Nasza księgarnia

Suchodolskiego "Przejście przez Berezynę"

Posted in Epoka empire pędzlem malowana

To obraz klęski, która była jednym z najświetniejszych sukcesów strategicznych Napoleona. "Przejście przez Berezynę" Suchodolskiego należy prawdopodobnie do najwierniejszych przedstawień tego wydarzenia, gdyż zostało oparte na szkicach z natury jednego z jej uczestników. Jest także najlepszym chyba obrazem malarza, który przez długie lata uznawany był za pierwszego ilustratora narodowych dziejów.


Historia tego obrazu - jego tematu, a przede wszystkim autorów skupia w sobie, moim zdaniem, pogmatwane dzieje pokolenia, o którym Mickiewicz pisał jako o "urodzonym w niewoli, okutym w powiciu". Zanim jeszcze Matejko zaludnił masową wyobraźnię Polaków obrazami z przeszłości - Rejtanami, Skargami, Grunwaldami i Pskowami, prym w odtwarzaniu malarskim naszej historii wiódł January Suchodolski. Dziś ten wzięty za życia malarz-batalista jest co najwyżej traktowany przez znawców sztuki z pewnym zażenowaniem. Był pół-amatorem, któremu brakowało wiele umiejętności uważanych dziś za malarskie - głównie w operowaniu barwą i światłocieniem. Choć współczesny Michałowskiemu malował swe obrazy zupełnie inaczej. Jego postaci są jakby "wycyzelowane" z dokładnie odtworzonymi szczegółami ubioru, broni i oporządzenia. Uznawany za największego "koniarza" w sztuce polskiej - Juliusz Kossak, choć z przekąsem mówił iż "konie Suchodolskiego na wedecie wyglądają takie wyszczotkowane i wyczesane, jak gdyby wyjeżdżały z koszar na plac Saski przed Wielkim Księciem (...) jego dziewki są z tymi ułanami układne jak baletniczki" to jednak szanował starego wiarusa-malarza, przyznając mu zasługę krzewienia uczuć patriotycznych i zainteresowania sztuką klasy średniej. Dzisiejsi prześmiewcy obrazów Suchodolskiego zapominają, że takie "przylizane" malarstwo było, w I połowie XIX w., mimo buntu romantyków, praktyką powszechną, i nie wynikało z jakiegoś estetycznego "skrzywienia" czy "wstecznictwa", ale raczej aktualnej mody a nawet zapotrzebowania. Bo też nie o formę chodziło w malarstwie Suchodolskiego lecz o wyrażane treści, ukazywane wydarzenia, które odgrywały ważną rolę w kształtowaniu się naszej narodowej świadomości historycznej. Jeden ze współczesnych mu autorów, który w 1851 r. na łamach "Gazety Warszawskiej" bałwochwalczo porównywał go do nawet do samego patrona malarzy - św. Łukasza i Bacciarellego pisał - "Bo któryż szlachcic (...) nie uraduje się na widok owego ułana na wedecie; albo szarży jakiej, albo chociażby samych koni tylko, owego czysto naszego żywiołu. (...) tam gdzie i Rafael pędzle swe by skruszył przed sarmackim brakiem wrażliwości na sztukę, tam p. Suchodolski wywoła zapał, tam wykształci powoli, tam wdroży z czasem do oceniania sztuki, nie dla samego przedmiotu, ale dla sztuki".

Kliknij
Kliknij aby powiększyć


Autorka jedynej dotąd biografii artysty - Krystyna Sroczyńska pisze: "Obrazy Suchodolskiego łączą romantyczno-realistyczną treść z idealizującą formą" i określa go mianem malarza romantycznego, ale w zakresie "romantyzmu treści". Nieprzypadkowo zdarzało mu się zatem ilustrować romantyczne dzieła literackie - poezje Byrona, Mickiewicza i Pola (z którym był szczerze zaprzyjaźniony). "Choć więc Suchodolski jest raczej ilustratorem niż malarzem, raczej dyletantem niż rzetelnie wykształconym twórcą, nie można odmawiać mu zasług - pisze Sroczyńska. - Obrazy jego, łatwo przemawiające do szerokiej publiczności, popularyzowały istotnie sztukę malarską. Rozszerzały też znajomość historii, a owiane nieraz szczerą poezją i uczuciem budziły cześć dla narodowych bohaterów". Suchodolski często był nazywany "polskim Vernetem". Dla niego sławny Francuz był nie tylko mistrzem ale, jakbyśmy dziś powiedzieli - idolem, którego ze wszystkich sił starał się naśladować.
