Kampania 1814
Oficerowie, podoficerowie, żołnierze mojej Starej Gwardii! Mówię wam "żegnajcie". Przez dwadzieścia lat dawaliście mi powody do zadowolenia. Zawsze was spotykałem na ścieżkach chwały. [...]. Nie ubolewajcie nad moim losem. [...] Mogłem był umrzeć. [...] Ale nie. Wybieram sposób honorowy. Opiszę wszystko czegośmy dokonali.
Napoleon
Po klęsce kampanii niemieckiej 1813 roku.
Koniec panowania francuskiego
we Włoszech i w Hiszpanii.
Kiedy dobiegało końca panowanie francuskie w Niemczech, "syreny alarmowe" zawyły także we Włoszech. Książę Eugeniusz Beauharnais, pasierb Bonapartego, starał się ofiarnie utrzymać stan posiadania w Italii. Na próżno jednak. Jego poddani mieli już dosyć wojny. Korpus bawarski, do tej pory sojuszniczy, teraz wybrał sobie nowych panów - Austriaków. Ci z kolei, rzucili na podbój Półwyspu Apenińskiego nową 70-tysięczną armię pod rozkazami feldmarszałka Heinricha Bellegarde'a. Książę Eugeniusz, pozbawiony świeżych posiłków, zmagający się z niechęcią państewek włoskich, musiał powoli ustępować z 50-tysięczną armią pod naporem habsburskiej ofensywy - najpierw oddał Prowincje Iliryjskie, a potem odszedł za rzekę Adygę. Ostatecznie dopiero 16 kwietnia 1814 roku, a więc już po abdykacji Napoleona, podpisał rozejm. Italia została stracona.
W pewnym stopniu "palce maczał" w tym jeden z najbliższych marszałków napoleońskich Joachim Murat. Już po klęsce cesarza w Rosji, kiedy ten 5 grudnia 1812 roku przekazał mu komendę nad resztkami armii, Murat spieszący się do Neapolu (trudno mu się dziwić - był tam królem), oddał naczelne dowództwo w styczniu 1813 roku księciu Eugeniuszowi Beauharnais, doprowadziwszy je uprzednio do Elbląga. Już w drodze do Włoch myślał tylko o jednym. Jak uratować swoją monarchię? Siłą? Na to zbyt słaby był sam Napoleon, a co dopiero on. Zdradą? Dogadać się z koalicją? Dlaczego nie?
Mimo tych wahań, stawił się na rozkaz Napoleona pod Drezno w sierpniu 1813 roku, a dwa miesiące później służył u boku cesarza pod Lipskiem. Po klęsce w "bitwie narodów", "spakował walizki" i ruszył z powrotem do Neapolu. Myśl utrzymania neapolitańskiej korony przyćmiła mu fakt, że dostał ją nie jako dar od Boga, lecz od Napoleona. 6 stycznia 1814 roku dogadał się z ministrem spraw zagranicznych Austrii Klemensem Metternichem podpisując formalny sojusz, a pięć dni później podobnie "przekonał" do siebie Anglię. Poszedł nawet dalej. Obiecał, że da 30-tysięczną armię do wojny z Francją! Teraz już oficjalnie odszedł od Napoleona. Pierwszym krokiem nowego "sojusznika" było wszczęcie kroków wojennych przeciwko cesarskiemu pasierbowi - księciu Eugeniuszowi Beauharnais. Ten z kolei, wierny cesarzowi do końca, wzięty w dwa ognie nie miał szans. Był co prawda najbardziej utalentowanym wojskowo z rodziny Bonapartego, ale nie był Napoleonem. Półwysep Apeniński powrócił pod "opiekę" Wiednia.
Dużo poważniejszy kryzys dotknął panowanie francuskie w Hiszpanii, gdzie już od sześciu lat trwała krwawa i wyniszczająca wojna. Po klęsce w Rosji, na początku 1813 roku Napoleon odbudowujący armię, ściągnął zza Pirenejów kilkudziesięciotysięczne posiłki, w tym doświadczony korpus oficerski i podoficerski, mający posłużyć mu do szkolenia nowych regimentów. Chociaż armia francuska w Hiszpanii została tym mocno osłabiona, cesarz nie pozwolił na przesunięcie jej bliżej granicy francuskiej i skupienie jej w jednym miejscu. I tak 75 tysięcy francuskich żołnierzy pod rozkazami Józefa Bonapartego (tytularnego króla Hiszpanii) i towarzyszącego mu marsz. Jean - Baptiste Jourdana stało rozproszonych od Madrytu do Salamanki. Ponieważ Paryż chciał utrzymać stolicę i centrum kraju, musiało to przynieść fatalne skutki. Tymczasem 15 maja 1813 roku 72-tysięczna armia angielska gen. Arthura Wellingtona rozpoczęła silną ofensywę, spychając rozciągnięte linie francuskie na północ kraju, ku Salamance. Józef Bonaparte, pozbawiony talentów wojskowych, machnął ręką na obronę Madrytu i 27 maja po raz czwarty i ostatni wyjechał z miasta. Armia Jourdana posłusznie odeszła za królem za rzekę Ebro. Tam też pod Vittoria nad Zatoką Biskajską doszło 21 czerwca do rozstrzygającej bitwy. Nadmiernie rozciągnięta 57-tysięczna armia francuska usiłowała stawić czoła 78-tysięcznej armii Wellingtona. Mimo zaciętej obrony, nie udało się już naprawić błędu przełożonych. Wieczorem na pobojowisku pozostało 7,5 tysiąca żołnierzy francuskich i 5 tysięcy angielskich. Klęska ta przyspieszyła tylko odwrót ku francuskiej granicy. W następnym miesiącu Napoleon skierował do Hiszpanii marsz. Nicolasa Soulta, który dał wtedy dowody niewątpliwych talentów wojskowych. Mając armię słabszą niż Wellington (43 tys. wobec 54 tys.), potrafił maksymalnie opóźniać jego ofensywę. Dopiero 7 października marszałek odszedł przez rzekę Bidassoa do Francji. Hiszpania była dla Napoleona stracona.
Tymczasem Napoleon rozumiał, że po Lipsku i w przeddzień wkroczenia wojny w granice Francji, nie może przyjąć takiej polityki jak latem 1813 roku, kiedy celowo zerwał rokowania pokojowe w Pradze. Wtedy koalicja była gotowa mu pozostawić nie tylko rdzenną Francję, ale nawet kraje podbite, prócz Ilirii i miast hanzeatyckich oraz dotychczasowe tytuły, prócz protektoratu nad Związkiem Reńskim. Cesarz przeciął jednak rozmowy praskie w nadziei, że potrafi jednym potężnym uderzeniem zgnieść antyfrancuską koalicję, tak jak pod Austerlitz. Teraz, po klęsce w Niemczech, raczej nie mógł spodziewać się podobnej uległości z jej strony.
Napoleon widział także, że naród francuski jest już przemęczony niekończącymi się wojnami i tęskni za pokojem. Dlatego też postanowił, że tym razem pozwoli sojusznikom się wygadać, aby dać obywatelom doskonały pretekst. Oto on, chciał dogadać się z koalicją w sprawie pokoju, jednak ta butnie odrzuciła chęć porozumienia i postawiła na wojnę. Były ku temu solidne podstawy. Poza Austrią (sprawa rodzinnych koligacji), żaden z członków koalicji nie chciał się uspokoić, póki Napoleon był u władzy. Jeśli już miała wybuchnąć nowa wojna to nie z jego winy.
Plany Napoleona i koalicji w obliczu nowej kampanii.
Na razie cesarz dyplomatycznie udawał, że nie jest przeciwny rozmowom o pokoju, tym bardziej że sytuacja Francji nie była wesoła. Na linii od Morza Północnego wzdłuż Renu aż do Alp Napoleon rozciągnął zaledwie 60-tysięczną armię, podczas gdy przybyła już nad Ren armia sojusznicza liczyła prawie pół miliona Rosjan, Prusaków, Austriaków i Szwedów oraz niedawnych sojuszników Francji. Cesarz potrzebował czasu na powiększenie armii. By go zdobyć udawał zainteresowanego rozmowami o "skorygowaniu" granicy Francji do linii naturalnej, tj. Renu i Pirenejów. Choć sam nie wierzył, że takie pogadanki mogą coś mu dać, miał nadzieję, że odwlecze aliancką ofensywę na Francję do wiosny 1814 roku.
Tymczasem w kwaterze głównej koalicji istniały dwa sprzeczne poglądy na temat: co dalej? Jeden z nich postulował pauzę na czas zimy, aby pozwolić armiom odpocząć, wyczerpanym nieprzerwaną od roku kampanią. W dodatku poczęło brakować pieniędzy na dalszą wojaczkę. Z drugiej strony proponowano kontynuowanie ofensywy zimowej, jak najszybsze przekroczenie Renu i marsz na Paryż. Ten drugi pogląd reprezentowali Aleksander I i pruski feldmarszałek Gebhard von Blücher. Uważali oni, że obecnie droga do francuskiej stolicy jest wolna, a w razie przerwy na froncie do wiosny, Napoleon odbuduje armię, a wtedy role mogą się odwrócić.
