Nasza księgarnia

W słońcu Szampanii

Posted in Rekonstrukcje i rekonstruktorzy

Była to podobno największa ostatnio rekonstrukcja napoleońska we Francji. Z okazji dwóchsetlecia bitwy pod Montmirail, na tych samych polach wsi Brie-en-Marche, na których Napoleon gromił korpus rosyjski Sackena, zebrało się około 1200 rekonstruktorów z kilku krajów Europy. Wydarzenie to uwieńczyło obchody rocznicowe kampanii francuskiej 1814 r.




Montmirail, obok Champaubert, Chateau-Thierry, Vauchamps i Reims należy do serii błyskotliwych zwycięstw Bonapartego, które nie powstrzymały jednak upadku ani Jego, ani Cesarstwa. Jak pisze Marian Kukiel, wojska napoleońskie, które w dużej części złożone były z dopiero co wcielonych do armii młodzieńców (owi "Marie Ludwiki") "bijąc się na ziemi własnej i w jej obronie, godnie biorą dziedzictwo po starych sankiulotach z pod Lodi i Arcole. Te dzieci i ten lud, te pułki chłopięce i te bataliony źle zbrojnej, niewyćwiczonej gwardyi narodowej zdolne są z Bonapartem na czele ocalić Francyę". Jednakże wnet okazało się, że nawet "najgenialniejsze manewry nie dadzą już przewagi liczebnej w boju". Bitwa pod Montmirail należała do tego okresu kampanii 1814 r. kiedy Napoleon korzystając z "nieostrożnej krewkości Bluchera i z kunktatorstwa Schwarzenberga" (Kukiel) uderzał na rozdzielone korpusy nieprzyjaciela. Najpierw 10 lutego pobił pod Champaubert centrum armii prusko-rosyjskiej. Odcięte od sił głównych korpusy Yorcka i Sackena (łącznie 30 tys. żołnierzy i aż 104 działa) spotkał następnego dnia właśnie pod Montmirail dysponując zaledwie 16 tys. żołnierzy i 36 armatami. Napoleon pobił jednak Sackena i powstrzymał Yorcka, który próbował przyjść Rosjanom na pomoc. To właśnie w tej bitwie szwadron służbowy szwoleżerów gwardii rozbił pruski batalion piechoty, biorąc 400 jeńców (przy stracie zaledwie 1 szwoleżera!), za co na placu boju kapitanowie Dobiecki, Jankowski i Zielonka otrzymali awanse na szefów szwadronu. Straty sprzymierzonych pod Montmirail sięgały około 4000 ludzi, natomiast ubytek w szeregach wojsk Napoleona był o połowę mniejszy.







200 lat później zdecydowano, że rocznicowe obchody bitwy oraz jej rekonstrukcja odbędą się nie w lutym, lecz na progu lata - w dniach 30, 31 maja i 1 czerwca. Do Montmirail ściągnęli rekonstruktorzy m.in. z Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch, Czech, Litwy, Ukrainy, Rosji i Polski. Osobno rozplanowano obozy dla jazdy (około 100 kawalerzystów) i piechoty. Nasi rekonstruktorzy, pomimo uciążliwej, bo około 16 godzinnej podróży przez Niemcy i Belgię, stawili się licznie. Reprezentacja polska czyli Dywizja Księstwa Warszawskiego liczyła około 70 osób z kilku grup rekonstrukcyjnych (m.in. 2. pp, 4. pp, 7. pp i 12. pp). Była to reprezentacja zauważalna - nie tylko dzięki oryginalnym uniformom, ale także dobremu poziomowi wyszkolenia. Uwagę zwracał widoczny nad szeregami orzeł z repliką sztandaru 4. pułku piechoty z wyhaftowaną sentencją "Gdy się chce bronić, nie innych ciemiężyć, hasło Polaka, zginąć lub zwyciężyć".

