przyznawane przez rząd francuski; w 1810 roku Napoleon zdecydował, iż w sytuacjach zupełnie wyjątkowych na takie pensje będą mogli liczyć również zasłużeni dla Francji żołnierze sprzymierzonych armii. W ten sposób przyznano pensje inwalidzkie ośmiu woltyżerom i fizylierom z 4.pp. rannym pod Fuengirolą oraz jednemu grenadierowi z 9.pp., który został ranny w górach Ronda.
Za swe zasługi w wojnie hiszpańskiej polscy żołnierze byli nagradzani na różnorakie sposoby. Z jednej strony, jako pozostający na żołdzie francuskim, mogli liczyć na odznaczenia cesarskie, głównie Legię Honorową, lub dożywotnie pensje połączone czasem z otrzymaniem tytułu imperialnego i ziemskimi nadaniami w różnych częściach Cesarstwa. Z kolei jako Polacy mogli otrzymać nagrody w postaci chociażby krzyży Virtuti Militari.
Legia Honorowa pomyślana była jako odznaczenie dla szczególnie zasłużonych dla Francji wojskowych i cywilów; w pierwszym okresie swego funkcjonowania, który obejmuje również okres wojny hiszpańskiej, bardzo rzadko przyznawano ją żołnierzom obcych armii. Dopiero w roku 1812 Napoleon zdecydowanie rozszerzył grono odznaczonych, wtedy też krzyże Legii posypały się i dla obcokrajowców. Dywizja Księstwa Warszawskiego była co prawda na żołdzie francuskim, lecz nie była częścią francuskiej armii, dlatego też w okresie swych hiszpańskich walk jej żołnierze zdobyli jedynie dziewięć krzyży kawalerskich Legii Honorowej38. W o wiele lepszej sytuacji pod tym względem były pułki Legii Nadwiślańskiej i ułanów nadwiślańskich - w latach 1808-1812 żołnierze tych regimentów otrzymali za swe zasługi w wojnie za Pirenejami odpowiednio: 118 (pułki Legii) i 37 (ułani) krzyży Legii. Sytuacja nieco bardziej złożona była w pułku szwoleżerów gwardii - tutaj przyznanie krzyża było uzależnione nie tylko od względów czysto wojskowych, ale i od osobistych starań poszczególnych oficerów u cesarza oraz intryg Krasińskiego, była to również forma powstrzymania oficerów przed złożeniem dymisji - dlatego też niewielu jest w pułku szwoleżerów tych, o których można jednoznacznie stwierdzić, iż otrzymali Legię za udział w kampaniach hiszpańskich.
Podobnie rzecz się ma, jeśli chodzi o napoleońskie donacje dla szwoleżerów, albowiem wszystkie nadania (a było ich 67) nastąpiły już po kampanii austriackiej i stanowiły wynagrodzenie zarówno za Hiszpanię, jak i za Wagram. Z kolei wielkie szczęście do donacji cesarskich miały pułki Legii Nadwiślańskiej. Zaraz po wyjściu z Hiszpanii pomaszerowały one do Paryża, gdzie Napoleon odbył ich przegląd, po którym nakazał stworzyć listę tych, którzy zasłużyli na donacje. Ogółem przyznano wtedy pułkom Legii aż 68 donacji, z których 52. były połączone z nadaniem tytułu imperialnego: kawalera bądź barona. Natomiast jeszcze z okresu pobytu w Hiszpanii tytuły baronów wraz z donacjami o wartości po cztery tysiące franków rocznie otrzymali Józef Chłopicki oraz Mikołaj Kąsinowski (dekret z 7 VIII 1810).
Tytuły i donacje cesarskie otrzymywali z pewnością ci, którzy rzeczywiście na nie zasłużyli, jednak - jak zaznacza Kirkor - "trudno [...] dopatrzyć się jakiejś wyraźnej linii w ich przyznawaniu". O otrzymaniu donacji decydowało czasem szczęście - i takie mieli żołnierze pułków Legii w postaci wyjścia z Hiszpanii dostatecznie szybko, by zdążyć do Paryża na cesarski przegląd. Nie mieli go ani piechurzy z 4.pułku Legii, ani tym bardziej nadwiślańscy lansjerzy. Warto zwrócić uwagę, że żadnego cesarskiego nadania nie otrzymał dowódca 4.pułku Legii Sykstus Estko, a przecież był jednym z najlepszych polskich oficerów na Półwyspie - niefart polegał na tym, że jego pułk zbyt późno wyszedł z Hiszpanii, cesarz już dawno wyjechał na wschód. Jakże znaczący jest fakt, iż jedynym (sic!) lansjerem, który otrzymał cesarski tytuł i donację był Stanisław Klicki - dowódca wydzielonego z pułku ułanów oddziału, którego los związał się z losami trzech pułków piechoty Legii.
Zupełnie inną kwestią jest fakt, iż po zakończeniu napoleońskiej epopei, wszystkie te donacje przepadły.
Ogromne okrucieństwo wojny hiszpańskiej na pewno odbiło się na psychice polskich żołnierzy; ci o słabszej odporności na stres ulegali demoralizacji, jednak z całą pewnością nie można tutaj generalizować i wydawać tak kategorycznych sądów, jak Walery Przyborowski, który stwierdził, że "zrobili się oni żołdakami, gotowymi zawsze i wszędzie bić się za lada co i za kogokolwiek, byle się bić". Przeciwnie, pamiętano o ojczyźnie, zdawano sobie sprawę z tego, że walka ta nie jest bezcelowa. Zarzucano często Polakom walczącym w Hiszpanii złodziejstwa; podczas kampanii 1812 roku polski oficer Michał Jackowski na zarzuty o brak dostatecznej skwapliwości przy furażowaniu odpowiedział swemu szefowi batalionu: Panie szefie, w Hiszpanii nie byłem, gdzie wielu rabowało, a podłym być nie umiem. Owszem, Polacy w Hiszpanii rabowali, na pewno nie incydentalnie i nie nieliczni, lecz łupem była zazwyczaj żywność; o ile Francuzi szabrowali kościoły, o tyle Polacy - spiżarnie.
Warto się zastanowić, jakie korzyści odnieśli Polacy z czasów pobytu swego w Hiszpanii. Z całą pewnością nie były to lata stracone dla tych, którzy potrafili wyciągnąć z nich naukę na przyszłość. Książę Sułkowski wielokrotnie powtarza w listach do żony, że każdego dnia stara się doskonalić swe umiejętności i z każdego wydarzenia uczyć się wojennego rzemiosła. Udział w wojnie hiszpańskiej był z pewnością dla Polaków ogromną lekcją dyscypliny wojskowej oraz wytrzymałości na trudy fizyczne i psychiczne; kto nie mógł iść dalej - ginął, kto odłączał się od swego oddziału - ginął. Ci, którzy wyszli z Hiszpanii, byli bez wątpienia jednymi z najlepiej doświadczonych, zdyscyplinowanych, nawykłych do trudów żołnierzy polskich. Dla wielu oficerów wyjazd do Hiszpanii oznaczał rzucenie od razu na głęboką wodę - niedoświadczeni młodzieńcy ujrzeli na samym już początku swej wojskowej kariery najokrutniejsze strony wojny; tam właśnie wdrażali się w służbę, nabierali doświadczenia i sprawności bojowej. Autor biografii Józefa Załuskiego tak podsumował jego pobyt w Hiszpanii w latach 1810-1811: "[...] stojąc na czele wywiadu niewiele zajmował się akcją bojową. Jednakże, choć nie miał sposobności rozwinąć militarnych talentów, wdrożył się w służbę, nabrał tężyzny i dyscypliny wojskowej, a przełożonym pozostawił jak najlepszą pamięć o sobie".