Inna sprawa, że zarówno bardziej ugodowi Austriacy, jak też agresywni Rosjanie i Prusacy obawiali się jeszcze jednego. Masowego powstania narodu francuskiego, tak jak na początku rewolucji. Było to bardzo prawdopodobne, gdyby cesarz odwołał się do metod jakobińskich. Na szczęście dla koalicji okazało się, że rząd holenderski odmówił przyjęcia Ludwika Bonapartego jako króla i korzystając z obecności pruskiej armii, która wkroczyła do Holandii już w listopadzie 1813 roku, przyjęli z powrotem księcia orańskiego, Wilhelma V. W każdej chwili rewolta antyfrancuska mogła ogarnąć także sąsiednią Belgię. Głównodowodzący siłami koalicji austriacki feldmarszałek Karl Schwarzenberg wahał się. W końcu jednak przystał na plan Petersburga i Berlina. Ta decyzja przesądziła los Napoleona. Nie był on w stanie w resztkami armii ewakuowanymi z Niemiec stawić czoła alianckiej inwazji.
Tymczasem Napoleon, pozostawiając chwilowo komendę nad armią w rękach swoich marszałków, przybył 9 listopada 1813 roku do Saint-Cloud, gdzie natychmiast rozpoczął pobór prawie 300 tysięcy rekrutów. "Mam odwagę przyznać się - powiedział Bonaparte do senatorów - że prowadziłem zbyt dużo wojen. Miałem ambitne plany, chciałem dać Francji panowanie nad światem. Popełniłem jednak błąd. Plany moje okazały się nieproporcjonalne z siłą liczebną francuskiego społeczeństwa. Musiałbym powołać pod broń cały naród, ale przyznaję się, że osiągnięty postęp społeczny nie pozwala mi na przekształcenie całego narodu w armię". Gwoli ścisłości należałoby dodać, że cesarz był tu nieścisły, gdyż już postawił pod bronią cały naród, prócz kobiet, dzieci i starców.
Pod koniec stycznia 1814 roku w koszarach stały już 125-tysięczne posiłki, nie licząc gwardii narodowej, której było około 150 tysięcy. Nowo formowane regimenty starano się wyekwipować drogą rekwizycji. Nie było bowiem innego wyjścia. Cesarstwo, zredukowane już do dawnych granic, musiało naśladować Dyrektoriat: nie mogąc już prowadzić wojny kosztem obcych krajów, trzeba było sięgnąć do kieszeni Francuzów. Taka polityka nie wzbudziła ich entuzjazmu. Choć społeczeństwo nie było zainteresowane kontynuowaniem wojny, szczególnie w ich domach, jego stosunek do wkraczającej armii sojuszniczej był delikatnie mówiąc niechętny. W dodatku, gdy Rosjanie, Prusacy i Austriacy poczęli dopuszczać się okrucieństw na ludności cywilnej nastąpiło gwałtowne przebudzenie narodowego oporu. Szczególnie dotyczyło to Szampanii, gdzie prawdziwym utrapieniem dla koalicjantów była francuska partyzantka.
W dniu 16 grudnia 1813 roku Armia Czeska feldmarszałka Karla Schwarzenberga (ok. 200 tysięcy Rosjan i Austriaków) rozpoczęła forsowanie Renu w Szwajcarii, kierując się w stronę doliny Sekwany. 31 grudnia przez Ren w stronę Holandii i dalej Belgii ruszyła Armia Północy (ok. 150 tysięcy Rosjan, Prusaków i Szwedów) pod rozkazami Jean Bernadotte'a, niedawnego marszałka Francji, a obecnie szwedzkiego następcy tronu, któremu towarzyszył rosyjski feldmarszałek Ferdinand Winzingerode. Z dniem 1 stycznia 1814 roku środkowy Ren przekroczyła Armia Śląska feldmarszałka Gebharda von Blüchera (ok. 130 tysięcy Prusaków i Rosjan), rozwijając natarcie w kierunku Lotaryngii oraz doliny Mozy i Marny.
Chociaż Schwarzenberg pełnił funkcję głównodowodzącego, to jednak w rzeczywistości sprawował komendę tylko nad najsilniejszą Armią Czeską, przy której urzędowali trzech monarchowie koalicji antyfrancuskiej - Aleksander I, Franciszek I i Fryderyk Wilhelm III. Taki balast nie sprzyjał sprawnemu kierowaniu taką masą wojska, tym bardziej, że car Rosji chętnie maczał palce w sprawach dowodzenia (chyba zapomniał, jak "świetnie" poradził sobie pod Austerlitz, gdzie postanowił pobawić się w generała). Po w sumie 22 latach wojen z Francją, nawet tak oporni na nowości sojusznicy w końcu uświadomili sobie, że tylko razem, mając przygniatająca przewagę liczebną, mogą pokonać Napoleona. Z tej myśli narodziły się te trzy potężne armie. Ale generałowie koalicji i tak nie ustrzegli się starego błędu. Te trzy armie przez dłuższy czas maszerowały w dużym oddaleniu od siebie.
To była szansa dla Napoleona. Te 480 tysięcy żołnierzy alianckich byłoby nie do pokonania razem, ale podzieleni na trzy mniejsze armie, po przeciętnie 150 tysięcy, byli już dużo mniej niebezpieczni. I tutaj talent cesarza mógł błysnąć ponownie. Choć po raz pierwszy w nowej formie - w defensywie.
Napoleon rozporządzał początkowo tylko 40-tysięcznymi resztkami armii uratowanymi spod Lipska. Już w grudniu 1813 roku nadeszły posiłki z Hiszpanii, a następnie poczęli przybywać świeży rekruci z rocznika 1815, ale również ci starsi, którzy uniknęli do tej pory służby wojskowej. Niecały miesiąc później, tj. w styczniu 1814 roku cesarz rozporządzał teoretycznie prawie 300-tysięczną armią, ale co najmniej 100 tysięcy żołnierzy pełniło służbę garnizonową, rozproszeni wzdłuż Renu, w Belgii, Holandii i Hamburgu. Ściągnięcie tych posiłków na front było niemożliwe, gdyż obsadzane przez nich twierdze już znajdowały się w stanie oblężenia. W dodatku szkolenie "zielonych" rekrutów wymagało czasu, zaś pobór trwał w dalszym ciągu. Co prawda duch bojowy francuskich żołnierzy, nawet tych młodych i świeżo wcielonych do armii, był bardzo dobry, ale spora część generałów i marszałków widziała już bezcelowość toczącej się wojny. Rozkazy cesarza nadal były wykonywane, ale nie z taką energią jak kiedyś.
W nocy z 24 na 25 stycznia 1814 roku Napoleon wyjechał z Paryża i udał się na front. Pod jego bezpośrednią komendą na spotkanie przeznaczeniu maszerowała przeszło 60-tysięczna armia, jednak tylko 40 tysięcy mogło być od razu rzuconych do bitwy. W tym samym dniu granicę francuską przekroczyła już 230-tysięczna armia sojusznicza, a drugie tyle było w drodze. Armia cesarska podzielona była na 9 korpusów: 2. marsz. Claude Victora (8,5 tys. bagnetów), 5. marsz. Etienne Macdonalda (5 tys.), 6. marsz. Auguste Marmonta (10 tys.), 1. korpus kawalerii gen. Doumerca (1,2 tys. szabel), 2. kawalerii gen. Josepha Exelmansa (1,2 tys.), 3. kawalerii gen. Edouarda Milhauda (3,6 tys.) i 4. kawalerii gen. Arrighi (1,2 tys.). Do tego dochodził korpus gwardii cesarskiej (15 tys. bagnetów i szabel) pod rozkazami Edouarda Mortiera oraz 4. korpus gen. Charlesa Moranda (15 tys.), broniący się w Moguncji.
Każdy z tych korpusów nie przekraczał siłą 15 tysięcy żołnierzy, a więc były to raczej rozbudowane dywizje niż etatowe korpusy. Bonaparte utrzymał jednak stary podział, rozrzucając korpusy wzdłuż lewego brzegu Renu, aby oszukać sojuszników i stworzyć pozory, że dysponuje potężną armią. Tymczasem armie koalicji, postępując zgodnie z planem, przekroczyły rzekę i posuwając się ostrożnie (więc jednak sztuczka ta trochę poskutkowała) w kierunku Paryża, stopniowo spychały francuskich generałów i marszałków ze wschodniej części kraju.
Historycy wojskowości zgodnie uważają, że kampania zimowa 1814 roku z punktu widzenia sztuki wojennej należała do najciekawszych i najlepiej rozegranych spośród dotychczasowych kampanii napoleońskich. Jego strategiczny geniusz rewolucyjnego generała z czasów kampanii włoskiej (1796-1797) jakby odżył na nowo, pod koniec epopei. Cesarz był w stałym ruchu, pełen dobrych myśli i otuchy, którą teraz starał się tchnąć w serca swoich marszałków.
Kampanię francuską możemy podzielić na sześć kolejnych faz, wynikających ze strategii przyjętej przez Napoleona, który dysponując kilkakrotnie słabszą armią, starał się być jednocześnie wszędzie, by przyhamować aliancką ofensywę na Paryż. Korzystał przy tym z faktu, że armie koalicji przez dłuższy czas nie potrafiły skoordynować swoich poczynań, co też pozwalało mu "dobierać" się bez przeszkód raz do jednej, raz do drugiej.
Napoleon uderza w Blüchera
(bitwy pod Brienne, Bar-sur-Aube i La Rothiere).
