Marengo 2000
Marengo - niewielkie miasteczko zagubione na równinach Piemontu. Dziś nie ma w nim nic, co mogłoby przyciągnąć turystę, poza jednym - to tu, na tych pszenicznych polach równo dwieście lat temu szalała bitwa, która na zawsze wpisała tę cichą miejscowość na karty historii. Starły się tu wojska Austrii i już nie rewolucyjnej, ale jeszcze i nie cesarskiej Francji. Właśnie tu, na rozległych równinach krzepła legenda Pierwszego Konsula, który wkrótce miał zostać Cesarzem Francuzów.
Rokrocznie, na pamiątkę opisanych wydarzeń organizuje się tu rekonstrukcje tej sławnej bitwy. Szczególny rozmach miała okrągła, dwusetna rocznica, gdy spotkał się tu cały napoleoński świat, aby odtworzyć to, o czym nocami czytają z wypiekami na twarzach mali i duzi chłopcy.
Marengo - Woodstock
O tej imprezie słychać było już co najmniej rok wcześniej, wszyscy spekulowali czy odbędzie się i w jakiej formie. Czy przerośnie Waterloo, które jak dotąd było największą, najbardziej prestiżową i najważniejszą imprezą napoleońską w roku?. Tym razem ustalono, że ma nią być Marengo. Zdecydowało o tym, prócz okrągłej rocznicy, także to, że chciano urozmaicić kalendarz imprez, bowiem dało się już zauważyć pewne znużenie większości uczestników udziałem ciągle w tych samych rekonstrukcjach. Dlatego wszyscy cieszyli się na owo legendarne Marengo, bo to i coś nowego i kraj południowy, więc klimat ciepły. Nie cieszyli się tylko może belgijscy sprzedawcy pamiątek napoleońskich, no i grupy historyczne z Wysp Brytyjskich, którym niezbyt uśmiechała się podróż na dalekie południe.
Gdy termin imprezy zbliżał się, coraz bardziej trwały gorączkowe przygotowania nie tylko na miejscu w Marengo, ale również wszędzie tam, skąd mieli przyjechać uczestnicy, bo to i ekwipunek trzeba było przygotować i zorganizować transport i załatwić tysiące innych drobnych spraw.
Po przyjeździe na miejsce od pierwszych chwil odczuwało się atmosferę niezwykłego, międzynarodowego święta.
Organizatorzy dwoili się i troili, by sprawnie obsłużyć dziesiątki grup i grupek napływających samochodami i autokarami, skierować je na przeznaczone im miejsca obozowania lub kwatery i z całym poświęceniem rozwiązać pojawiające się mniejsze i większe problemy oraz odpowiedzieć na setki pytań. Każdy z potrzebujących otrzymywał ponadto butelkę wody mineralnej, co w upale grubo przekraczającym trzydzieści stopni zdawało się być wprost niebiańskim darem. Pierwsze dni, czwartek i piątek, były chyba najbardziej pracowite dla całego zespołu obsługującego imprezę. Ich wysiłek pomógł zadomowić się prawdziwym aktorom rekonstrukcji - żołnierzom Napoleona i ich nieprzejednanym wrogom z obozu przeciwnego. A było to tym łatwiejsze, że wszystkich witał przyjazny uśmiech i chęć pomocy, także ze strony zwykłych mieszkańców miejscowości Spinetta-Marengo.
Serce tego ogromnego biwaku biło w obszernym parku, gdzie pośród starych platanów spotykali się żołnierze wszystkich chyba armii i rodzajów broni, wymieniając uśmiechy i pozdrowienia, gawędząc ze sobą przyjaźnie. Jedynie sztywne sylwetki grenadierów gwardii cesarskiej, tych którzy "umierają, ale się nie poddają", budziły powszechny respekt i podziw. Czasem w tym barwnym tłumie mignął mundur generalski, którego właściciel pędził gdzieś w ważnych sprawach, niezważając na nikogo i nic, lecz były to wyjątki.