Doświadczenie, sprawność, zdyscyplinowanie, odwaga - zdobyte lub rozwinięte podczas wojny hiszpańskiej - zaprocentowały w kolejnych kampaniach napoleońskich. Legia Nadwiślańska i Dywizja Księstwa Warszawskiego zapisały wspaniałe karty w polskiej historii wojen podczas odwrotu Wielkiej Armii z Moskwy; obie te formacje wykrwawiły się nad Berezyną osłaniając przeprawę resztek napoleońskiej armii, a potem pod Wilnem walcząc w ariergardzie pod dowództwem marszałka Neya, wtedy gdy odwrót przemienił się już w bezładną ucieczkę. Również udział w kampanii 1813 roku nie przyniósł Polakom wstydu, choć z obu tych dywizji pozostały już tylko resztki. Kampania francuska z 1814 roku to z kolei okres, w którym zasłużyli się szwoleżerowie gwardii.
Warto odnotować, że w armii Królestwa Polskiego było wielu generałów, którzy mieli za sobą hiszpańskie doświadczenia. Najwięcej generałów wyszło z pułku szwoleżerów gwardii, co dziwić nie powinno, była to bowiem jednostka wybitnie kadrowa; w latach 1815-1831 generalskie awanse uzyskali: Dezydery Chłapowski, Wincenty Dobiecki, Antoni Jankowski, Adam Jaraczewski, Paweł Jerzmanowski, Henryk Kamieński, Józef Kamiński, Ambroży Skarżyński, Wincenty Szeptycki i Józef Załuski. Z Legii Nadwiślańskiej awans taki uzyskali Henryk Milberg i Józef Mroziński, a z dawnej Dywizji Księstwa Warszawskiego: Julian Bieliński, Franciszek Młokosiewicz, Paweł Muchowski i Walenty Zawadzki; dawnym ułanem nadwiślańskim był natomiast Andrzej Ruttié. W powstaniu listopadowym uczestniczyli również - mianowani generałami jeszcze za czasów Księstwa - Józef Chłopicki, Stanisław Klicki, Wincenty Krasiński, Tomasz Łubieński i Ludwik Pac. Oznacza to, że prawie 20 % generałów czasów powstania miało za sobą doświadczenia z Półwyspu Iberyjskiego.
Jakże charakterystyczne jest jednak, że zaledwie kilku z nich zapisało się pozytywnie podczas powstania: Chłapowski, Jaraczewski, Szeptycki, Klicki, może Zawadzki jeszcze. Znamienne jest, że w wielu spośród nich pozostała ogromna pogarda do prowadzenia "małej wojny", widać to doskonale na przykładzie Chłopickiego, u którego przejawiło się to w niechęci do formowania nowych formacji oraz braku zgody na wykonanie przedstawionego mu przez Chłapowskiego planu rajdu na Litwę. Nie mniej widoczny jest ten wstręt u generałów: Paca, Łubieńskiego, Jankowskiego i innych. Taka postawa wobec prowadzenia wojny partyzanckiej budzi zdziwienie, oficerowie ci wszak spędzili lat kilka na walce z hiszpańskimi gerylasami i doskonale poznali skuteczność tego rodzaju działań.

