Nasza księgarnia

Josephe Beauharnais (1763 - 1814)

Posted in Rodzina Bonaparte

Marie Josephe Rose Tascher de la Pagerie, Kreolka urodzona na Martynice. W 1779 roku poślubiła hrabiego A. de Beauharnais, a po jego śmierci generała Napoleona Bonapartego (1796). W 1809 roku Napoleon rozwiódł się z Józefiną ze względów dynastycznych. A tak oto portret cesarzowej kreśli Luis Wairy Constant:
Cesarzowa Józefina była wzrostu średniego i tak pięknej budowy jak rzadko; poruszała się lekko i zwinnie, co jej chodowi nadawało jakąś eteryczność, jednak bez ujmy dla monarszego majestatu. Wyrazista twarz cesarzowej odbijała każde władające nią uczucie, nigdy jednak nie tracąc przy tym owej czarującej słodyczy, która była najgłębszą treścią jej duszy. Cesarzowa była piękna tak w radości, jak w największym smutku; widząc, jak się uśmiecha, ludzie uśmiechali się mimo woli; gdy była smutna, było się także smutnym. Żadna kobieta lepiej od niej nie usprawiedliwiała powiedzenia, że oczy są zwierciadłem duszy. Jej oczy, ciemnoniebieskie, były prawie zawsze do połowy przysłonięte podłużnymi, z lekka wypukłymi powiekami i obrzeżały je najpiękniejsze rzęsy na świecie. A ten, na kogo spojrzała spod tych powiek, czuł, że ciągnie go ku niej nieprzeparta siła. Trudno byłoby cesarzowej owo kuszące spojrzenie uczynić surowym, ale mogła i potrafiła w razie potrzeby nadać mu imponującą powagę. Włosy miała bardzo piękne, długie, jedwabiste, ich kolor jasnoszatynowy cudownie harmonizował z kolorem cery, olśniewającej, delikatnej i świeżej. W pierwszym okresie po koronacji lubiła jeszcze owijać rano głowę czerwonym fularem i wtedy wyglądała na najbardziej podniecającą Kreolkę. Ale największy jej urok polegał na czarującym brzmieniu głosu. Ileż to razy zdarzało się, że ja czy inni zamieraliśmy w miejscu na dźwięk tego głosu, tylko po to, by radować nim nasze uszy! Może trudno byłoby twierdzić, że była urodziwa, ale jej postać, pełna sentymentu i dobroci, anielski wdzięk bijący od całej jej osoby, czynił z niej kobietę najbardziej pociągającą.
W czasie pobytu w Saint-Cloud Jej Cesarska Mość wstawała zwykle o dziewiątej i przystępowała do swojej pierwszej toalety trwającej do dziesiątej. Potem przechodziła do salonu, gdzie czekały już osoby, które ubiegały się o audiencję i którym cesarzowa raczyła jej udzielić. Czasami w tym samym salonie i o tej samej godzinie przyjmowała swoich dostawców. O jedenastej, jeżeli Cesarza nie było, jadła śniadanie ze swoją pierwszą damą dworu i paroma innymi. [...]
Po śniadaniu cesarzowa grała w bilard lub też, gdy pogoda była ładna, spacerowała po ogrodzie czy w zamkniętym parku. Po takiej krótkiej zwykle rekreacji szybko wracała do pałacu i zabierała się do haftowania na krosnach prowadząc rozmowę z damami swego dworu, które również były zajęte jakimiś robótkami. Jeżeli między drugą i trzecią nie przyjmowano wizyt, cesarzowa w otwartej kolasce zażywała przejażdżki, a po powrocie przystępowała do tzw. ,,wielkiej toalety". Czasami asystował przy tym Cesarz.
Od czasu do czasu Cesarz przychodził też do salonu Najjaśniejszej Pani. Wtedy miało się pewność, że będzie wesoły i łaskawy.
O szóstej podawano kolację, ale Cesarz najczęściej o tym zapominał i przeciągał w nieskończoność moment siadania do stołu, nieraz nawet do dziewiątej albo i do dziesiątej. Ich Cesarskie Moście jadały razem, samotnie lub w towarzystwie paru zaproszonych gości, ministrów lub książąt z rodziny Cesarza. O północy, nawet jeżeli był tego wieczoru jakiś koncert, przyjęcie czy przedstawienie, wszyscy się rozchodzili do siebie. Wtedy cesarzowa, która lubiła kłaść się późno, grała w tryktraka z którymś z szambelanów. Zwykle hrabia de Beaumont doznawał tego zaszczytu.
Na polowania cesarzowa i jej damy dworu udawały się w powozie. Wkładała wtedy specjalny strój, rodzaj amazonki, zielonej, i toczek z białymi piórami. Wszystkie panie, które uczestniczyły w polowaniu, jadły z Najjaśniejszym Państwem.
Kiedy cesarzowa spędzała noc w sypialni Cesarza, wchodziłem tam rano jak zwykle między siódmą a ósmą i rzadko kiedy zastawałem dostojnych małżonków jeszcze śpiących. Cesarz zazwyczaj przykazywał mi podawać sobie herbatę lub napar z liści pomarańczowych i zaraz wstawał.
Cesarzowa mówiła mu wtedy z uśmiechem:
- Już wstajesz? Poleż jeszcze trochę.
- Nie śpisz? - pytał Cesarz.
Śmiejąc się i całując ją lekko klepał ją w policzek i po ramionach i otulał swoją kołdrą.
Po paru minutach wstawała z kolei cesarzowa, wkładała peniuar i albo czytała gazety, albo małymi schodkami schodziła do swojego apartamentu. I nigdy nie opuszczała sypialni Cesarza nie powiedziawszy do mnie paru słów, które niezmiennie świadczyły o jej dobroci i najbardziej wzruszającej życzliwości.
