Nasza księgarnia

Marcin Kusyk, "Zbrodnie wojenne Napoleona B." - polemika z pewnym artykułem

COM_CONTENT_WRITTEN_BY on . Posted in Recenzje

Ukazał się numer pisma "Focus Historia Ekstra" (luty - marzec 2019) w całości poświęcony epoce napoleońskiej. Są w nim m.in. teksty ś. p. Andrzeja Nieuważnego. Kilka artykułów napisał Kazimierz Pytko - jak wynika z notki o autorze to dziennikarz piszący m.in. do "Wprost" i "Życia Warszawy", laureat Nagrody Kisiela. Jeden z jego tekstów nosi tytuł "Zbrodnie wojenne Napoleona B."

Jest to artykuł niezwykle tendencyjny i stronniczy. Nie ma nic złego w przypominaniu, że wojska napoleońskie popełniały zbrodnie wojenne (co nawet taki wielbiciel Cesarza jak ja musi przyznać), ale autor widzi zło w zasadzie tylko po jednej stronie, przypisuje też Napoleonowi zbrodnie tam, gdzie ich nie było. Co prawda autor odżegnuje się od porównywania Bonapartego z Hitlerem, uważa takie analogie za absurdalne. Ale czytelnik może po lekturze odnieść wrażenie wręcz przeciwne.

 Pytko pisze o zbrodniach prawdziwych, jak rzeź jeńców w Jaffie podczas wyprawy egipskiej ("Splamił się rzezią jeńców" - skomentował lakonicznie Marian Kukiel w "Dziejach politycznych Europy od rewolucji francuskiej"). We fragmencie dotyczącym walk na San Domingo Pytko dostrzega okrucieństwa obu stron - to jedyny wyjątek! Pisze: "Francuzi grzebali powstańców żywcem w masowych grobach, krzyżowali, topili w zawiązanych workach (...) Buntownicy rżnęli schwytanych żołnierzy piłami, a w 1803 roku wymordowali ponad tysiąc pacjentów lazaretu w Cap Francais".

Artylerzysta zbrodniarzem?

Ale zaliczenie stłumienia rebelii rojalistów w Paryżu 13 vendemiare'a do zbrodni budzi już sprzeciw. Pytko relacjonuje zdarzenia: "Ten (Bonaparte - przyp. MK) zaś wyprowadził na ulice... artylerię. Kazał strzelać z dział do - w znacznej części bezbronnego - tłumu". Jeszcze trzykropkiem to zdanie przygwoździł, żeby każdy widział, jaki to okrutnik był z Bonapartego. Tymczasem według radzieckiego biografa Cesarza, Alberta Manfreda, używanie artylerii do tłumienia rozruchów ulicznych nie było w owym czasie niczym nadzwyczajnym. Jako przykłady podaje tłumienie buntu żołnierzy w Nancy i powstanie przeciw żyrondystom 31 maja - 2 czerwca 1793 r.

A jak było 13 vendemiare'a? Mało wtedy brakowało, żeby to rojaliści masakrowali artylerią zwolenników Konwentu. Mieli znaczną przewagę – historycy szacują ich siły od 25 tys. ludzi (Albert Manfred, Andrzej Zahorski) do 30 tys. (Vincent Cronin). Po stronie Konwentu było 5-6 tys. ludzi bez artylerii i amunicji. Działa znajdowały się w parku artyleryjskim w Sablons. Bonaparte wysłał po nie nieznanego jeszcze szerzej oficera kawalerii, dowódcę 21 pułku strzelców konnych, Joachima Murata. Kawalerzyści dotarli do Sablons w ostatniej chwili - widzieli już zbliżających się rojalistów. Jak w tym czasie wyglądały poczynania "bezbronnego tłumu"? Jak pisze kolejny biograf Napoleona, Vincent Cronin rojaliści zaatakowali pozycje na północ od Tuileries. "Przy huku wystrzałów, z błyszczącymi bagnetami osadzonymi na muszkietach, rebelianci pokonali barykady wzniesione przez Barrasa dla obrony rue Saint Honore". Nadciągnęli wreszcie strzelcy konni Murata z czterdziestoma działami - dzięki nim Bonaparte stłumił bunt. Pytko twierdzi, że padło 300 powstańców i 400 bezbronnych cywilów. Cronin podaje straty dużo niższe - dwustu zabitych i rannych po obu stronach.

