Nasza księgarnia

Bitwy pod Valmy

Posted in Mapy i plany bitew

Na rozkaz Fryderyka Wilhelma II rankiem 20 września armia pruska ruszyła by wydać Francuzom walną bitwę. Prusacy byli tak bardzo pewni siebie, że zrezygnowali z jakiegokolwiek manewru oskrzydlającego i postanowili zgnieść Dumourieza natarciem frontalnym. Jednak kiedy około południa, gdy przestał siąpić deszcz i opadła mgła, i kolumny marszowe księcia brunszwickiego podeszły na przedpola Valmy napotkały tam uszykowaną już do bitwy całą armię Kellermanna. Tego generałowie pruscy się nie spodziewali. Liczyli co prawda, że dojdzie do walnej rozprawy, ale raczej z ich inicjatywy. Wahania przerwał Fryderyk Wilhelm II, który rozkazał przygotowanie armii do bitwy. Głównym celem natarcia miało być wzgórze Valmy.


Armia pruska rozwinęła się w trzy linie. Forpocztę stanowiło 9 batalionów piechoty i 2 regimenty konnicy. Tuż za nimi stanęła artyleria w sile 54 armat. Siły główne zostały uszykowane w kolejne dwie linie. W pierwszej - 6 regimentów piechoty pod osobistą komendą księcia brunszwickiego, zaś w drugiej - 6 batalionów piechoty pod rozkazami następcy tronu. Jazda pruska stanęła po obu skrzydłach frontu. Jakie to były siły? Uwzględniając ubytek ponad 10 procent stanu armii spowodowanego przez choroby oraz garnizony pozostawione w Longwy, Verdun i innych miastach francuskich możemy przyjąć, że pod Valmy stanęło około 30-34 tysięcy żołnierzy pruskich.
Plan Dumourieza przewidujący osiągnięcie przewagi liczebnej przed walną bitwą powiódł się. Kellermann rozporządzał obecnie 20-tysięczną armią polową. Do tego dochodził jeszcze 20-tysięczny korpus, który nadszedł z Armii Ardenów gen. Mirandy. Generał mógł także liczyć na 16-tysięczne posiłki od Dumourieza. A to dawało w sumie 56 tysięcy żołnierzy francuskich.
Około południa artyleria pruska rozpoczęła intensywne bombardowanie. Jednakże, mimo gęsto padających kul i kartaczy w szeregach francuskich nadal panował wzorowy porządek. Nie tego spodziewali się Prusacy. Mimo to, zgodnie z planem, kolumny pruskiej piechoty uszykowały się do natarcia. Cały manewr został przeprowadzony z takim spokojem i precyzją, jakby to nie była prawdziwa bitwa, lecz manewry gdzieś w rodzinnych Prusach. Nawet Francuzi podziwiali pruską perfekcję.
Niejednemu żołnierzowi francuskiemu na widok zbliżającej się, owianej ponurą sławą, armii pruskiej zadrżało serce. Kellermann udowodnił jednak, że wie jak należy podtrzymać na duchu swoich podkomendnych. Uwijał się na koniu pośród batalionów i za jego przykładem z tysięcy gardeł dał się słyszeć okrzyk "Niech żyje naród!", a w końcu "Marsylianka".
Natarcie pruskiej piechoty zostało jednak zatrzymane nie patriotycznym śpiewem, lecz gwałtownym ogniem zaporowym francuskich baterii. Co prawda spora część kartaczy ugrzęzła w błocie nie eksplodując, ale mimo to efekt takiego "powitania" był na tyle imponujący, że książę brunszwicki rozkazał przerwać natarcie, chcąc najpierw "zmiękczyć" linie francuskie kolejnym przygotowaniem artyleryjskim.
Kellermann widząc, że Prusacy zachwiali się, wydał rozkaz przegrupowania do kontruderzenia. Najprawdopodobniej było to posunięcie psychologiczne, które spełniło swoją rolę. Żołnierze francuscy jeszcze wyżej podnieśli głowy.
Kolejne przygotowanie ogniowe pruskiej artylerii spadło na francuskie kolumny o godz. 14.00. Tym razem szczęście dopisało kanonierom księcia brunszwickiego. Celna salwa pokryła ustawione zbyt blisko piechoty trzy jaszcze amunicyjne, których eksplozja rozbiła także jedną z baterii, dosięgając także stojących w pobliżu piechurów. Kellermann zareagował błyskawicznie. Osobiście przywrócił porządek w nadszarpniętych szeregach, po czym ściągnął z odwodów nowa baterię. Tym samym, po upływie niecałych 20 minut, artyleria francuska ponownie "zasypała" przedpole pruskie lawiną ognia i stali.
Dwie godziny później piechota pruska raz jeszcze uszykowała się do natarcia. Natrafiła jednak na drodze na prawdziwą ścianę ognia. Książę brunszwicki postanowił nie ryzykować. O godz. 17.30 rozkazał przerwać natarcie. Tym razem już definitywnie. Wobec zapadających ciemności ustała także wymiana ognia artyleryjskiego. W sztabie pruskim poczęto na poważnie zastanawiać się nad celowością kontynuowania tej bitwy. Dopiero wtedy nadciągnęły posiłki austriackie w postaci korpusu hrabiego Clerfayta. Było już jednak za późno na cokolwiek. Ledwie ustał huk armat, a nad polem bitwy rozszalała się gwałtowna burza z ulewnym deszczem.
W tej sytuacji książę wydał rozkaz do odwrotu. Tak na dobrą sprawę chodziło mu raczej o demonstrację siły, a nie walną bitwę. Książę sądził, że sam widok pruskiej armii skutecznie podkopie morale Francuzów i zmusi ich do kapitulacji - cóż za przemyślna strategia! Tak się jednak nie stało. Francuzi spotkali się przecież z Prusakami pod Valmy nie po to by pokazać im jak się ucieka. Prusy, wbrew woli sojuszników, postanowiły czym prędzej wycofać się z wojny, która zaczęła zapowiadać się jako długa i wyniszczająca. Rząd w Berlinie nie chciał się w nią angażować, tym bardziej, że zachodziła obawa iż skorzysta z tego Rosja i nie dopuści Prus do kolejnego rozbioru Polski.
Ta lokalna potyczka pod Valmy, w której po obu stronach było tylko po ok. pół tysiąca poległych i rannych, urosła potem do rangi rozstrzygającej bitwy w tej wojnie. Był to z pewnością moment przełomowy, moralny triumf francuskiej armii rewolucyjnej nad armią pruską, uchodzącą od czasów Fryderyka II za najlepszą w Europie.