PRZYPISY:

1. Aczkolwiek załogi francuskie zamknięte m.in. w twierdzach Barcelony, Hostalkirch i Figueras kapitulują dopiero w maju i czerwcu 1814r., czyli już po pierwszej abdykacji Napoleona.

2. Zdaje się, że ta wojna się skończy, gdyż Anglicy nazad się cofają, a prowincje hiszpańskie przysyłają z poddaniem się królowi. - Pisał 20 XII 1808 z Madrytu płk Krasiński do Zygmunta Vogla. - Jak genjusz jednej osoby zmienił postać w kilku momentach

! 3. W liście z 23 IV 1809 pisał Sułkowski: Mnożą się pogłoski, że powinniśmy wrócić do Polski, i jeśli nie jest to prawda, to przynajmniej iluzja ta napełnia błogością każdego żołnierza.

4. Nadzieje te nie były bezpodstawne; Napoleon rzeczywiście planował swój powrót do Hiszpanii. 3 XII 1809 przemawiał w parlamencie: Kiedy osobiście pojawię się za Pirenejami, przerażony leopard ucieknie na ocean, by uchronić się od wstydu, klęski i śmierci. Triumf mojej armii będzie triumfem dobra nad złem... Wierzę, że moja opieka i przyjaźń przyniosą pokój i szczęście ludowi Hiszpanii.

5. Świadectwo Sułkowskiego w liście z 9 IX 1809: Przed bitwą pod Almonacid panowało powszechne przygnębienie, ale teraz wszyscy są ożywieni, [...] odzyskali ten stan duszy, jaki właściwy jest naszemu narodowi.

6. Przepełniony nadzieją na powrót cesarza za Pireneje, Sułkowski jest przekonany, że wojna zakończyłaby się w ciągu kilku miesięcy i choć dla niego to i tak długo, to jednak będziemy mieli tę satysfakcję, że możemy powiedzieć, iż skoro podjęliśmy już wojnę w Hiszpanii, to dokończyliśmy jej, a to pozwoli nam liczyć na nagrody.