Okrutne gerylasów bandy - to wymysł propagandy?

Szczególny sprzeciw budzi zaś ujęcie okrucieństw popełnianych w czasie wojny w Hiszpanii. Oczywiście wojska napoleońskie popełniły tam wiele zbrodni, które autor słusznie piętnuje. Francuzi i ich sojusznicy byli dla Hiszpanów najeźdźcami i okupantami, z którymi mieli prawo (a nawet obowiązek) walczyć. Ale nie ma sensu udawać, że tylko wojska napoleońskie prowadziły tę wojnę w sposób nieczysty. Tymczasem Pytko szeroko rozpisuje się o rozstrzeliwaniach jeńców przez żołnierzy Napoleona, o pacyfikacjach wsi, natomiast o zbrodniach drugiej strony ma do powiedzenia tylko tyle: "Gdy mimo cenzury informacje o wyczynach francuskiej armii zaczęły się rozpowszechniać, propaganda Napoleona tłumaczyła je spontanicznymi reakcjami żołnierzy na bestialstwo partyzantów, którzy "palili żołnierzy żywcem, obdzierali ich ze skóry, obcinali nosy i uszy, wyłupywali oczy". Zapewniała jednak, że brutalne metody stosuje się tylko wobec partyzantów, których - jak każdy okupant - nazywała bandytami".

Propaganda? Brytyjski pisarz Archibald Gordon Macdonell, autor znakomitej książki "Napoleon i jego marszałkowie" stwierdza bez ogródek: Od samego początku wojny Hiszpanie docenili wartość morderstwa jako metody wojowania". Do zabijania wroga Hiszpanie nawoływali w swojej propagandzie. Słynny "Katechizm hiszpański", jak pisze autor "Encyklopedii wojen napoleońskich" Robert Bielecki, miał formę pięćdziesięciu dwóch pytań dziecka do księdza. "Czy zabicie Francuza jest grzechem? - Przeciwnie, jest dobrym uczynkiem" - to jeden z zestawów pytania i odpowiedzi. Francisco Espoz, dowódca hiszpańskich partyzantów (gerylasów) z Nawarry wydał manifest, w którym głosił: "Każdy oficer czy żołnierz francuski, który zostanie schwytany z bronią w ręku lub bez, w walce lub nie - zostanie powieszony na drodze publicznej, a na ciele przywieszona zostanie tabliczka z jego nazwiskiem oraz numerem jednostki, do której należy".

Napoleończycy z grilla

Można to jeszcze uznać za usprawiedliwione wezwania do walki z najeźdźcą. Ale metod tej walki już się usprawiedliwić nie da. Fragment, który Pytko przytacza jako wytwór napoleońskiej propagandy, to cytat z pamiętników Kajetana Wojciechowskiego, żołnierza pułku Lansjerów Nadwiślańskich, uczestnika i świadka tej wojny, bitew i pacyfikacji.

Inni polscy żołnierze też zostawili pamiętniki o walkach w Hiszpanii. Lansjer Wojciech Dobiecki wspominał: "W Villa Ferdinando dwudziestu kilku żołnierzy piechoty polskiej poobwijanych w słomę i pakuły w oliwie namoczone spalili". W odwecie lansjerzy wykłuli mieszkańców wsi. W innej miejscowości, Richle, lansjerzy zastali makabrę: " Francuzi leżeli na słomie z porozrzynanymi brzuchami". Francuski historyk Jean Claude Dammame, autor książki "Żołnierze Wielkiej Armii" pisze o losie żołnierzy 6 pułku piechoty lekkiej i dragonów, którzy wpadli w ręce Hiszpanów po zdobyciu mostu San Pato na Soto Mayor. "Wszyscy byli powbijani na pale i okaleczeni; jedni nie mieli oczu i języków, inni - nosów i uszu. Niektórzy mieli powpychane do ust własne genitalia". Ten sam autor opisuje, co się stało z sześćdziesięcioma żandarmami wziętymi do niewoli po zdobyciu fortu przy drodze z Bejar do Salamanki. Zostali ono zakopani żywcem po szyje, po unieruchomieniu oprawcy zrywali im skórę z głów. Innym razem hiszpańscy partyzanci wzięli do niewoli generała Rene, wraz z adiutantem Labronem i komisarzem wojennym nazwiskiem Vosgien. Generał został żywcem poćwiartowany, jego towarzysze i ciężarna żona jednego z nich - przecięci piłą, również żywcem.