Kiedy do sztabu Napoleona dotarła informacja, że Armia Śląska Blüchera podzieliła się na dwie części, natychmiast ruszył w kierunku Prusaków, aby nie pozwolić im połączyć się z Armią Czeską Schwarzenberga. Niestety, ppłk Bernard mający dostarczyć depesze do Mortiera, został pochwycony w drodze przez patrol kozacki. Rosjanie natychmiast ostrzegli Blüchera o niebezpieczeństwie spotkania z cesarzem. Ten, maszerujący już w stronę Troyes, czym prędzej dał sygnał "stopu". Jego armia poczęła teraz skręcać na wschód, by podać rękę Austriakom Schwarzenberga.
Tymczasem Napoleon prowadzący korpusy Neya i Victora ściągnął do siebie odwody Macdonalda i Marmonta. 26 stycznia skupił je pod Saint - Dizier, a następnego dnia silnym ciosem odrzucił z miasta forpocztę Blüchera. Ta nie uszła jednak daleko. Cesarz wyśledził z miasta kierunek jej marszu (na południowy - zachód) i ruszył jej śladem. Już 29 stycznia dopadł pod Brienne rosyjski korpus gen. Fabiana Osten - Sackena. Chociaż miał pod rozkazami tylko 10 tysięcy piechoty i 6 tysięcy konnicy wobec 30 tysięcy Rosjan i Prusaków, cesarz uderzył na miasto trzema klinami.
Osten - Sacken bronił się niezwykle zacięcie, Rosjanie twardo trzymali się na obu skrzydłach, jednak szturmująca miasto w centrum piechota Victora przebiła się między domami aż do tamtejszego pałacu, w którym w najlepsze urzędował Blücher ze sztabem. Mało brakowało, a pruski feldmarszałek dostałby się do francuskiej niewoli. Uratował go przypadek, a raczej cud. Kiedy konnica dywizji młodej gwardii cesarskiej gen. Charlesa Lefebvre - Desnouettes'a już przecinała jedyną drogę ucieczki, płk Besancon, francuski rojalista w służbie rosyjskiej i szef sztabu w korpusie Osten - Sackena, krzyknął do francuskich gwardzistów: "Jesteśmy Francuzami, przepuście nas". Było już kompletnie ciemno i żołnierze napoleońscy w wirze bitwy nie zorientowali się od razu, że mają przez sobą Prusaków i Rosjan. Blücher uratował skórę. Zażarta bitwa przeciągnęła się aż do później nocy. Żadna ze stron ze chciała pierwsza ustąpić. W końcu Osten - Sacken ściągnął posiłki i przeszedł do przeciwnatarcia. Ciężkie walki rozgorzały na nowo. Prusacy byli już blisko odbicia pałacu, jednak Blücher, nie będąc świadomy sił Napoleona (mocno je przeceniał) postanowił spasować i podejść jak najbliżej armii Schwarzenberga. Straty obu stron sięgnęły po 3 tysiące poległych i rannych.
Po porażce pod Brienne Blücher ruszył do Bar-sur-Aube, gdzie były skoncentrowane siły główne Schwarzenberga (w sumie ponad 122 tysiące piechoty i konnicy), rozwinięte na linii Chaumont - Bar-sur-Aube. Tam Blücher okopał się pod wioską La Rothiere, gotów "powitać" nadciągających Francuzów.
Napoleon, po taktycznym sukcesie pod Brienne pozostał w mieście, czekając na nadejście rozproszonych posiłków. W tym momencie cesarz rozporządzał tylko 30-tysięczną armią, chociaż ta była mocno podbudowana moralnie pod niedawnej bitwie. Nie chcąc jednak pozostawić w izolacji starej gwardii cesarskiej Mortiera, postanowił poczekać i w razie konieczności przyjąć bitwę.
Rankiem 1 lutego 80-tysięczna armia Blüchera (38 tysięcy Prusaków, 34 tysięcy Rosjan i 8 tysięcy Austriaków), posiłkowana przez 17-tysięczny bawarski korpus gen. Carla Wredego, podesłanego przez Schwarzenberga, wyszła z okopów i uderzyła na La Rothiere. W tej sytuacji Napoleon postanowił ustąpić przez Brienne, unikając ryzyka okrążenia. Niestety, ciężkie walki jakie rozgorzały na 5-kilometrowym froncie, od razu wciągnęły w nie siły główne cesarza. Bonaparte postanowił więc doczekać w ogniu bitwy do zmroku i dopiero wtedy dać sygnał do odwrotu, unikając pościgu Blüchera. Nie mógł też dłużej czekać, gdyż Prusacy mogli w każdej chwili oskrzydlić go, a wtedy Francuzi musieliby skapitulować tylko osiem dni po rozpoczęciu kampanii.
Zaciekłe walki, którym towarzyszyły ciemności i burza śnieżna, nie słabły ani na chwilę, i trwały aż zmroku. Korpusy francuskie broniły się z niezwykłą determinacją i poświęceniem. W centrum siły główne Blüchera zaciekle szarżowały na linie obrony korpusu Victora, z kolei dywizja gen. Philiberta Duhesme'a bohatersko wytrzymywała nacisk dwóch rosyjskich korpusów gen. Zachara Ołsufiewa i Fabiana Osten - Sackena. Na prawym skrzydle zaciekły pojedynek prowadziły korpusy Marmonta i Wredego, zaś na lewym dywizja gen. Etienne Gerarda stawiła nieugięty opór austriackiemu korpusowi gen. Giulaya. Pomimo dysproporcji sił Francuzi nie ustąpili ani o krok, jednak bitwa ta mocno ich wyczerpała. W końcu Napoleon przerwał bitwę i nie niepokojony przez Blüchera, odszedł przez Brienne, przekroczył rzekę Aube w Lesmont i dwa dni później przybył do Troyes. Mistrzowski odwrót udał się m.in. dzięki ofiarności korpusu Marmonta, który pod Lesmont trzymał w ryzach całą armię Blüchera, i ten przez dłuższy czas nie miał pojęcia dokąd pomaszerował cesarz. Pod La Rothiere po raz pierwszy na stronę Napoleona przeszedł... Generał Śnieg. Ten który utrudniał mu życie już od drugiej kampanii włoskiej (1800), gdy prowadził armię przez Alpy, ten który doprowadził pod Pruską Iławą (1807) do śmierci korpusu Augereau, ten który tak tragicznie zapisał się podczas odwrotu z Rosji (1812), w końcu uśmiechnął się do cesarza. Na pobojowisku pod La Rothiere pozostało ok. 6 tysięcy poległych i rannych Francuzów oraz tyle samo Prusaków, Rosjan i Austriaków.
Po bitwie żołnierzom francuskim wydawało się, że i tym razem pokonali Blüchera, gdyż ich cesarz przez cały dzień perfekcyjnie odrzucał kolejne szturmy cztero- lub nawet pięciokrotnie silniejszej armii pruskiej. Faktem jest jednak, że La Rothiere była dla Napoleona porażką, choć nie odszedł z pola bitwy pokonany tylko dlatego, że w porę dał rozkaz do odwrotu. A sam odwrót to już niekwestionowany triumf Bonapartego. Mimo to sytuacja jego była bardzo poważna. Posiłki nadal nadchodziły powoli, zaś marszałkowie coraz głośniej wyrażali opinię, że tylko rokowania pokojowe uratują tron cesarza.
Klęski Blüchera
(bitwy pod Champaubert, Montmirail,
Chateau - Thierry i Vauchamps).
Ponieważ Blücher i Schwarzenberg uważali, że Napoleon nie jest już niebezpieczny ponownie rozdzielili się, ruszając na Paryż, każdy swoją drogą: Blücher doliną Marny, a Schwarzenberg doliną Sekwany. Cesarz dowiedziawszy się o tym, postanowił porozbijać kolejno korpusy Blüchera i w ten sposób unieszkodliwić jedną z sojuszniczych armii, raz na dobre. Ta kolejna separacja po stronie sprzymierzonych odbiła się na przebiegu rozmów pokojowych w Chatillon. Propozycja z 7 lutego mówiąca o powrocie Francji do granic z 1972 roku została przez Bonapartego przyjęta w następnej. Lecz rankiem powiedział: nie! Dlaczego? Blücher i Schwarzenberg ponownie z dala od siebie.
Energia Napoleona rosła w miarę, jak rosło niebezpieczeństwo. Jeszcze w Rosji marszałkowie obserwowali jakby przemęczenie cesarza. Niektórym nawet przemknęła myśl, że słabnie jego geniusz militarny. Ale teraz zimą 1814 roku nie wierzyli w to co widzą; oto znowu mają przed sobą dawnego generała Napoleona Bonapartego, pamiętnego z Italii i Egiptu. Ten zaś podtrzymywał na duchu zmęczonych marszałków, dodawał otuchy prostym żołnierzom. Napoleon powrócił!