7. Dlatego też trudno uwierzyć w to, że Chłopicki jakoby odmówił pozostania w Hiszpanii w zamian za awans na gen.dyw. obiecywany przez Sucheta w początkach 1812r., w co każe nam wierzyć pierwszy biograf generała, Roman Załuski.

8. Zaznacza to Juliusz Falkowski cytując fragment raportu gen. Jean Brun'a napisany po ataku na Santa Engracia (styczeń 1809): Pułkownik Chłopicki szczególniej się przyczynił na czele legii nadwiślańskiej do pomyślnego wyniku tej potyczki.

9. I nie tylko ich, albowiem Sułkowskiego jako dowódcę DKW zakonotował sobie także oficer lansjerów nadwiślańskich, Wojciechowski, co powtórzyli za nim pierwsi polscy historycy.

10. Czego przykładem może być list Konopki do Ministra Wojny pisany w przeddzień Yebenes, w którym pułkownik doprasza się o uzupełnienie stanu osobowego pułku.

11. Według opinii J.H.Dąbrowskiego, wydanej jeszcze w czasach legionowych, Borowski był to człek bardzo dobry, pilny, nad wyraz pracowity, kochany przez podkomendnych.

12. Pod Ximena de la Frontera 25 IX 1811.

13. W armii od 1783, walczył w insurekcji kościuszkowskiej, potem w Legionach (1797-1806), a po zakończeniu epopei napoleońskiej, przez ostatnie 8 lat życia major w korpusie inwalidów w armii Król. Polskiego, daje to w sumie nieomal 40 lat służby wojskowej, a przecież w chwili śmierci miał ledwo lat 53.

14. Po zakończeniu służby w wojskach napoleońskich, służył wpierw w armii Królestwa Polskiego, a potem przez kilka lat wykorzystywany był w misjach dyplomatycznych (m.in. do Madrytu). Jego kariera urwała się nagle i dalsze losy jednego z najlepszych oficerów polskich epoki napoleońskiej po r.1824 nie są znane. Wg Wojciecha Domańskiego podobno na Syberii zakończył życie.

15. Choć warto nadmienić, iż Polacy znacznie łatwiej i szybciej uczyli się języka hiszpańskiego niż Francuzi, głównie dzięki znajomości łaciny.

16. Jedna z nielicznych opinii na temat francuskich dowódców polskiej dywizji w pamiętniku Michała Popiela: Generał Valence co prawda dowodził Polakami bez ich ukrzywdzenia, lecz jenerałowie brygady Margaron i Blondeau nie umieli zachowywać się z wojskowymi polskimi z tą delikatnością honorowych uczuć, jakie powszechnie odznaczają wszystkich polskich wojskowych.

17. Tomasz Łubieński ubolewa, że w przeciwieństwie do Ludwika Paca i płk. Krasińskiego nie ma dostatecznej liczby furgonów, by wozić ze sobą kucharzy, kuchcików i służących, dlatego też nie wydaje dla swych oficerów śniadań i obiadów, tak jak oni.

18. Brandt zaznacza też, iż swoją rolę odegrała tutaj być może nieprzyjacielska agitacja.

19. Oficer DKW: [...] oto w miejsce z chlubą poległych w boju oficerów, nasyłano nam z Polski innych, a ci nam zabierali stopnie krwią naszą tylokrotnie rozlaną zasłużone. [...] ta niesprawiedliwość zmusiła nie jednego umierać dla dobra kraju swojego w tym samym stopniu, w jakim go opuścił.

20. Najbardziej znanym był Jan Marceli Gutkowski, w Królestwie Polskim naczelny kapelan wojska oraz biskup podlaski.

21. Potwierdzenie w pamiętniku mjr. P.Dautancourta: nie pragnęli jak tylko się bić, i w chwilach odpoczynku, pełni wigoru, zdrowia i zalet, nie zawsze wystarczająco zajmowali się sprawami wewnętrznymi swych kompanii.

22. Nic to d z i e c i, naprzód! naprzód! - krzyczy ranny do swych żołnierzy, 28-letni płk Sobolewski w bitwie pod Almonacid.

23. W czasie postoju 9.pp. w miejscowości Elmoral, żołnierzom tak bardzo posmakowało tamtejsze wino, że skoro uderzono w bębny na znak wyruszenia w pochód ja sam zmuszony byłem odszukiwać żołnierzy po domach, piwnicach i innych kątach, aby ich wypędzić [...] - wspominał Stanisław Broekere.