Suchodolski był zbyt młody aby uczestniczyć w zmaganiach epoki napoleońskiej. Był jednak jej naocznym świadkiem. Pochodził z Kresów i jako zaledwie 10-letni chłopiec został przez rodziców wysłany za kordon graniczny - do Księstwa Warszawskiego, gdzie wstąpił do odnowionego przez ks. Józefa Korpusu Kadetów. Jego największym i hołubionym przez całe życie wspomnieniem tego okresu było spotkanie z cesarzem Francuzów, który opuściwszy w Smorgoniach zniszczoną Wielką Armię przejeżdżał 10 grudnia 1812 r. przez Warszawę. Na krótko zatrzymał się wówczas w Hotelu Angielskim, przed którym wartę zaciągnęli młodzi kadeci, a wśród nich January Suchodolski. Wizerunek "boga wojny", który mimo klęski w Rosji nadal emanował potęgą swej osobowości i legendy, zawsze będzie towarzyszył przyszłemu malarzowi. W czasach Królestwa Polskiego utalentowanego młodego oficera-rysownika dostrzegł były dowódca 1 pułku szwoleżerów gwardii - gen. Wincenty Krasiński. Próżny i wpływowy "Opinogórczyk" otoczył go protekcją i uczynił swym adiutantem. Nota bene, ten mecenat nad Suchodolskim i spłodzenie narodowego wieszcza to chyba jedne z najlepszych rzeczy jakie zrobił dla Polski Krasiński. I choć January obracał się w środowisku znakomitych pisarzy, poetów a także sławnych weteranów wojen napoleońskich, to Warszawa nie była jednak miejscem, w którym młody, zdolny malarz-samouk mógł się rozwinąć. Marzył o nauce u uwielbianego mistrza - Verneta, którego sława szybko dotarła nad Wisłę, i którego obrazy często kopiował. Ale tu protekcja Krasińskiego już nie wystarczała. I choć nawet sam car Mikołaj I, który będąc w Warszawie z okazji koronacji na króla polskiego zwrócił uwagę na obraz Suchodolskiego "Śmierć Władysława pod Warną" i obdarował autora tabakierką wysadzaną brylantami (która potem została oddana przez Suchodolskiego na koszta powstania), to jednak nie zaspokajało jego malarskich ambicji. Drogę do sławy i kariery otworzył przed Suchodolskim nieszczęśliwy syn gościa z Hotelu Angielskiego - Napoleon II król Rzymu zwany Orlątkiem, który jednak w Wiedniu gdzie był przetrzymywany w "złotej klatce" pod czujnym okiem Metternicha nosił tytuł księcia Reichstadtu. Suchodolski spotkał dziedzica Bonapartego towarzysząc w 1928 r. swemu protektorowi w misji dyplomatycznej w Wiedniu. Był jednym z nielicznych Polaków, którego dopuszczono do "Orlątka". Dostał od niego list polecający do Verneta (potem takie listy otrzymał także od innych członków cesarskiej rodziny - Madame Mere czyli matki Napoleona i jego brata Hieronima). Z tak potężnym poparciem Vernet musiał przyjąć nowego ucznia. Tymczasem jednak, zanim ziściły się marzenia o karierze malarskiej, wybuchło powstanie listopadowe i Suchodolski wziął udział w walkach. Postąpił inaczej niż jego mocodawca - Wincenty Krasiński, który mimo złożonej przysięgi na wierność narodowi, dzięki której uratował w pierwszych dniach powstania gardło - zbiegł do cara niszcząc doszczętnie swą legendę dowódcy szwoleżerów. W tym samym czasie jego adiutant walczył pod Wawrem, Grochowem i Iganiami. Walczyli także młodsi bracia malarza - z ran odniesionych w obronie Warszawy umarł Rajnold Suchodolski, z kolei Walenty po ucieczce z niewoli skończył życie w nędzy na emigracji w Paryżu, a najmłodszy Jacek jeszcze jako student więziony kilka lat w rosyjskich kazamatach wrócił do domu obłąkany. Trudno więc odmówić rodzinie Suchodolskiego patriotyzmu. On sam został jednak wystawiony na wielką próbę. Po upadku powstania January, obarczony rodziną i trudną sytuacją materialną zdecydował się nie emigrować i przyjął carską amnestię. Z pewnością to dzięki protekcji "Opinogórczyka", który