Po odwrocie spod La Rothiere do Troyes Bonaparte dowiedział się, że armia Blüchera maszerująca na Paryż nadmiernie rozciągnęła się na przestrzeni ponad 50 kilometrów. Uznał to za doskonałą okazję do rozbicia przynajmniej jej części. 9 lutego prowadząc 30-tysięczną armię (korpusy Marmonta i Neya oraz gwardię cesarską Mortiera) dokonał kilku błyskawicznych przemarszów i następnego dnia dopadł pod Champaubert 7-tysięczny korpus rosyjski gen. Zachara Ołsufiewa. Była to jedna z nielicznych bitew kampanii francuskiej 1814 roku, kiedy to Francuzi mieli liczebną przewagę. Ołsufiew nieostrożnie przyjął bitwę, gdyż liczył, że lada moment Blücher nadejdzie z odsieczą. Tak się jednak nie stało. Blücher nie odważył się stanąć do konfrontacji z cesarzem, czym przypieczętował los rosyjskiego sojusznika. Potężne uderzenie korpusów Marmonta i Neya odrzuciło korpus Ołsufiewa pod mury Champaubert, a następnie gwardia cesarska Mortiera rozerwała go na strzępy. Na pobojowisku legło przeszło 1,5 tysiąca rosyjskich żołnierzy, a przeszło 3 tysiące, w tym sam Ołsufiew pomaszerowało do francuskiej niewoli. Reszta uciekła z pola bitwy. Napoleon przypłacił rozgromienie Rosjan życiem tylko 200 francuskich żołnierzy.
Po bitwie Napoleon oświadczył swoim marszałkom: Jeśli jutro szczęście będzie mi tak sprzyjało jak dzisiaj, to w przeciągu piętnastu dni odrzucę sojuszników na linię Renu, a od Renu do Wisły - tylko jeden krok".
Nazajutrz Napoleon zawrócił w kierunku Montmirail, gdzie stał 20-tysięczny korpus rosyjski gen. Fabiana Osten - Sackena, a niedaleko niego pruski korpus gen. Johanna Yorcka. Rezultat bitwy nie był pewny. Z Chateau - Thierry na północy maszerował bowiem korpus Yorcka, który mógł w każdej chwili przybyć pod Montmirail i pomóc Rosjanom. Tymczasem Prusacy nie przejęli się zbytnio losem carskiego sojusznika (nie pierwszy to raz). Podeszli co prawda 3 kilometry od pola bitwy, ale widząc, że jej los jest niepewny postanowili... poczekać na rozwój sytuacji. Tymczasem Osten - Sacken popełnił poważny błąd, skupiając siły główne nie na lewym skrzydle francuskim, ale w centrum frontu, oddalając się tym samym od Prusaków.
Nie czekając na przybycie odsieczy Yorka, Osten - Sacken rzucił dywizje piechoty gen. Lievena i Szczerbatowa oraz konnicę dywizji gen. Jurgassa do szturmu na francuskie centrum. Tam czekał już jednak korpus Neya i gwardia cesarska Mortiera. Rozgorzały niezwykle zacięte walki. Szala pojedynku raz przechylała się na stronę Rosjan, raz Francuzów. W najbardziej krytycznym momencie potężne uderzenie gwardii cesarskiej oraz dywizji gen. Richarda odbiło z rąk Szczerbatowa strategicznie położoną na lewym skrzydle wioskę Marchais. W chwili przesilenia Ney rzucił do rozstrzygającego przeciwuderzenia piechotę gen. Louisa Frianta, która poczęła spychać wykrwawioną dywizję Leviena. W tym samym momencie stalowa szarża dywizji kirasjerów gen. Etienne Nansouty'ego przeszyła na wylot konnicę Jurgassa, która zdziesiątkowana poczęła oddawać pole. Klęsce Rosjan spokojnie przyglądała się stojąca na północ dywizja pruska gen. Pircha. Widząc przed sobą krzątającą się dywizję Ricarda, nie kiwnęła nawet palcem, by pomóc towarzyszom. Skrwawiony korpus Osten - Sacken ratował się ucieczką przez zaśnieżone pola, tracąc prawie całą kolumnę taborową. Na pobojowisku legło ponad 8 tysięcy Rosjan i niecały tysiąc Francuzów.
Napoleon postanowił nie odpuszczać Blücherowi i ruszył za nim w pościg. Już 12 lutego dopadł pod Chateau - Thierry korpusy Osten - Sackena (10 tysięcy Rosjan) i Yorka (18 tysięcy Prusaków), które przeprawiały się przez Marnę. Tylko zbyt późne podejście korpusu Macdonalda sprawiło, że ściśnięci na przeprawie generałowie Blüchera uratowali skórę i uszli ze śmiertelnej pułapki. Nie obyło się jednak bez krwawej potyczki. Widząc, że Rosjanie i Prusacy "dają nogę" Mortier rzucił na nich gwardię cesarską, a w chwilę potem ruszyła szarża ciężkiej jazdy Nansouty'ego. Pod takim ciosem każdy by się zachwiał. A już na pewno tchórzliwi Prusacy, którzy czym prędzej podpalili most na rzece i pokazali Francuzom plecy rejterując "galopem" w kierunku Chateau - Thierry. Utrata przeprawy przerwała francuski pościg. Mimo to korpus Yorka dostał swoją "lekcję", jak nie należy porzucać sojusznika w potrzebie. Ponad 3 tysiące pruskich żołnierzy pomaszerowało do francuskiej niewoli. Tym razem to Osten - Sacken nie kiwnął palcem. Zresztą miał na głowie co innego - depczącego mu po piętach Napoleona.
Wieczorem tego dnia do kwatery cesarza dotarła informacja, że korpus Marmonta musiał oddać Etoges. Przypuszczalnie spowodowała to ofensywa świeżego korpusu rosyjskiego gen. Ludwika Wittgensteina. To była dobra wiadomość! Świadczyła bowiem o tym, że Blücher nadmiernie rozproszył swoje dywizje i w tej chwili ma pod bezpośrednią komendą tylko małą część Armii Śląska. Napoleon natychmiast przerwał pościg za pobitym Osten - Sackenem i Yorkiem (w splądrowanym przez Rosjan i Prusaków mieście pozostawił tylko korpus Mortiera) i już o godz. 3.00 w nocy 13 lutego poprowadził siły główne przeciwko Blücherowi. Dopadł go następnego dnia pod Vauchamps, gdzie przygotował dla niego rewanż za Moranda.
Blücher rozporządzał tylko 20-tysięczną armią (pruskie korpusy gen. Johanna Kleista i gen. Ziethena oraz rosyjski korpus gen. Kapcewicza). Cesarz powitał go z gwardią cesarską i korpusem konnym gen. Emmanuela Grouchy'ego. Po nadejściu korpusu Marmonta Napoleon miał pod komendą prawie 25 tysięcy bagnetów i szabel. Tymczasem Blücher maszerujący główną szosą ze Strasburga na Paryż w kierunku Montmirail, dotarł do Vauchamps. Tutaj jego korpusy natknęły się na forpoczty francuskie. Natychmiast też na prawe skrzydło korpusu Kapcewicza spadło potężne uderzenie konnicy Grouchy'ego, zaś od frontu korpusy Ziethena i Kleista dosłownie nadziały się na lufy Marmonta. Oskrzydlającego podejście gwardii cesarskiej od lewego skrzydła, uzmysłowiło Blücherowi powagę sytuacji. Kiedy Prusacy uświadomili sobie, że mają przed sobą samego Napoleona od razu dali sygnał do generalnego odwrotu. Niestety, Grouchy nie mógł pchnąć konnicy do pościgu, z uwagi na przemęczenie szwadronów, a przede wszystkim fatalny stan dróg, które po ulewnych deszczach zamieniły się w prawdziwe bajora. Napoleon po pobiciu Blüchera wkroczył do Etoges, przez które niedawno uciekli Prusacy i Rosjanie. Wobec niemożności kontynuowania pościgu, cesarz przerwał marsz i dał swojej armii kilkanaście godzin odpoczynku. Ta bitwa kosztowała Blüchera prawie 9 tysięcy poległych, rannych i jeńców oraz sporą część taborów i 16 armat. Straty Francuzów nie przekroczyły tysiąca zabitych i rannych.
Napoleon kieruje się w stronę Schwarzenberga.
Bitwa pod Montereau.
Chociaż Napoleon tak porozbijał armię Blüchera, że ta na pewien czas przestała się liczyć, sytuacja cesarza nadal było poważna. Posiłki nadchodziły powoli, podczas gdy do sojuszników z każdym dniem docierały uzupełnienia kilka razy takie. Ale te nieoczekiwane klęski sprzymierzonych, które spadały na nich codziennie, jedna po drugiej, doprowadziły w ich kwaterze głównej do prawdziwej paniki. Nowe "baty" jakie odebrał Blücher skłoniły Schwarzenberga do... prośby o rozejm. Trudni się nawet dziwić. Armia Blüchera krwawiła coraz bardziej. W trzech kolejnych bitwach Villeneuve, Mormant i Nangis korpusy Victora i Oudinota, dopadły i rozbiły rosyjski korpus Wittgensteina i pruski Pahlena. W efekcie Armia Śląska została odrzucona za Sekwanę. Odpowiedzi cesarza na propozycję austriackiego feldmarszałka nie było. Zresztą Napoleon doskonale wiedział, że alianci tak naprawdę nie myślą o zawieszeniu broni, a o zyskaniu na czasie. A on tego luksusu nie posiadał. Cesarz oświadczył swoim marszałkom, że ma już w niewoli prawie 40 tysięcy żołnierzy pruskich, rosyjskich i austriackich. Zdobył też ponad 200 armat i bogaty tabor. Podpisze pokój dopiero wtedy, gdy mocarstwa sprzymierzone pogodzą się z naturalnymi granicami Francji (Ren, Pireneje, Alpy).