Dla publiczności organizatorzy przygotowali poza samą inscenizacją wiele atrakcji. Oprócz degustacji regionalnych potraw, można było w specjalnych kieliszkach opatrzonych logo imprezy (złotą pszczołą) spróbować najsłynniejszego produktu tego regionu - czyli szampana, który na miejscu sprzedawali właściciele okolicznych winnic. Były też stoiska z pamiątkami, figurkami historycznymi oraz książkami. Odbył się także koncert muzyki z epoki napoleońskiej z udziałem doboszy Starej Gwardii. Ale najważniejsza była inscenizacja i to na nią przyjechały pod Montmirail tysiące widzów oraz ekipy telewizyjne. Trzeba przyznać, że organizatorzy zapewnili widzom komfortowe warunki obserwacji - pole bitwy można było obserwować ze specjalnie zbudowanych trybun, a Ci, którzy nie wykupili biletów wstępu na nie, mogli oglądać przebieg inscenizacji na telebimach.

















Inscenizacja (a w zasadzie dwie - bo odbyły się one w sobotę i niedzielę) miała miejsce na polu porosłym zieloną pszenicą. Zapewne z zewnątrz wyglądało to malowniczo, jednak dla piechoty marsz w takich warunkach był dość uciążliwy. Oprócz tego, że grunt był nierówny, z poruszonych łanów zboża unosił się kurz, a może i pestycydy, przez co zanim huknęły pierwsze strzały z karabinów, z maszerujących kolumn odzywały się salwy kichnięć (nie tylko alergików). Z punktu widzenia piechura (którą to rolę po raz pierwszy odgrywał piszący te słowa) inscenizacja była ciągiem przede wszystkim przemarszów i różnego rodzaju manewrów dokonywanych przy wtórze werbli doboszy i komend dowódców. Rzadko dochodziło do bezpośredniego starcia z "nieprzyjacielem", częściej oddawano w jego stronę salwy, a czasami nadstawiano karabiny w stronę "atakującej" wrogiej kawalerii - kozaków czy brunszwickich huzarów. Pomimo wcześniejszych ustaleń sztabowców, sytuacja na polu walki była nie do końca przewidywalna i dowódcy musieli improwizować. Marsz, salwa, ładowanie broni, marsz, ponownie salwa... itd. Przekonałem się na własnej skórze, jak złożonym, a zarazem przemyślanym mechanizmem było działanie ówczesnej piechoty. Jak ważny był kontakt żołnierzy z podoficerami, opanowanie umiejętności strzeleckich, a przede wszystkim marszu i manewrów. Odtąd inaczej będę spoglądał już nie tylko na inscenizacje, ale też na opisy starć z epoki. Polecam takie doświadczenie każdemu piszącemu o tych czasach, gdyż jestem przekonany, że warto "powąchać" (i spróbować) prochu, aby lepiej zrozumieć realia walki i egzystencji żołnierza w epoce napoleońskiej. Nasze wysiłki chyba spodobały się francuskiej publiczności, gdyż w czasie przemarszu pod trybuną, zapowiadani jako "Polacy - wierni sojusznicy Napoleona" dostaliśmy gromkie brawa.

Ale inscenizacja to nie tylko bitwa, to także życie obozowe (przynajmniej w tej części dostępnej dla widzów). Nie było tu czasu na nudę. Jak nie ćwiczenia (szczególnie dla rekrutów), to robienie ładunków, przygotowanie, a potem czyszczenie broni i oporządzenia. Strawa nad ogniskiem, a wieczorem dyskusje i śpiewy. Z każdej strony obozu dobiegał gwar lub śpiew w kilku językach, jak z wieży Babel. Była też muzyka - kiedy do polskiego obozu zawitał dudziarz, w tany poszły nie tylko markietanki. Następujące po upałach za dnia niespodziewanie zimne noce w Szampanii wystawiły na próbę odporność rekonstruktorów śpiących na siennikach pod prostymi namiotami. Byli jednak i tacy, którzy noc przy temperaturze około 5 stopni Celsjusza przetrzymali przy ognisku owinięci jedynie w koc. Cóż - aby być rekonstruktorem trzeba mieć nie tylko dobre chęci, ale i zdrowie! Warto jednak było odbyć tę wielogodzinną męczącą podróż, aby pod słońcem Szampanii móc reprezentować polski udział w historii kampanii 1814 r.

Kończąc tę dość osobistą relację chciałbym podziękować za wyborne towarzystwo i życzliwość kamratom z Dywizji XW, a szczególnie 4 pułku piechoty.















Adam Paczuski

apacz

Foto: A. Paczuski i P. Pius