Większość zgromadzonych miała przez pierwsze dni tylko dwa, zasadnicze cele wędrówek: Obozy obu armii, zastawione charakterystycznymi płóciennymi namiotami i zabytkową willę stojącą nieopodal parku, gdzie znajdowało się biuro organizacyjne i gdzie można było oglądać dwie specjalnie przygotowane wystawy okolicznościowe.
Jednak najpowszechniej odwiedzanym miejscem były wielkie namioty cyrkowe pełniące rolę jadalni. Tu można było zobaczyć jak zgodnie obiadują Francuzi obok Prusaków i Włosi obok Rosjan. Wspólnie wystawali wszyscy w długich kolejkach po jedzenie i choć trwało to nieraz długo, żartom i śmiechom nie było końca, a czas skracano sobie chóralnymi śpiewami. Oczywiście piosenek wojskowych. Podobnie na biwakach rozłożonych w około można było zobaczyć wieczorami zgodnie grzejących się przy ogniskach żołnierzy wrogich armii, którzy jakby zapomnieli o tym, że jutro stać będą naprzeciw siebie.
Same obozowiska podzielone na "austriackie" i "francuskie" znajdowały się w pewnej odległości od siebie, w celu zachowania realizmu sytuacji, lecz nie przeszkadzało to we wzajemnych odwiedzinach. Szczególny nastrój, jaki w nich panował, wywołany światłem ognisk palących się pomiędzy namiotami, snującymi się dymami i dobiegającą z różnych miejsc muzyką wojskową powodował, że wszystko nabierało kształtów dziwnych i tajemniczych, przenosząc w czasie każdego, kto znalazł się tam umyślnie czy przypadkowo. Długo w noc słychać było stąpania i chrzęst broni. Armie szykowała się do bitwy.
Bitwa w błocie
Sobota, 10 czerwca był upalna i słoneczna. Wszystkie grupy od rana szykowały się do parady, która zwyczajowo poprzedza wszystkie rekonstrukcje bitew, a za cel ma przedstawienie wszystkich uczestników zgromadzonej licznie publiczności. Mimo, że miała się ona rozpocząć późnym popołudniem, o godzinie siedemnastej, nieznośny upał dawał się wszystkim we znaki już od rana, tym bardziej, że zgodnie z realiami epoki większość piechurów nosiła sukienne mundury i obładowana była wcale pokaźnym ładunkiem pasów skórzanych, ładownic i tornistrów. Niewiele lepiej mieli kawalerzyści, którzy próbowali zapanować nad znużonymi i niespokojnymi końmi. Ponieważ oczekiwanie na prezentację przeciągało się ponad miarę, długa, barwna kolumna rozłożyła się niemal nowym obozem pośród wyzłoconych pszenicą szerokich piemonckich pól, na skraju świeżo zaoranego i wyrównanego placu, który nazajutrz miał stać się centrum batalii.
Niestety, prezentacja oddziałów przeciągnęła się tak długo, że ostatecznie ją przerwano (w przeciwnym razie trzeba byłoby chyba przesunąć bitwę o jeden dzień), a pułki już bez żadnej ceremonii odmaszerowały do swoich obozów, by zasiąść, do i tak spóźnionej, kolacji.
W nocy, gdy wszyscy próbowali się wyspać przed trudnym dniem, zaczął się dramat: Po północy pojawiły się w parnym powietrzu pierwsze krople deszczu, które wkrótce zmieniły się w ulewę, aby następnie przejść w jednostajny, rzęsisty deszcz. Z tego też powodu ranek, który nadszedł, dla wielu nie należał do najpiękniejszych w życiu. Przez pierwsze godziny większość dzielnych żołnierzy próbowała sobie poradzić nie z wrogiem, lecz z przemoczonymi kompletnie mundurami i ekwipunkiem. Początkowo nawet sama bitwa stała pod znakiem zapytania, niektórzy sądzili, że zostanie przesunięta, ale ostatecznie wszystko rozpoczęło się zgodnie z planem.
Przedstawienie, jak wiadomo musi trwać dalej...