Kiedy Napoleon wykrwawiał Blüchera, armia Schwarzenberga podeszła niebezpiecznie blisko Paryża i już zbliżała się pod mury Fontainebleau, na południe od stolicy. W dniu 15 lutego austriacki korpus gen. Friedricha Bianchiego stał na przedpolach miasta, korpus księcia wirtemberskiego wkraczał do Montereau, podczas gdy bawarski korpus gen. Carla Wredego był już w Bray, zaś rosyjski korpus Wittgensteina w Provins i Mormant. Cesarz natychmiast zawrócił armię w kierunku Montereau. Początkowo planował przekroczenie Sekwany pod Nogent, aby uderzyć na tyły armii Schwarzenberga. Niestety, korpusy Victora i Oudinota już odeszły z miasta w obawie przed oskrzydleniem, wobec czego Napoleon musiał wydać rozkaz uderzenia frontalnego na Montereau, dokładnie w centrum armii Schwarzenberga.
Rankiem 18 lutego cesarz uderzył na miasto od północy, starając się przede wszystkim zająć mosty na Sekwanie i Yonnie, przez które w pośpiechu rejterowały na wschód korpusy Bianchiego, Gyulaia i księcia wirtemberskiego. Samo Montereau było od początku pod ciężkim ogniem francuskiej artylerii skoncentrowanej pod zamkiem Surville, na prawym brzegu Sekwany. Bonaparte sam rychtował armaty, a kiedy odpowiedziały mu baterie austriackie i kartacze poczęły przelatywać nad głową cesarza ten oświadczył ze spokojem stojącym obok kanonierom: "Kula, która ma mnie zabić, jeszcze nie została odlana". Przez cały dzień lawina ognia i stali spadała na miasto, zaś piechota francuska uparcie szturmowała kolejne umocnienia austriackie. W końcu Montereau padło. Straty Schwarzenberga po pierwszym spotkaniu z Napoleonem były przerażające - trzy tysiące poległych i rannych oraz cztery tysiące we francuskiej niewoli. Pobita armia feldmarszałka została odepchnięta aż o 170 kilometrów na południowy - wschód od Paryża, za rzekę Aube. Mimo tej klęski Austriakom udało się po pewnym czasie ponownie ześrodkować korpusy pod Troyes, tym bardziej, że Napoleonowi nie udało się całkowicie rozbić żadnego z nich. Schwarzenberg poruszony jednak porażką kontynuował odwrót, dzięki czemu już 25 lutego Bonaparte mógł wkroczyć do miasta.
Skutki klęsk sprzymierzonych.
Nowe bitwy z Blücherem - Craonne i Laon
Cała Francja z zapartym tchem patrzyła jak jej cesarz gromi kolejne armie koalicji, praktycznie dzień po dniu. Nawet w opinii sojuszników Napoleon przechodził sam siebie w tej, wydawałoby się beznadziejnej kampanii. W kwaterze głównej Schwarzenberga panował raczej ponury nastrój. Chyba uświadomiono sobie wtedy, że zbyt pochopnie uznano Napoleona za politycznego trupa. Teraz trzeba było porządnie zewrzeć szyki lub... ustąpić. W tym celu odbyła się tajna narada wojenna z udziałem Aleksandra I, Franciszka I i Fryderyka Wilhelma III, gdzie ustalono propozycję rozejmu. Widać było wyraźnie, że niektórzy koalicjanci są mocno zaniepokojeni i chcieliby zakończyć tę wojnę jak najszybciej. A najlepiej - kompromisem.
Mimo obiecywania, że koalicja chce tylko pokoju i nie planuje restauracji Burbonów, Napoleon odmówił. Był wtedy w szczytowym okresie triumfów militarnych, rozgromiwszy, jak myślał, połowę armii sojuszniczych (w rzeczywistości sprzymierzeni stracili ponad 80 tysięcy z ogółem 200 tysięcy żołnierzy), pokładał duże nadzieje w swojej sztuce wojennej, a do tego wiedział o chwiejności i uległości niektórych członków koalicji. Nie dostrzegał jednak tego, że sojusznicy posiadają przygniatającą przewagę liczebną i mogą dużo szybciej uzupełniać straty, podczas gdy on musiał liczyć się z każdym żołnierzem, zaś jego marszałkowie, wyczerpani już długoletnimi wojnami, tracili szybkość i energię i coraz częściej popełniali błędy. Dlatego też cesarz niejednokrotnie nie mógł w pełni wykorzystywać wygrywanych bitew. Napoleon nie mógł pojąć też jeszcze jednej rzeczy - nie wszyscy jego podwładni byli Napoleonami. To co jemu przychodziło z łatwością, dla innych mogło być wyzwaniem największego kalibru.
Tempo jakie narzucił sobie cesarz była mordercze. Ale jak długo mogło to trwać? Czy 50-tysięczna armia pod największym talentem militarnym świata, będącym w szczytowym punkcie swoich umiejętności, mogło naprawdę pobić ponad 400 tysięcy Rosjan, Prusaków i Austriaków? Istniała taka szansa, jedyna szansa. Gdyby marsz. Pierre Augereau z 25-tysięcznym korpusem nadszedł z Lyonu i odciął Schwarzenberga od ojczyzny, można było przypuszczać, że ten, który już wtedy okazywał słabość i chwiejność, uczyniłby to, co robił każdy z jego rodaków w ciągu ostatnich 20 lat. Widząc się odciętym, upadłby na duchu. A gdyby Austria nie wchodziła już w grę, to kto wie, co stałoby się z Aleksandrem I i Bernadottem? Armia Blüchera zaś była w tym czasie tak pokiereszowana, że na pewien czas schodziła ze sceny. Już 13 lutego Augereau odebrał cesarskie rozkazy, jednak nie zareagował. Ponaglenie nadeszło trzy dni później - "...jeśli jesteś jeszcze tym dawnym Augereau spod Castiliogne!". Na to stary wiarus odpowiedział - "Daj mi żołnierzy spod Castiliogne". Dopiero 28 lutego marszałek dał rozkaz do wymarszu. Wtedy jednak było już za późno. Dlaczego odsiecz nie nadeszła? Najprawdopodobnie Augereau był już zmęczony wojną i pragnął tylko pokoju. Trwanie przy Napoleonie oznaczało dalsze przedłużanie wojny, która tak bardzo już doświadczyła Francji. Czy był zdrajcą? Tak to ocenił cesarz, który po powrocie z Elby skreślił go z listu marszałkowskiej. A co na to sam marszałek - "Dbam tylko o Francję". Nie o Burbonów, ani o... cesarza.
Tymczasem sojusznicy, pomimo ponoszonych klęsk, nie upadali na duchu. Zbyt dużo postawili na jedną kartę. Te szokujące ich porażki z rąk całkowicie, wydawałoby się, pokonanego Napoleona, kazały im z trwogą myśleć o przyszłości. Co będzie, gdy ten człowiek, który już od dawna jest powszechnie uważany za największego w historii geniusza strategii, pozostanie na tronie, odpocznie i nabierze sił? Kto będzie mógł się z nim mierzyć za rok lub dwa? Dlatego też Aleksander I, zagorzały architekt dalszego przymierza, wymusił na pozostałych, aby 9 marca w Chaumont przysięgli, że nie ustąpią i że żadne z państwa nie podpisze z Francją odrębnego pokoju, zaś Rosja, Prusy i Austria zmobilizują każda pod 150 tysięcy żołnierzy. Anglia natomiast wzięła na siebie obowiązek wypłacania sojusznikom subsydium wojennego w wysokości 5 milionów funtów szterlingów rocznie. Wojna miała być prowadzona do ostatecznej klęski cesarza. Nikt nie wiedział jednak kiedy to nastąpi.
Z początkiem marca Napoleon rozporządzał już 75-tysięczną armią, z tego 40 tysięcy pod komendą marsz. Etienne Macdonalda przeznaczył jako osłonę przed Schwarzenbergiem, a sam z 35 tysiącami ruszył w pole przeciwko Blücherowi. Poturbowana Armia Śląska miała czas na zaleczenie ran, kiedy ostrze cesarza skierowało się przeciwko Austriakom. Po skoncentrowaniu dywizji pod Chalons, Blücher ponownie ruszył na Paryż, w dół Marny, dążąc jednocześnie do połączenia się z posiłkami Bernadotte'a. Pod Courtrai korpus Maisona nie dotrzymał pola dwóm korpusom sojuszniczym (rosyjskiemu gen. Ferdinanda Winzingerode'a i pruskiemu gen. Friedricha Bulowa), które przekroczyły granicę belgijską i ruszyły w głąb Francji. W tym samym czasie armia Schwarzenberga nadał ustępowała na wschód, ku Chaumont, mając nadzieję, że pociągnie za sobą Napoleona i umożliwi tym samym zdobycie Paryża przez Blüchera.
Cesarz przewidział taki rozwój sytuacji. Chcąc nie chcąc, musiał podzielić swoją skromną armię i z połową ruszył na spotkanie z Blücherem ku Laon. Kiedy już wydawało się, że Napoleon dopadnie swoją zdobycz, przyparty do rzeki Aisne Blücher umknął przez Soissons. Miasta broniła dywizja gen. Jean - Claude'a Moreau. Nie utrzymała się jednak pod jednoczesnym szturmem korpusów Winzingerode'a i Bulowa, dopiero co przybyłych od Bernadotte'a. Soissons skapitulowało 3 marca.