24. Polacy! Porzućcie barwy wasze, karmazyn i biel, barwy honoru i niewinności. Wy sami, wolności pozbawieni, nachodzicie obcy kraj, katolicki jak wasz, żeby go w niewoli pogrążyć...

25. W tym okresie w 9.pp. jedynie dwukrotnie skreślono po kilku żołnierzy.

26. Broekere opisuje swoją kontuzję wynikłą ze źle dopasowanych butów: Opowiedziałem kapitanowi moje cierpienie, lecz on mi nic na to nie mógł poradzić, ponieważ sam musiał maszerować z pułkiem, a o podwozach nie można nawet było pomyśleć w tym kraju. Pomocy znikąd nie można się było spodziewać. Pozostawiony sam sobie, podpierając się karabinem, zmuszony byłem wlec się za pułkiem [...]. Dla Broekerego przygoda ta skończyła się szczęśliwie - lecz ilu było takich, którzy już swych kolegów nigdy nie zobaczyli?

27. Brandt ciągnie dalej wątek: Z przeczytanych powieści powziąłem był o Hiszpanii wyobrażenie zupełnie niezgodne z ponurą rzeczywistością 1808r. Daremnie upatrywałem hidalga-rolnika, ze szpadą w ręku, idącego z manierką wina za pługiem. Podobne rozczarowanie krajem, który znał jedynie z romansów o Gonzalwach, Abencerragach, Rolandach itp., wyraża Józef Załuski.

28. Książę-ordynat Sułkowski, który odebrał nauki zgodnie z kanonami przyjętymi wśród arystokracji europejskiej, z animuszem pisze do żony, że będzie miał okazję odznaczyć się za Pirenejami, podobnie jak Tarnowski, Chodkiewicz i Sobieski [którzy] swe pierwsze doświadczenia wojskowe nabywali w Hiszpanii (sic!).

29. Anonimowy przekaz z okresu wojny mówi: Nie ma już tylko Galicji, czy tylko Asturii; wszyscy stanowimy jedność, wszyscy jesteśmy Hiszpanami.

30. I zapewne dlatego tak łatwo było Hiszpanom uwierzyć, że Polacy są ludożercami, dlatego z nieśmiałością wychylał się lud z mieszkań swoich, gdy polskie pułki przechodziły. Wrażenia z podobnego spotkania zanotował też oficer szwoleżerów Wincenty Płaczkowski, donosząc, że takie opinie rozsiewali o Polakach Francuzi.

31. Choć i w tym przypadku skazani jesteśmy jedynie na przekazy strony polskiej.

32. Świadectwo Józefa Kozłowskiego: Ci [spośród Hiszpanów] którzy nam zawdzięczali daną opiekę [...] obawiali się zemsty od wojsk hiszpańskich a bardziej jeszcze od pospólstwa miejskiego.

33. Brandt: Ścisła karność, której strzegliśmy, i sprawiedliwe rządy, zaprowadzone przez głównodowodzącego jenerała [tzn. Sucheta], obudziły w mieszkańcach zaufanie do nas.

34. Broekere, op.cit., s. 42-43.

35. Najbardziej znane są potworne sceny jakie rozegrały się w zdobytym przez Anglików Badajoz (IV 1812), por. R.Małowiecki, Badajoz 16 III - 6 IV 1812, w: www.napoleon.org.pl.

36. Kiedy mieszkańcy pewnej wioski zamordowali siedmiu polskich żołnierzy z Legii Nadwiślańskiej, dowódca korpusu gen. Junot rozkazał gen. Habert, aby się pomścił, to jest mieszkańców wybił, a miasteczko spalił, F.Łaszewski, Opis zabrania kompaniów wyborczych w wyprawie dla zajęcia miasta Monzon. Sporządzony przez... 10 sierpnia 1816r. dla generała Józefa Chłopickiego, w: forum.gery.pl.

37. Jakże wymowny jest fragment ze wspomnień Józefa Mrozińskiego: Oddziały [nasze] musiały być koniecznie mocne, inaczej mordowano je po drogach. Wprawdzie palono wioski, w których się to zdarzało, ale środki te, niszcząc kraj, nie uśmierzały zaciętości mieszkańców. Jątrzyła się tylko coraz bardziej z obu stron chęć zemsty. Cała wojna brała postać okropnego pustoszenia.

38. Trzy za Fuengirolę, potem trzy kolejne w 1811 i trzy następne w 1812.

Opracował: Michał Swędrowski