Na szczęście, po pewnym czasie deszcz ustał, lecz i tak przybywające na pole bitwy oddziały szykowały się do walki w głębokim błocie, grzęznąc co chwila w rozmokłej ziemi, i zostawiając w niej buty.
Oczekiwanie nie trwało długo, ale obie armie zmoczył jeszcze sprawiedliwie deszcz, nim pierwsze salwy armatnie obwieściły początek starcia. Wypadki z grubsza potoczyły się zgodnie z prawdą historyczną: Potężne uderzenie austriackie, wsparte przez silną kolumnę rosyjską na lewym skrzydle, niemal zmiotło z pola bataliony Armii Rezerwowej. Rosjanie, co prawda byli nieco anachroniczni w swych mundurach z czasów wojny 1812 roku (tym bardziej, że w rzeczywistości nie brali udziału w tej bitwie), lecz trzeba przyznać, że sprawność i szybkość ich ataku zachwiała obroną i omal nie skończyło się zdobyciem francuskiej baterii. W tym krytycznym momencie na placu boju pojawiła się gwardia konsularna, która nadciągnęła jak wielka, granatowa chmura, równym, spokojnym krokiem, wspierając chwiejące się szeregi wojsk liniowych.
Od tej chwili wypadki potoczyły się szybko: Austriackie bataliony zostały najpierw odrzucone, a potem otoczone i wzięte do niewoli przez nadchodzące świeże siły francuskie, które zakończyły walkę zdobywając artylerię przeciwnika.
Wszystko to trwało około dwóch godzin, w błocie i padającym chwilami rzęsistym deszczu, ale i przy gromkim dopingu kilkutysięcznej publiczności, którego nie były w stanie zagłuszyć, dość rzadkie z racji pogody, salwy. Nikt nie opuszczał trybun rozstawionych wzdłuż pola bitwy. Widzowie konkurowali z obiema armiami barwnością, osłaniając się kolorowymi parasolami i otulając w nieprzemakalne kurtki i płaszcze.
Schodzące po zakończeniu batalii do obozów regimenty, witały gromkie brawa wynagradzające trudy i zmęczenie. Oddziały, zwłaszcza francuskie gromko wiwatowały na cześć swych dowódców, którzy trwali dzielnie na grzbietach rumaków przez cały czas bitwy, czuwając nad jej przebiegiem; sprawnie kierując powierzonymi im wojskami. Że nie były to przejażdżki rekreacyjne, świadczył wymownie wygląd jeźdźców i wierzchowców, umorusanych błotem nie gorzej od piechurów.
Gdy strzały ucichły, a widzowie zaczęli się rozchodzić, część grup szykowała się już do drogi pakując broń i ekwipunek. Wielu czekał jednak jeszcze jeden wysiłek: Wydobycie z błota zaparkowanych na polowych parkingach autokarów. Do późnego wieczora trwała walka z lepkim żywiołem, dzięki wydatnej pomocy gospodarzy, również zakończona zwycięsko.
Arytmetyka czyli liczby
Wielka "Msza Napoleońska" jak można nazwać tą rekonstrukcję wymagała wielu aktorów. Jak podali organizatorzy, liczba jej uczestników wyniosła dokładnie 2002, zorganizowanych w 102 grupy. Najwięcej przybyło ich, co zrozumiałe, z Francji oraz Włoch, lecz licznie reprezentowane były również grupy z Czech i Niemiec. Spotkać też można było sporą grupę Rosjan, a nawet Norwegów i Amerykanów. Jednak najbardziej egzotycznymi przybyszami była niewątpliwie 19 półbrygada liniowa (francuska) z Malty. Jak widać, również i tam dotarła fascynacja Cesarzem i jego epoką.
Honoru polski broniły tylko dwie, ale za to znamienite formacje: Woltyżerowie pierwszego i drugiego batalionu pułku drugiego piechoty Księstwa Warszawskiego (This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it."> This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it. ) i grupa ułanów z regimentu lansjerów nadwiślańskich. Trzeba obiektywnie przyznać, że zwłaszcza ci ostatni budzili duże zainteresowanie, będąc chyba najczęściej fotografowaną grupą, a to z racji legendy otaczającej tę formację.