Odwlekło to jednak tylko to co nieuniknione. Blücher i tak nie uniknął bitwy. Napoleon przekroczył rzekę Berry-au-Bac i dopadł go 7 marca niedaleko Reims, pod Craonne. Blücher był pewny siebie. Naprzeciwko 35 tysięcy żołnierzy napoleońskich miał 85 tysięcy Rosjan i Prusaków,. Był gotowy na przyjęcie walnej bitwy. W dodatku plan feldmarszałka przewidywał, że gdy tylko dywizje francuskie będą zaangażowane w bitwę, ruszy oskrzydlające natarcie korpusów Winzingerode'a z lewej strony i Kleista z prawej, które miało przesądzić o klęsce Francuzów. Główny impet uderzenia sił głównych Napoleona miały przyjąć na siebie dwa korpusy rosyjskie - Osten - Sackena i Woroncowa, które skupiły się pod Craonne.
Plan Blüchera został jednak rozszyfrowany przez sztab Napoleona. Cesarz postanowił, że korpus Mortiera uderzy od frontu, zaś Ney poprowadzi starą gwardię cesarską i oskrzydli Winzingerode'a. Niestety, plan nie wypalił. Zaszwankowała synchronizacja między obu korpusami. Na szczęście tak sami było u Blüchera. Korpusy Winzingerode'a i Kleista, usiłowały przebić się na czas przez leśnie i błotniste drogi. Niestety, potopiły się w mokradłach i cały plan diabli wzięli. Tymczasem Napoleon, widząc że Ney nie nadejdzie na czas, postanowił nie czekać. Skupił przed frontem Rosjan potężną baterię w sile 72 armat i zasypał linie Osten - Sackena i Woronocowa ścianą ognia i stali. Kiedy kartacze dostatecznie wyszczerbiły centrum Blüchera, uderzyła gwardia cesarska Mortiera. Mimo niezwykłego poświęcenia młodych żołnierzy francuskich, nie udało się osiągnąć przełamania - trzech Rosjan lub Prusaków przypadało na jednego Francuza. Po kilku godzinach morderczej wymiany ciosów, Blücher uznał się za pokonanego i dał rozkaz do odwrotu, odskakując aż pod równinę Laon. Na pobojowisku pozostało ponad 5 tysięcy poległych i rannych Rosjan i Prusaków oraz prawie 5,4 tys. Francuzów.
Po krwawej bitwie pod Craonne Napoleon pospieszył za pobitym Blücherem, nie chcąc dopuścić do jego ponownej koncentracji. To pozwoliłoby mu porozbijać poszczególne korpusy Armii Śląskiej i ostatecznie wyeliminować ją z kampanii. Wtedy całą energię mógłby poświęcić na armii Schwarzenberga. Tymczasem Blücher i tym razem uszedł przed pogonią, okopując się pod Laon i skupiając tu siły główne. Napoleon, chcąc obejść Prusaków od prawego skrzydła, pchnął tam, w kierunku Berry-au-Bac i Festieux korpus Marmonta, uzgadniając z nim termin skoncentrowanego uderzenia na Laon z dwóch stron.
Cesarz obawiał się tej konfrontacji. Trudno mu się dziwić. Wiedział już, że ma przed sobą skupiona w jednym miejscu całą armię Blüchera, a nie jego pojedyncze korpusy. Uznał jednak, że musi przyjąć bitwę, gdyż inaczej skaże na śmierć osamotniony korpus Marmonta, który już wyruszył w pole. Postanowił dotrwać do zmierzchu i dopiero wtedy dać sygnał do odwrotu.
Tymczasem korpus Marmonta, przebijający się przez morze błota, tak jak sojusznicy pod Craonne, spóźnił się aż o sześć godzin. Dopiero o godz. 14.00 dotarł pod Athies, jednak uznał, że w tej sytuacji podejmowanie natarcia jest zbyt dużym ryzykiem. Postanowił poczekać do następnego dnia. Ten błąd drogo go kosztował. Wieczorem na biwaki francuskie spadło nieoczekiwane uderzenie dwóch pruskich korpusów - Kleista i Yorka. Ten pierwszy stał już pod Athies, czekając na nadciągające kolumny francuskie. York natomiast nadszedł wezwany na pomoc przez Blüchera, spodziewającego się walnej bitwy w centrum. Dywizje francuskie nie przygotowane do obrony nie miały szans na ratunek. Jedyne co im pozostało to natychmiastowy odwrót. Pod naciskiem pruskiej konnicy, siekącej Francuzów na prawo i lewo, sytuację uratował płk Fabier, który poprowadził prawie tysiąc gwardzistów do desperackiego uderzenia na bagnety. Impet zwarcia był tak potężny, że triumfujący już Prusacy zostali odrzuceni aż o kilometr. Dało to czas na uporządkowanie szeregów i przegrupowanie sił. Po odejściu pod Festieux, w ciaśnienie między tamtejszymi lasami, korpus Marmonta (ale bez dowódcy, który przebywał wtedy w sąsiednim Eppes), pozbierał się i "powitał" nadciągającą ponownie konnicę Kleista i Yorka silnym ogniem muszkietowym. Przez kilka dobrych godzin, piechota francuska nie ustępowała ani o krok, zaś z każdą chwilą przed czworobokami rósł stos ciał pruskich żołnierzy i koni. W końcu Prusacy ustąpili. Ale ta bitwa przyniosła korpusowi Marmonta ciężkie straty, sięgające trzeciej części stanu - 3 tysiące poległych, rannych i w niewoli oraz 45 armat.
Napoleon pozostał pod Laon jeszcze 10 marca. Nie chciał, aby Blücher podniesiony na duchu pobiciem Marmonta, uderzył na główne siły francuskie. W międzyczasie gwardia cesarska szarpała się z korpusem Bulowa, co skutecznie absorbowało uwagę Prusaków i zmuszało ich do ostrożności. Dopiero wieczorem cesarz dał sygnał do odwrotu ku Soissons. Mimo tej porażki, wydawało mu się, że na razie unieszkodliwił Blüchera, choć nie rozbił go jak to planował. Ale w tym czasie dotarła do niego inna niepokojąca informacja. Macdonald i Oudinota, którym dał 40 tysięcy piechoty i konnicy, i polecił im mieć na oku Schwarzenberga, zostali odepchnięci przez niego pod Provins. Uzmysłowiło to cesarzowi, że jego marszałkowie nieźle radzą sobie w spotkaniach z poszczególnymi generałami Blüchera lub Schwarzenberga, jednak w sytuacji napotkania sił głównych którejś z armii sojuszniczych ich talent już nie wystarczał.
Ostatnia bitwa Napoleona.
Bitwa pod Arcis-sur-Aube.
W tej sytuacji Napoleon, ponownie odrzuciwszy Blüchera od Paryża, po raz kolejny zwrócił się przeciwko armii Schwarzenberga. Postanowił natychmiast przeciąć jej drogę na stolicę, przebijając się na tyły Austriaków i zmuszając ich do wydania bitwy z odwróconym frontem. Na drodze stanął mu jednak korpus gen. Emmanuela Saint - Priesta (15 tysięcy Rosjan i Prusaków), który dopiero co wkroczył do Reims. Korpus ten należał do Armii Śląskiej Blüchera i miał stanowić połączenie jej a Armią Czeską Schwarzenberga. Napoleon postanowił czym prędzej pozbyć się przeszkody na drodze ku tyłom Austriaków. Natychmiast rzucił na miasto 4-tysięczną dywizję z korpusu Marmonta, a sam ruszył ku Reims z 4 tysiącami konnicy Grouchy'ego. Rankiem 13 marca Napoleon spadł na Saint - Priesta niczym grom z jasnego nieba, rozszarpując jego korpus na strzępy. Ponad 6 tysięcy Rosjan i Prusaków poległo lub zostało rannych. Sam generał rosyjski został śmiertelnie ranny.
Natychmiast po bitwie cesarz pchnął siły główne w kierunku Arcis-sur-Aube, na północ od Troyes. Schwarzenberg tym razem został w porę poinformowany o bliskim już spotkaniu z Bonapartem i czym prędzej skoncentrował siły w jednym miejscu. 20 marca o godz. 11.00 korpusy Neya i Sebastianiego, które nadciągnęły jako pierwsze, z marszu odrzuciły korpus bawarski Wredego z miasta. Dwie godziny później Napoleon pojawił się pod miastem, sforsował południowy brzeg rzeki Aube i ruszył w kierunku Sekwany. Niestety, na drodze stanęły siły główne Schwarzenberga. Cesarz miał pod ręką tylko 28-tysięczną armię (korpusy Neya, Sebastianiego, Oudinota, Lefebvre - Desnouettes'a oraz dywizję Frianta i gwardię cesarską), podczas gdy Schwarzenberg na początku bitwy miał około 40 tysięcy piechoty i konnicy, a po nadejściu posiłków aż 90 tysięcy. Nie czekając aż Austriacy uderzą pierwsi, Napoleon runął na centrum Schwarzenberga. Rozgorzała niezwykle ciężka i krwawa bitwa, której kulminacją była rzeź obu stron pod wioską Torcy. Żadna ze stron nie ustępowała męstwem i poświęceniem, szczególnie Francuzi, których było 2-3 - raza mniej. Nieprzerwanie ponawiane uderzenia piechoty Sebastianiego i Frianta oraz konnicy młodej gwardii cesarskiej Lefebvre - Desnouettes'a w kilku miejscach odrzuciły nawet Austriaków do tyłu. Tymczasem Schwarzenberg czekał z generalnym przeciwnatarciem do południa 21 marca, gdyż jak zwykle przeceniał siły francuskie. Tymczasem Napoleon, sądził że bierność austriackiego feldmarszałka świadczyła o jego chęci odwrotu i około południa korpusy napoleońskie, a raczej ich resztki, uderzyły z furią raz jeszcze. Rychło cesarz uświadomił sobie błąd. Wobec dysproporcji sił 3:1 jedynym sensownym wyjściem był odwrót na północny brzeg Aube. Ta bitwa nie przyniosła rozstrzygnięcia żadnej ze stron - poległo lub zostało rannych około 3 tysięcy żołnierzy francuskich i ponad 9 tysiące austriackich, pruskich i rosyjskich.