Cesarzowa, ubierająca się szykownie i z prostotą, niechętnie wkładała wystawne stroje, gdy wymagała tego dworska pompa; bardzo za to gustowała w kosztownościach; zawsze zresztą je lubiła. Tak więc Cesarz często i w dużej ilości ją nimi obdarzał. Uszczęśliwiało ją noszenie ich, a jeszcze bardziej - pokazywanie.
Dobra aż do przesady, jak ogólnie wiadomo, wrażliwa ponad wyraz, tak wspaniałomyślna, że nawet rozrzutna, uszczęśliwiała całe otoczenie. Kochająca męża z czułością, której nic nie mogło zmienić i która była równie żywa przy ostatnim tchnieniu, jak wtedy, kiedy jeszcze ona jako pani de Beauharnais, a on jako generał Bonaparte wyznali sobie miłość, była przez długi czas jedyną kobietą, jaką Cesarz kochał, i w pełni na to zasługiwała. Jakże wzruszająca była zgoda panująca w tym cesarskim stadle przez lat parę! Cesarz, pełen względów, uwagi i oddania dla cesarzowej, lubił całować ją w szyję lub w twarz, dając jej przy tym lekkiego klapsa i nazywając ,,swoim wielkim głuptasem". Prawda, że to wszystko nie przeszkadzało mu w drobnych zdradach, bez zaniedbywania jednak obowiązków małżeńskich. Cesarzowa zaś uwielbiała Cesarza i nieustannie myślała o tym, czym by mu sprawić przyjemność; starała się odgadnąć jego życzenia i uprzedzić jego każde pragnienie.
Początkowo dawała powody do zazdrości. Nastrojony przeciwko niej w czasie wyprawy egipskiej niedyskretnymi doniesieniami, Cesarz po powrocie przeprowadził z cesarzową niejedną burzliwą rozmowę, która nieraz kończyła się krzykiem i rękoczynami. Ale niebawem powrócił spokój i rzadko kiedy coś go zakłóciło. Cesarz nie mógł się oprzeć wielkiemu powabowi i dobroci cesarzowej.
Cesarzowa miała zdumiewającą pamięć, którą Cesarz bardzo często potrafił wykorzystywać. Była też ogromnie muzykalna, bardzo ładnie grała na harfie i mile śpiewała. Miała duże poczucie taktu, znakomitą świadomość tego, co wypada, a co nie wypada, jak najzdrowszy sąd, tak niezawodny, jak tylko można sobie wyobrazić. Zawsze pogodna, zawsze równa w nastroju, tak samo uprzejma dla wrogów, jak i przyjaciół, zaprowadzała pokój wszędzie, gdzie powstawała kłótnia czy niezgoda. Kiedy Cesarz posprzeczał się z braćmi czy z innymi członkami rodziny, co zdarzało się dosyć często, wystarczyło parę jej słów, by znów zapanowała zgoda. Kiedy prosiła o przebaczenie dla kogoś, Cesarz rzadko kiedy jej odmawiał, nie bacząc na wagę popełnionej winy. Mógłbym przytoczyć tysiąc przykładów na potwierdzenie tak uzyskanych przebaczeń.
Zdarzało się, że cesarzowa, zbyt hojna i niezdolna do kontrolowania wydatków, musiała odprawiać z kwitkiem swoich dostawców w dniu, w którym kazała im się stawić po zapłatę. Pewnego razu doszło to do uszu Cesarza i na tym tle między dostojnymi małżonkami wybuchła gwałtowna kłótnia, która skończyła się decyzją Cesarza, że odtąd żaden dostawca czy kupiec nie mógł się zjawić w pałacu, o ile nie został listownie wezwany przez damę dworu lub sekretarza dworu. Tego trybu, rozsądnie pomyślanego, trzymano się bardzo dokładnie, aż do rozwodu Cesarza. Po tej kłótni cesarzowa bardzo płakała i przyrzekła, że będzie oszczędniejsza. Cesarz jej wybaczył, ucałował i znów zapanowała zgoda. Zdaje mi się, że była to ostatnia kłótnia w tym małżeństwie.
Mówiono mi, że już po rozwodzie, kiedy cesarzowa przekroczyła przyznane jej apanaże, Cesarz robił z te go powodu wyrzuty intendentowi pałacu Malmaison, o czym oczywiście cesarzowa się dowiedziała. W swojej dobroci dla ludzi ciężko odczuła nieprzyjemność, jaka spotkała jej intendenta, i nie wiedząc, co począć, by jak najlepiej uporządkować te sprawy, zwołała radę swego dworu, której chciała prezydować w sukni płóciennej bez ozdób. Suknię tę uszyto w wielkim pośpiechu, a posłużyła tylko na ten jeden raz. Najjaśniejsza Pani, której słowa odmowy nie mogły przejść przez gardło, była stale oblegana przez różnych kupców zapewniających ją, że tę czy tamtą rzecz kazali zrobić specjalnie dla niej, i błagających, ażeby nie odsyłała ich z niczym, bo nie wiedzą, jak lub gdzie sprzedać swoje towary. Zatrzymywała więc wszystko, co przynieśli, ale w końcu trzeba było za to płacić.
Była też zawsze nadzwyczaj uprzejma w stosunku do swego dworu. Nigdy żaden wyrzut nie wyszedł z tych ust, z których padały tylko miłe słowa. Jeżeli któraś z dam dworu zawiniła, to całą karą, jaka ją spotykała, było to, że cesarzowa nie odezwała się do niej przez dwa, trzy dni, a nawet do tygodnia, zależnie od przewiny. A ta kara, na pozór łagodna, dla większości dworu była okrutna. Cesarzowa potrafiła dać się lubić.