A że konkurencja była silna, świadczy fakt zgromadzenia 140 koni, których dosiadali kawalerzyści przeróżnych formacji. Również artyleria była reprezentowana imponująco, bowiem na polu bitwy obie armie zgromadziły 30 dział, które mimo niesprzyjającej pogody wspierały działania.
Według danych organizatorów liczba widzów przekroczyła, mimo deszczu, pięć tysięcy, ale było ich z pewnością grubo więcej, zważywszy choćby fakt, że telewizja włoska pokazała prawie godzinny program poświęcony batalii, i to w najlepszym czasie antenowym.
Tak wielka impreza nie mogła, rzecz jasna odbyć się bez zaangażowania drugiej armii: policjantów, strażaków, lekarzy i innych służb czuwających nad przebiegiem imprezy, kucharzy, pilotów grup, opiekujących się uczestnikami, oraz dziesiątków pracowników firm zaangażowanych w to przedsięwzięcie, nie licząc wielu wolontariuszy.
Jak przyznawały szczerze osoby zaangażowane w przygotowania, wiele pracy kosztowało również poszukiwanie sponsorów i źródeł finansowania, także restauracja większości obiektów związanych z bitwą.
Marengo - zwiedzanie
Miejscowość tę trudno znaleźć w większości przewodników, podobnie jak jej większego sąsiada - Alessandrię. Odnaleźć ją jest w terenie jednak łatwo, bowiem położona jest na rozległych równinach Piemontu, pomiędzy Turynem a Genuą. Jadąc autostradą na południe, w kierunku tego portowego miasta nie sposób przeoczyć zjazdów na Alessandrię, tym bardziej, że w jej pobliżu krzyżuje się ona z inną drogą, biegnącą ze wschodu na zachód. Obecnie Marengo a właściwie Spinetta Marengo, stanowi dalekie przedmieście tego dość dużego miasta, można się tu z niego dostać całkiem wygodnym autobusem miejskim. Niezmotoryzowani mogą również skorzystać z pociągu, wysiadając na stacji położonej nieco ponad kilometr od historycznego parku, znajdującego się przy lokalnej drodze z Alessandrii do Tortony.
Mieści się w nim, oprócz wspomnianej willi z ciekawym, choć niewielkim, muzeum bitwy, także pomnik poświęcony pamięci poległych w tym krwawym starciu, a na tyłach wznoszą się zabudowania, również pamiętającego czasy napoleońskie, folwarku.
W okolicy warto także odszukać inne pamiątki z tego okresu: W niedalekiej Bormidzie platan Napoleona, pod którym podobno zatrzymał się późniejszy Cesarz Francuzów, położone na wschód od pola bitwy, w pobliżu Tortony Torregarofolio, gdzie znajdowała się kwatera główna Napoleona przed bitwą. Niedaleko znajduje się także folwark San Giuliano Vecchio - miejsce śmierci generała Desaixa. Zginął on w tym samym dniu i tej samej godzinie, a niektórzy twierdzą, że i w tej samej chwili, gdy w dalekim Egipcie oddawał ostatnie tchnienie inny francuski oficer, uznawany na równi z tamtym za najszlachetniejszego i najdzielniejszego żołnierza wyprawy egipskiej - generał Kléber. Legenda głosi, że zeszli ze świata na skutek skrytobójstwa, za sprawą klątwy rzuconej na nich przez pewnego imama, ale to już zupełnie inna historia.
Przemierzając pole bitwy warto także zatrzymać się na chwilę nad potokiem Fontanone, nad brzegami którego toczyły się jedne z najkrwawszych walk tej bitwy, pomiędzy forsującymi go, Austriakami a broniącymi się Francuzami.
W pobliżu znajduje się jeszcze miejscowość o nazwie Bosco Marengo, nie ma ona jednak nic wspólnego z bitwą.
Marcin H. Ochman
Sierżant woltyżerów
Pułku 2 piechoty
Autorem wszystkich zdjęć jest
Przemek Decewicz