Bitwa o Paryż
Nie mogąc rozbić armii Schwarzenberga, ani jej ścigać, Napoleon przeszedł z powrotem przez Aube i wysadził w powietrze mosty na rzece. Po krwawej rozgrywce pod Arcis-sur-Aube, cesarz widząc, że jest zbyt słaby, by dalej stać na drodze do Paryża, postanowił zmienić plan. Teraz postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Nowy plan przewidywał przebicie się na tyły Blüchera i Schwarzenberga i odcięcie ich od połączeń z Renem. Było to w pewnym sensie powtórzenie manewru gen. Charlesa Dumourieza spod Valmy we wrześniu 1792 roku. Po dokonaniu zwrotu ku Saint - Dizier, ściągnął pospiesznie rozproszone korpusy, doprowadzając stan armii do 50 tysięcy bagnetów i szabel. Cóż z tego skoro tylko Blücher i Schwarzenberg mieli ich ponad ćwierć miliona, tj. pięć razy tyle (nie licząc 80 tysięcy Bernadotte'a).
Niestety, w tym momencie szala kampanii nieodwołalnie przechyliła się już na stronę koalicji. Aleksander I, po naradzie z doradcami, rozkazał, aby Blücher i Schwarzenberg przestali się uganiać za i tak niepokonanym Napoleonem i pchnęli swoje armie prosto na Paryż. Tym bardziej, że przejęte przypadkowo przez Rosjan listy ministra policji Josepha Fouche, z których dowiedziano się, że nastroje w mieście raczej wykluczają niebezpieczeństwo wybuchu powstania. Dopiero wtedy uświadomiono sobie prawdę. Ta garstka Francuzów, od początku trzymająca ich w ryzach i boleśnie kąsająca na każdym kroku, nie jest dostatecznie silna aby rzucić wyzwanie którejś z armii w całości. Postanowiono zaryzykować: skorzystać z tego, że Napoleon był daleko (akurat obchodził tyły sojuszniczych armii), zlekceważyć go i maszerować prosto na Paryż licząc na zdradę, która odda w ich ręce francuską stolicę, nim cesarz osobiście przybędzie z odsieczą.
Już 20 marca armie Blüchera i Schwarzenberga (ponad 110 tysięcy piechoty) ruszyły w kierunku Paryża. Dostępu do miasta bronili marszałkowie Auguste Marmont i Edouard Mortier z niecałymi 20 tysiącami żołnierzy w dwóch korpusach. Dodatkowo w stolicy czekało 22 tysiące gwardii narodowej pod komendą marsz. Bona Monceya, który miał utrzymać porządek w mieście. Po spotkania z armią Schwarzenberga doszło 25 marca pod Fere - Champenoise. Przez dwie godziny Marmont (5,8 tys.) i Mortier (10,8 tys.) uparcie bronili się w okolicy miasteczka, nieprzerwanie bombardując się ogniem artylerii. Pole bitwy aż huczało od eksplodujących kartaczy. Niebo przesłoniło gigantyczna chmura armatniego dymu. Tymczasem piechota francuska czekała na to co nieuniknione. Kiedy pod miasto podeszła dywizja austriackich kirasjerów i przygotowała się do szarży stało się jasne, że dłużej utrzymać się nie da. Marmont dał sygnał do odwrotu, jednak w tym momencie na ustępujące regimenty spadło potężne uderzenie ciężkiej jazdy Schwarzenberga. Pozbawiona osłony artylerii piechota Marmonta i Mortiera nie zdążyła uszykować się w czworoboki, ponosząc ciężkie straty. W dodatku część francuskich żołnierzy, głównie tych niedawno wcielonych straciła wiarę i zdezerterowało, rozpraszając się po okolicy. Tym sposobem z szeregów obu marszałków ubyło aż 5 tysięcy piechurów. Zbyt szybki odwrót Marmonta sprawił, że maszerująca mu na odsiecz brygada piechota gen. Pactholda dotarła pod Fere - Champenoise, gdy było już po wszystkim. Tam też 3,7 tysiąca francuskich grenadierów zostało nagle okrążonych przez 20 tysięcy Austriaków i Rosjan. Francuzi postanowili jednak nie sprzedawać tanio skóry. Mimo przeszło 4-krotnej przewagi liczebnej sojuszników, regimenty Pactholda szybko sformowały czworoboki i przez kilka godzin broniły się bohatersko, boleśnie odgryzając się napastnikom. W końcu jednak amunicja skończyła się i Francuzi musieli skapitulować. Pokonani Marmont i Mortier zostali odepchnięci aż do miasta, zas Schwarzenberg i Blücher stanęli pod murami stolicy.
Obrona Paryża spoczęła na barkach obu marszałków, którzy z gwardią narodową Monceya rozporządzali blisko 42-tysięczną armią. Było to zbyt mało wobec 110-tysięcznej armii sojuszniczej. Od strony Saint - Denis zbliżał się Blücher, który tworzył prawie ramię kleszczy (korpusy pruskie Yorka i Kleista oraz rosyjskie Langerona i Woroncowa). W centrum szedł Schwarzenberg prowadzący rosyjskie korpusy Rajewskiego i Barclaya de Tolly, zaś lewe ramię kleszczy tworzyły korpus austriacki Gyulaia i niemiecki księcia wirtemberskiego.
Minister wojny rządu francuskiego Henri Clarke powierzył Marmontowi obronę wschodnich przedmieść miasta, zaś Mortierowi północnych. Chociaż Aleksander I miał nadzieję, że do bitwy nie dojdzie i Francuzi skapitulują w momencie okrążenia stolicy, tym razem car Rosji pomylił się. Krwawy szturm przeciągnął się przez kilka godzin, aż do godz. 14.00. Szczególnie ciężkie walki rozgorzały na wzgórzach Belleville, Charonne i Montmarte gdzie obaj marszałkowie stawili zaciekły opór. U rogatek paryskich w Clichy po bohatersku broniła się młoda gwardia narodowa uzupełniona studentami politechniki paryskiej. Miasto mogło się bronić dłużej, gdyby nie to, że generałowie francuscy nie wierzyli już w sens kontynuowania wojny. Kiedy o godz. 13.00 Józef Bonaparte, namiestnik cesarski pod jego nieobecność, przekazał Marmont pismo, pozwalające mu na podpisanie rozejmu, jeśli kontynuowanie obrony nie ma sensu, marszałek skorzystał z tego natychmiast. Ostatecznie 31 marca o godz. 2.00 w nocy podpisano rozejm. Szturm Paryża, jakkolwiek krótkotrwały, kosztował sojuszników życie ponad 9 tysięcy żołnierzy, w tym 6 tysięcy Rosjan. Francuzów poległo niewiele mniej. Rankiem tego dnia do francuskiej stolicy wkroczyła, po raz pierwszy w historii, armia rosyjska i pruska, a z nimi obaj monarchowie - Aleksander I i Fryderyk Wilhelm III.
Abdykacja Napoleona
Napoleon dowiedział się o nieoczekiwanej ofensywie sprzymierzonych na Paryż w chwili największego natężenia bitwy którą toczył z częścią armii Schwarzenberga między Saint - Dizier i Bar-sur-Aube. "Doskonałe posunięcie szachowe! Nigdy bym nie uwierzył, że któryś z generałów koalicyjnych może się zdobyć na taki krok" - wyraził swoje uznanie cesarz, gdy 27 marca dowiedział się o tym (na marginesie autorem tego planu był rosyjski generał Iwan Dybicz). Natychmiast też przerwał już rozpoczęty manewr oskrzydlający i czym prędzej ruszył w kierunku Fontainebleau, by ratować Paryż. Kiedy dotarł tam cztery dni później, dowiedział się o przebiegu szturmu i upadku stolicy. Po kwadransie zadumy przedstawił swoim generałom nowy plan.
Armand Caulaincourt, minister spraw zagranicznych uda się czym prędzej do Paryża i imieniu cesarza zaproponuje Aleksandrowi I pokój na "starych" warunkach, czyli Francja w granicach naturalnych, ale z Bonapartem na tronie. Potem minister miał spędzić trzy kolejne dni na przejazdach z Fontainebleau do Paryża i z powrotem. Zaś w ciągu tych trzech dni miały nadciągnąć oczekiwane posiłki. A wtedy sojusznicy mieli się pożegnać z francuską stolicą.