Czy można się dziwić, że napoleońscy żołnierze widząc zwłoki kolegów żywcem spalonych, wypatroszonych, poćwiartowanych - dokonywali krwawego odwetu? Nie znaczy to, że usprawiedliwiam zbrodnie wojsk Napoleona, ale ta makabra przynajmniej pozwala je zrozumieć. Tymczasem Kazimierz Pytko przedstawia to w ten sposób, że Francuzi i ich sojusznicy rżnęli Bogu ducha winnych Hiszpanów - bo tak, taką mieli fantazję. "Śmierć groziła za najdrobniejsze przewinienie. Szwoleżer Józef Załuski zanotował, że z trudem powstrzymał żołnierzy przed spaleniem całej wioski, gdy odkryli, że jeden z wieśniaków nadał psu imię Napoleon". O okrucieństwach Hiszpanów czytelnik się z tekstu Pytki nie dowie.

Pieprzony los kolaboranta

Nie dowie się też, że dzielni gerylasi niejednokrotnie wykazywali się bestialstwem wobec samych Hiszpanów. Jak wspominał oficer Legii Nadwiślańskiej Henryk Brandt "oddziały hiszpańskie wywierały względem mieszkańców terroryzm graniczący z okrucieństwem. Żywność, materyał wojenny, a nawet ludzi, dostarczano pod groźbą rozstrzelania przez gerylasów. Wielokrotnie miałem w ręku rozkazy następującej treści: Młodzi ludzie, mieszkańcy tej a tej wsi, kórzy nie stawią się od tego do tego dnia, zostaną rozstrzelani".

Rozstrzelanie wydaje się zresztą aktem łaski w porównaniu z losem tych Hiszpanów, których partyzanci uznali za zdrajców. Wspominany już Jean Claude Dammame opisuje los hiszpańskiego służącego francuskiego oficera. Został on złapany przez partyzantów słynnego Miny (uważanego przez Hiszpanów za bohatera narodowego) i po torturach ukrzyżowany głową w dół. Kantynierka, złapana przez oddział partyzancki Juana Martina Diaza, została rozebrana, wymazana sadzą, obwożona na ośle, zawieszono na niej tabliczkę z napisem "dziwka Francuzów". W końcu nieszczęsnej kobiecie odcięto uszy, wydłubano oczy i przybito ją do drzwi kościoła.

Rzeź, której nie było i angielscy dżentelmeni

Osobny rozdział artykułu Kazimierza Pytki to los mieszkańców hiszpańskich miast. Wspomina on np. o mordowaniu mieszkańców Tarragony. Niewątpliwie symbolem wojny w Hiszpanii stało się oblężenie Saragossy. I tu niespodzianka - Pytko pisze: "w trakcie oblężenia i urządzonej po nim rzezi zginęły 54 tys. osób". Liczba się zgadza, ale...jaka rzeź po oblężeniu???

Jak pisze polski autor monografii oblężenia: "Przejęcie pokonanej Saragossy odbyło się w sposób cywilizowany, co można uznać za praktycznie jedyny sukces obrońców. Zmęczona okrucieństwem i bezpardonową walką armia nie myślała już o zemście i rabunku". Podobnie przedstawiają kapitulację Saragossy inni autorzy. Nawet jeśli założymy, że za wszystkie cierpienia miasta odpowiadają atakujący je Francuzi i Polacy (Laske zdaje się kwestionować sens długotrwałej obrony Saragossy, część winy przerzucając na hiszpańskie dowództwo), to przecież nie da się utrzymać twierdzenie, że te 54 tys. ofiar to mieszkańcy miasta zarżnięci przez Francuzów. Sir Charles Oman oszacował straty na 20 tys. żołnierzy oraz 6 tys. cywilów zabitych w czasie walk, pozostali to ofiary zarazy (według Laskego był to tyfus). Liczby Omana przyjął także Macdonell. Jan Laske ocenił liczbę ofiar oblężenia na 18 tys. żołnierzy, 6 tys. cywilów (w tym 600 kobiet i dzieci) zabitych oraz 36 - 38 tys. ludzi zmarłych na tyfus.