teraz jest w carskich łaskach, udało się Suchodolskiemu otrzymać rządowe stypendium, dzięki któremu mógł wreszcie podjąć w Rzymie studia malarskie u Verneta. W kierowanej przez swego mistrza Akademii Francuskiej w Rzymie poznał sławy ówczesnej sztuki - rzeźbiarza Thorvaldsena i malarzy Overbecka i Corneliusa. Polscy emigranci chętnie odwiedzali "polskiego Verneta". W rzymskim domu Suchodolskich bywali Słowacki i syn jego protektora - Zygmunt Krasiński. Powstające w tym okresie obrazy - "Grochów", "Iganie", "Wawer", "Ostrołęka", a także "Raszyn", przywołują wspomnienia chwały polskiego oręża i czynią ich autora popularnym w środowiskach emigracyjnych. Jednak ceną za realizację marzenia o studiach malarskich było przywiązanie Suchodolskiego całą siecią zależności od carskiego sponsora. Maluje więc jako "pańszczyznę" różne "wiktorie paskiewiczowskie" czyli sceny z toczonych przez Rosję wojen tureckich i kaukaskich. Kiedy w 1837 r. powrócił do kraju, Mikołaj I zadowolony z jego "rosyjskich" obrazów obdarował go brylantowym pierścieniem i członkostwem w Imperatorskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wkrótce, nolens-volens, Suchodolski na "zaproszenie" cara musiał wyjechać do Petersburga. Dostał tam zamówienie na zrobienie wielkiego obrazu przedstawiającego epizod z 1831 r. - zdobycie Warszawy lub bitwę pod Ostrołęką. Tego było już za wiele. Suchodolski wymówił się, co jednak groziło mu poważnymi konsekwencjami. Dzięki wstawiennictwu Polaków związanych z carskim dworem (szczególnie Róży Branickiej) udało mu się jednak wybronić od hańbiącego zamówienia i w końcu wrócić do kraju. Jednak przylgnęło do niego piętno malarza "wiktorii paskiewiczowskich", które mimo osobistego zaangażowania i patriotyzmu trudno mu było zmyć. O tym, że w jego domu nie panowała atmosfera serwilizmu wobec carskiej władzy może świadczyć przykład jego syna, który podczas powstania styczniowego był więziony za udzielenie gościny powstańcom w majątku Suchodolskich - Boimiu na Podlasiu. Dziś z perspektywy dwóch stuleci łatwo nam oceniać postawy moralne ludzi takich jak Suchodolski, jednak wówczas wybory przed jakimi stawali on i jemu współcześni były bardziej złożone. Niemniej po Suchodolskim pozostała jego sztuka, i to bynajmniej nie owa "paskiewiczowska pańszczyzna".
Suchodolski stworzył w sztuce polskiej kilka wzorców ikonograficznych, które go przeżyły. Najsłynniejszym jest wyśmiewany już kilkadziesiąt lat później "ułan i dziewczyna". Krytycy zapominają jednak, że w czasie kiedy Suchodolski malował swych ułanów i krakusów, posiadały one wówczas siłę nostalgii równie niemal potężną co strofy Mickiewicza i Słowackiego. A owe "przylizane i cyzelowane" mundury bohaterów jego obrazów były dla Polaków tym droższe, że ukazywały im armię, która świadczyła o utraconej niepodległości. Autor pewnego anonimowego pamiętnika pisał: Panienki polskie nuciły smętne o husarzach i ułanach, muzyk wygrywał melancholiczne mazurki, które nad Sekwaną obcym łzy wyciskały i kamienie wzruszały, jak niegdyś pieśni Orfeusza. Żołnierz bliznami okryty opowiadał dzieciom o legionach, o bitwach Napoleona, o krakusach i czwartakach, a poeci śpiewali narodowe epopeje, psalmy żalu, modlitwy niezachwianej nadziei. Naród politycznie umarły, śpiewał wielki poemat tęsknoty i wskrzeszał w pieśni cały zastęp postaci. Ale mu nie dosyć na tym było; tęsknił te cienie ujrzeć w kształtach i kolorach, chciał widzieć swoich husarzy skrzydlatych, ułanów, krakusów, swych królów i hetmanów. Suchodolski zaczął mu ich malować, a naród poznał te postacie; były mu wiernie oddane, kochał je i twórcy ich był wdzięcznym."