Kiedy Caulaincourt ruszył do stolicy, Napoleon zajął się przygotowaniem odsieczy i walnej bitwy do której miało dojść pod jej murami za dwa-trzy dni. Sytuacja cesarza nie była jeszcze beznadziejna. W okolicy Fontainebleau rozporządzał przeszło 60-tysięczną armią, zaś do 5 kwietnia przybyć miały jeszcze 15-tysięczne posiłki. Morale francuskich żołnierzy było doskonałe. Kiedy rankiem 4 kwietnia Napoleon dokonał ostatniego przeglądu podległych mu dywizji usłyszał tylko: "Na Paryż!". Oni nadal gotowi byli bić się i umierać za swojego cesarza. Na innych frontach też nie było tragicznie. Książę Eugeniusz Beauharnais nadal trzymał się w północnych Włoszech, zaś marszałek Louis Davout z 25-tysięcznym korpusem już od 30 maja 1813 roku (!) uparcie bronił się w Hamburgu. Na południu kraju kolejny marszałek, Nicholas Soult z 43-tysięczną armią skutecznie spowalniał marsz 54-tysięcznej armii Wellingtona na Tuluzę.
Niestety, marszałkowie i generałowie cesarza, którzy bili się pod murami niemal wszystkich stolic europejskich, byli już zmęczeni wojną. Pragnęli pokoju. Na pytanie cesarza - o czym myślą? - odpowiedzieli, że cały Paryż drży ze strachu na myśl o odsieczy Napoleona. Takie posunięcie pociągnęłoby za sobą zemstę Aleksandra I za spaloną Moskwę (nikt się wtedy nie pytał na kim spoczywała prawdziwa odpowiedzialność za to) i teraz francuska stolica mogłaby pogrążyć się w płomieniach i podzielić los rosyjskiej stolicy. Ludność cywilna zostałaby zmasakrowana, zaś żołnierze Napoleona wkraczając do miasta (biorąc pod uwagę, że sojusznicy zostaliby przepędzeni) zastaliby tylko morze ruin. Na kogo wtedy spadłaby odpowiedzialność za tę tragedię? Na cesarza! A co tak naprawdę myśleli? Mieli duże majątki, zaszczytne tytuły. Chcieli to utrzymać, nawet za cenę zdrady człowieka, który im to ofiarował.
W dniu 4 kwietnia Napoleon spotkał się z marszałkami. Ci oświadczyli, że jedynym wyjściem dla dobra Francji, jest natychmiastowa abdykacja cesarza. Ten usiłował jeszcze przekonać ich, że nic nie jest jeszcze stracone, że można odbić Paryż, że armia chce się bić, zaś powstanie narodowe już ogarnia całą Francję. Niestety, marszałek Michel Ney stwierdził twardo, że "Armia nie pójdzie". Kiedy cesarz odparował - "Armia będzie mi posłuszna", usłyszał tylko słowa Neya - "Armia będzie posłuszna swoim generałom". I to był rzeczywiście koniec.
Sprawę przesądziła zdrada Marmonta. W nocy z 4 na 5 kwietnia marszałek Auguste Marmont, którego korpus osłaniał Fontainebleau od strony Schwarzenberga, dogadał się z od dawna spiskującym przeciwko Napoleonowi dawnym ministrem spraw zagranicznym Charlesem Talleyrandem. Marszałek postarał się teraz o to, by Austriacy okrążyli go pod Essonnes. Następnie skapitulował i przeszedł na stronę koalicji. Ta nie musiał się już obawiać uderzenia Napoleona od południa. Plany cesarza runęły ostatecznie.
Kiedy klęska była już nieuchronna Bonaparte sporządził, a następnie odczytał dokument, w którym było powiedziane, że skoro mocarstwa koalicji ogłosiły, że Napoleon jest jedyną przeszkodą do przywrócenia pokoju w Europie, to on, jest gotów oddać tron, a nawet życie dla dobra Francji. Odczytawszy dokument cesarz wziął pióro i nim uprawomocnił go raz jeszcze spytał swoich marszałków: "A może jednak ruszymy na nich i pobijemy ich?" Odpowiedzią było milczenie. Nikt nie pochwycił słów cesarza. Wtedy Napoleon podpisał akt abdykacyjny. Było to 6 kwietnia 1814 roku. Marszałkowie położyli kres panowaniu cesarza, lecz nie chcieli pozbawić praw do tronu jego dynastii. Oni nie, lecz mocarstwa sprzymierzone miały inne plany.
Teraz kiedy niebezpieczeństwo ze strony Napoleona minęło, koalicja przyjęła dużo twardszą postawę wobec Francji. Kiedy jeszcze w każdej chwili mogło spaść na sojuszników uderzenie cesarza idącego z odsieczą Paryżowi, byli gotowi pozostawić na tronie dynastę Bonaparte, czyli trzyletniego syna Napoleona II, króla Rzymu. Uległość ta prysła po zdradzie Marmonta. Teraz sprzymierzeni postanowili zdetronizować rodzinę Bonapartego i przywrócić na tron posłusznych sobie Burbonów.
Aleksander I bał się jednak, że obalenie Napoleona drogą zamachu stanu może doprowadzić do wybuchu wojny domowej oraz buntu mas żołnierskich, posłusznych, jak dawniej cesarzowi. Tylko oficjalne oddanie tronu przez samego Napoleona mogło do tego niedopuścić.
Koalicja oczekiwała rozstrzygnięcia z sercem na ramieniu. Kiedy nadszedł tak oczekiwany dokument abdykacyjny oszalała z radości. Ceną za to było pozostawienie Napoleonowi tytułu cesarskiego, wyspa Elba brzegów północnych Włoch w dożywotnie posiadanie, 2 miliony franków rocznie i prawo do utrzymania 400-osobowego batalionu gwardii oraz flagi państwowej. W dniu 11 kwietnia senat francuski potwierdził abdykację Bonapartego, zaś już od 6 kwietnia "królem Francuzów" został ogłoszony Ludwika XVIII, brat Ludwika XVI.
W dniu 20 kwietnia miało miejsce niezwykle wzruszające pożegnanie Napoleona ze starą gwardią. Jej równe kolumny ustawione były w pierwszym rzędzie na frontowym dziedzińcu pałacu, zas z tyłu stanęła młoda gwardia. Cesarzowi nie towarzyszył żaden z marszałków. Chorąży pochylił sztandar starej gwardii do stóp Napoleona. Ten przemówił: "Żołnierze, starzy towarzysze broni, z którymi zawsze szedłem drogą honoru! Musimy się teraz rozstać. Mógłbym nadal postać pośród was, ale trzeba by było nadal prowadzić okrutną wojnę i to nie tylko przeciwko obcym ale jeszcze przeciwko swoim rodakom. Nie mogłem na to się zdecydować. Nie mogłem w dalszym ciągu rozszarpywać Francji. Korzystajcie z dobrodziejstw pokoju, na które tak bardziej zasłużyliście, i bądźcie szczęśliwi. Chciałbym uścisnąć was wszystkich. Pozwólcie mi ucałować ten sztandar, który jest waszym symbolem...".
Cesarz nie mógł mówić dalej ze wzruszenia. Objął i ucałował chorążego i sztandar, po czym oddalił się szybko i wsiadł do karety. Gwardia cesarska (stara i młoda) widząc odjeżdżającego Napoleona płakała jak dzieci. W powietrzu długo jeszcze unosiły się okrzyki gwardzistów: "Niech żyje cesarz!".
Epopeja napoleońska wydawała się być skończona, choć jeszcze po abdykacji cesarza nie umilkł huk armat. 10 kwietnia marszałek Nicolas Soult stoczył ostatnią bitwę tej kampanii pod Tuluzą. Przyniosła ona taktyczny sukces marszałka, który nie dał się Wellingtonowi ani pobić, ani okrążyć. Kilkanaście godzin później nadeszła jednak informacja o abdykacji Napoleona. Dalsza obrona nie miała już sensu. Niepokonanym do końca pozostał też bohaterski marszałek Louis Davout, który bronił Hamburga nawet wtedy, gdy oblegający go Rosjanie poinformowali go, że cesarz oddał tron. Odpowiedź marszałka była typowa dla niego: "Cesarz nie przysyłałby mi rozkazów za pośrednictwem rosyjskich oficerów". Dopiero osobisty list od Ludwika XVIII zmusił go do kapitulacji w dniu 27 maja 1814 roku, a więc półtora miesiąca po abdykacji Napoleona!
Oficjalny traktat pokojowy Francji z mocarstwami koalicji został podpisany 30 maja 1814 roku. Na jego mocy, granice, burbońskiej teraz, Francji zostały przywrócone do stanu sprzed 20 kwietnia 1792 roku, a więc sprzed wybuchu wojny z I koalicją. O odszkodowaniach wojennych nie było mowy. Tzw. "inne sprawy europejskie", czyli likwidacja systemu napoleońskiego miała spaść na barki międzynarodowego kongresu, który miał się odbyć w Wiedniu. Faktem jest, że koalicja bała się surowo potraktować pokonaną Francję, by nie obudzić w niej chęci odwetu. Napoleona nadal przecież żył i mógł powrócić.
Jeśli sprzymierzeni sądzili, że sprawa "korsykańskiego tyrana" jest już załatwiona, bardzo się mylili. Mimo oficjalnego pokoju, nastroje we Francji takimi nie były. Burboni nie byli królami z woli narodu. Oni zostali przywiezieni "w furgonach armii sojuszniczych". Ta niechęć Francuzów do "obcych" monarchów sprowokuje już niedługo Napoleona, by raz jeszcze, po raz ostatni, rzucić wyzwanie losowi i historii. Huk armat po raz kolejny miał targnąć Europą. Tym razem bitewny zgiełk miał rozszaleć się w Belgii, niedaleko wioski Waterloo.
Opracował: Szymon Jagodziński