Pytko tradycyjnie dostrzega tylko miasta złupione przez Francuzów. A przecież na Półwyspie Iberyjskim walczyła też brytyjska armia lorda Wellingtona, sprzymierzona z Hiszpanami, mająca być dla nich wyzwolicielką spod francuskiej okupacji. Brytyjskiego wyzwolenia doświadczyło w 1812 r. chociażby miasto Badajoz. Opis tego oswobodzicielskiego marszu zamieścił George Bidwell w biografii Wellingtona "Ten zły wódz": " W niecałą godzinę po zdobyciu Badajoz wyglądało, jakby całe stulecia przyczyniły się do zniszczenia miasta...mężczyzn, kobiety i dzieci zabijano na ulicach bez innego widocznego powodu, jak obłąkany kaprys wariata, popełniano wszelkie gwałty i zbrodnie, publicznie na ulicach, w kościołach, z tak brutalnym okrucieństwem, iż wierna relacja o tym byłaby zbyt wstrząsająca i okropna". W 1813 r. armia brytyjska zdobyła San Sebastian. "Rabunek, morderstwa, gwałty - zostały posunięte do niewyobrażalnego stopnia. Wszędzie słyszano krzyk gwałconych kobiet; nie uszanowano ani ich młodego wieku, ani godnej szacunku starości. Jedna z dziewcząt została ofiarą żołnierskiej brutalności leżąc na martwym ciele swej matki" - to opis wyczynów brytyjskich wojaków sporządzony przez samych Hiszpanów wkrótce po wydarzeniach. Z sześciuset murowanych domów przetrwało trzydzieści sześć.

Jak ruski Miszka francuskiego koguta oskubał

Pisząc o wojnie z Rosją w 1812 r. Kazimierz Pytko tradycyjnie widzi tylko okrucieństwo żołnierzy Wielkiej Armii. Pisze dużo o rozstrzeliwaniach jeńców. Ale jak traktowali wziętych do niewoli przeciwników Rosjanie? O tym autor milczy. Znowu sięgniemy do książki Dammame'a. Według tego autora generał Iłowajski w odzyskanej Moskwie zastał 1400 rannych i chorych Rosjan i 700 Francuzów. Jeńców odesłał do Tweru - ale nigdy tam nie dotarli. Wszyscy zostali po drodze zamordowani przez wieśniaków, którzy chcieli zagarnąć ich dobytek.

Los jeńców był godny pożałowania. "Byli szpikowani ciosami bagnetów lub zatłukiwani kolbami" - pisze Dammame. "Aby pospieszyć najwolniejszych Rosjanie opracowali przebiegły sposób: bardziej sprawni i silniejsi przywiązywani byli do końców długiej żerdzi, między nimi umieszczano tych słabszych. Kiedy tylko niekomfortowa pozycja powodowała zwolnienie kroku - cios bagnetu kończył ich męki" -pisze francuski historyk.

Wtórują mu autorzy rosyjscy. Wiktor Biezotosnyj i Aleksander Popow w artykule o rosyjskich partyzantach 1812 r. w miesięczniku "Mówią Wieki" piszą: "Chłopi pod wpływem oficjalnej propagandy (Francuzi - "poganie", a Napoleon - "piekielny pomiot, syn szatana") wszystkich jeńców zabijali, niekiedy w bestialski sposób (zakopywali żywcem, topili, palili itp.).

Jeśli więc autor tekstu w "Focusie" chciał opisać zbrodnie wojenne w epoce - powinien uwzględnić też okrucieństwa popełniane przez przeciwników Napoleona. Tego jednak nie zrobił. Napisał za to artykuł, według którego jedynym zbrodniarzem był Napoleon B.

Marcin Kusyk