Mimo iż January Suchodolski malował sceny z czasów średniowiecznych i wojen XVII-to wiecznej Rzeczpospolitej i powstania listopadowego, najchętniej wracał do czasów Księstwa Warszawskiego, wskrzeszając pamięć o najświetniejszych czynach polskiego oręża - Raszynie, Somosierze, Fuengiroli, Lipsku. Nie unikał też tematów trudnych dla narodowej pamięci - malował legionistów wysłanych na San Domingo, krwawy szturm Saragossy i odwrót z Rosji w 1812 r. Do najlepszych obrazów w jego karierze znawcy zaliczają właśnie "Przejście przez Berezynę".
Berezyna - katabazis Wielkiej Armii Napoleona i kres II wojny polskiej. Rzeka ta stała się symbolem klęski, chociaż przeprawa przez nią tak naprawdę była jednym z najświetniejszych sukcesów strategicznych Napoleona. Wszystko niemal wskazywało, że będzie to koniec jego kariery i ostateczna katastrofa Wielkiej Armii. Tymczasem Bonapartemu udało się oszukać rosyjskich dowódców, wymanewrować ich armie i wyprowadzić z tej pułapki prawie 50 tysięcy żołnierzy. Niemniej to właśnie symbolizowana często przez przeprawę przez Berezynę klęska kampanii 1812 r. zaważyła na losach Europy na wiele dziesięcioleci. Co więcej - wytworzyła wyobrażenie o Rosji jako o mocarstwie niemożliwym do pokonania (trzeba było wojny krymskiej aby podważyć ten pogląd). Dla Polaków było takie widzenie przekleństwem, gdyż wspomnienie Berezyny a następnie kozaków na ulicach Paryża skutecznie studziły jakiekolwiek zapędy w angażowaniu się w "sprawę polską". Skoro taki geniusz jak Napoleon nie zdołał pokonać Rosji to któż potrafi? Dramat Wielkiej Armii i dantejskie sceny jakie rozgrywały się na drodze jej odwrotu stworzyły na długo przed Tołstojem bowiem obraz klęski niemal absolutnej. Jej przyczyny upatrywano różnie - od czynników typowo militarnych po fatum i groźne siły natury. Nasuwa się tu obraz niemieckiego romantyka, świadka tych czasów - Caspara Davida Friedricha, który tytułowany jest błędnie "Szaser w lesie". Mała postać obdartego kawalerzysty stojąca na progu potężnego zimowego lasu. Odczytywano ten obraz jako alegorię klęski 1812 r. której apogeum była właśnie Berezyna. Suchodolski zdecydował się inaczej niż większość batalistów ilustrujących to wydarzenie (m.in. Albrecht Adam, Peter Hess) ukazać drugi, zbawienny brzeg rzeki. Ale tu także nie brak dramatu - trupy ludzi i koni, porzucona broń, maruderzy szablą dzielący martwego konia, pies wyjący przy martwym opiekunie, markietanka tuląca zmarznięte niemowlę, żołnierze różnych narodowości grzejący się przy ognisku, niektórzy porzuciwszy broń siedzą w odrętwieniu na śniegu, inni próbujący odebrać jakiemuś cywilowi jego bagaż. Żandarmi usiłują zaprowadzić porządek rozdzielając maruderów i cywili z bagażami od tych, którzy jeszcze dźwigają broń - kolumn sławnej Starej Gwardii. W oddali, po drugiej stronie rzeki tłum spływający ze wzgórz napiera na dwa mosty zbudowane z samobójczym poświęceniem przez saperów gen. Eble. Właśnie po raz kolejny zarwał się jeden z nich, rzucając do lodowatej wody dziesiątki nowych ofiar napieranych przez tłum. Niektórzy kawalerzyści próbują konno przebyć rzekę, co wkrótce przypłacą życiem. W oddali, po lewej, artyleria ostrzeliwuje nadciągających Rosjan od strony widocznej po drugiej stronie rzeki wsi Studzianki. Tam też, chociaż na obrazie tego dokładnie nie widać - walczą Polacy osłaniając odwrót całej Wielkiej Armii. Zupełnie w centrum tłumu próbującego dostać się na mosty w niebo wzlatuje słup ognia - wybuch jaszczyka z amunicją. Tymczasem uwaga widza skupia się na kawałku wolnej przestrzeni po prawej stronie - to w eskorcie szwoleżerów stoi sztab cesarski. Niewprawnemu widzowi trudno jest z początku odnaleźć głównego bohatera tej sceny. Jednak Napoleon jest tam obecny, choć bez charakterystycznego szarego płaszcza i dwurożnego nakrycia głowy, do którego przyzwyczaiła nas ikonografia epoki nazwanej jego imieniem. Bonaparte ubrany w zieloną szubę i futrzaną czapę - dokładnie taką jaką według naocznych świadków nosił podczas odwrotu, i w jakiej widział go dwa tygodnie później w warszawskim Hotelu Angielskim kadet January Suchodolski, rozmawia z jednym z wyższych oficerów (być może Caulaincourtem lub Neyem?). I choć artysta sam nie uczestniczył w wydarzeniach znad Berezyny, oparł się jednak na rysunkach i relacji osoby, która była bezpośrednim świadkiem tych zdarzeń. Owa osoba także jest obecna na tym obrazie. Przy prawym skraju kompozycji możemy dostrzec oficera w płaszczu i nasuniętym na jedno oko tzw. kapeluszu stosowanym, z rozłożonym szkicownikiem, i ołówkiem w dłoni. To również jak Suchodolski żołnierz-artysta - Czesław Moniuszko, który jednak do historii przejdzie nie dzięki swym talentom malarskim, ale jako ojciec jednego z największych polskich kompozytorów.
Czesław Moniuszko to jakby postać żywcem wyjęta z "Pana Tadeusza". Osiadła w Śmiłowiczach pod Mińskiem rodzina Moniuszków czynnie włączyła się do walki po stronie cesarza Francuzów, wspomagając wojska marszałka Davouta w zajęciu Mińska. Sam Czesław zaciągnął się do tworzonego przez swego brata Ignacego pułku litewskich strzelców konnych, później był adiutantem marszałka Davouta i króla Neapolu Murata. Przebył nie tylko kampanię 1812, ale także prawdopodobnie 1813 i 1814 r. Wprawdzie w dzieciństwie na skutek ospy utracił jedno oko, jednak nie przeszkadzało mu to w rysowaniu. W Mińsku miał wspólna pracownię ze swym kuzynem - Walentym Wańkowiczem (znanym później jako portrecista i przyjaciel Mickiewicza). Jego spuścizna znana jest jedynie z relacji - część obrazów spłonęła wraz z jego mieszkaniem w 1834, a reszta przechowywana razem z pamiątkami jego syna - Stanisława Moniuszki, w Warszawskim Towarzystwie Muzycznym prawdopodobnie została zniszczona podczas powstania warszawskiego. Zachowały się tylko opisy jego rysunków i jedna bodajże reprodukcja - właśnie widok przeprawy przez Berezynę. Krystyna Sroczyńska pisze o tym obrazie, jako o jednym z najlepszych w twórczości Suchodolskiego "Operując wielką ciżbą ludzi, artysta wykazał w nich umiejętność kompozycji, trafnego ugrupowania i wydobycia z walczących czy ginących tłumów dramatycznego napięcia". Trudno odmówić owego napięcia obrazowi który dziś cieszy oczy na galerii Muzeum Okręgowego w Toruniu. I oglądając go nie powinniśmy zapominać, że to nie tylko lepsze lub gorsze malarstwo, ale także dokument.

Adam Paczuski


Tekst powyższy jest przerobioną wersją artykułu, który ukazał się na łamach "Promocji Kujawsko-Pomorskich" (nr 1-2 z 2004 r.)