Nasza księgarnia

Włodzimierz Nabywaniec, Przeprawa przez Wilię

COM_CONTENT_WRITTEN_BY on . Posted in Bez kategorii

Że z dziełem swojem czując razem, od przedstuletnich wzruszeń bladłszy, wołałeś nieraz przed obrazem: „Naprzód kamraci! Cesarz patrzy!” – takimi słowami zwracał się do Jana Chełmińskiego Artur Oppman. I dalej pisał: Więc twórz! – więc wskrzeszaj! – więc całuny, które wielkich kryją – rozrywaj… Słynny poeta i miłośnik epoki napoleońskiej wielokrotnie dawał wyraz swym zachwytom wobec twórczości malarskiej Chełmińskiego nazywając go artystą, który epokę napoleońską zna znakomicie i kocha szczerze, a ponadto pisząc: …talent to wybitny, indywidualność artystyczna oryginalna. Podobne peany na temat Chełmińskiego pozostawił inny znany powieściopisarz i publicysta przełomu XIX i XX wieku Wacław Gąsiorowski: To nie żadna przesada, ale prawda szczera, znana zresztą aż nadto dobrze wielkim majstrom paryskim, którzy znieść nie mogą, że ten przybysz takiem się cieszy wzięciem, że mu mokre obrazy zabierają ze sztalug… Żaden bodaj z malarzy polskich nie cieszy się tak silnym pokupem za granicą, jak Chełmiński i żaden nie może się równać z nim w ogromie płodności i wytrwałości niestrudzonej.

W głębokim kontraście wobec zachwytów Or-Ota i Sclavusa pozostaje opinia Eligiusza Niewiadomskiego zamieszczona w jego „Malarstwie polskim XIX i XX w.”: Malarstwo Jana Chełmińskiego jest przedrzeźnianiem Meissonier’a, z domieszką motywów i pomysłów połapanych u wszystkich koniarzy i batalistów świata. Rozległy handel obrazami, jaki prowadzi na obu półkulach ten zapobiegliwy artysta, jest w odwrotnym stosunku do ich wartości malarskiej. Z perspektywy czasu ocena bogatej spuścizny Chełmińskiego jest trudna, bo wiele spośród jego obrazów zaginęło i znane są jedynie z czarno-białych reprodukcji. Ponadto twórczość tego artysty nie wzbudza obecnie większych emocji ani wśród koneserów, ani historyków sztuki, bo – jak napisał Janusz Polaczek – Chełmiński to niegdyś bardzo popularny, dziś już całkiem zapomniany malarz. Gdybyśmy jednak mieli wyrazić opinię o twórczości tego artysty, to raczej bliżej nam w ocenach do Niewiadomskiego niż apologetów Chełmińskiego i całkowicie zgadzamy się ze zdaniem: Jego niezbyt wysokich lotów twórczość, bardzo niejednolita i opierająca się na zręcznym naśladownictwie różnych stylów i mistrzów, w jednym tylko punkcie była wspólna, mianowicie w uwydatnieniu piękna i malowniczości napoleońskiego wojska (Polaczek).

I właśnie owo „uwydatnienie piękna i malowniczości napoleońskiego wojska” skłoniło nas, aby włączyć Chełmińskiego do tej swoistej „szwoleżerskiej galerii”. W swej bogatej twórczości malarz kilkakrotnie prezentował polski pułk Gwardii Cesarskiej, by wspomnieć choćby „Powrót” czy „Przegląd na wyspie Elbie”. Zdecydowanie jednak najciekawszym i jednym z bardziej udanych obrazów z ogromnej spuścizny Chełmińskiego jest „Przeprawa przez Wilię”. Obraz namalowany w 1895 roku w Londynie, rok później zaprezentowany został przez warszawskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych.

Jan Chełmiński, Przeprawa przez Wilię

Na pierwszym planie widzimy płynących rzeką Wilią konno, w galowych mundurach, polskich szwoleżerów Gwardii Cesarskiej… Zanim jednak opiszemy dokładniej obraz Chełmińskiego sięgnijmy wpierw do historii pułku…

Na wojnę z Rosją część pułku szwoleżerów wymaszerowała z Chantilly 20 lutego 1812 roku. Miesiąc później z Hiszpanii nadeszły kompanie pod komendą szefa Jerzmanowskiego i mimo braków w uzbrojeniu i wyposażeniu pomaszerowały dalej na wschód. W przemarszu przez Francję i kraje niemieckie oddział prowadził szef Kozietulski i dopiero w Kirchbergu dowództwo przejął gen. Krasiński, który wówczas dołączył do pułku.

Szwoleżerów cieszyła niezmiernie perspektywa powrotu do ojczyzny. Od miesiąca – pisał do matki Stanisław Hempel – jako jesteśmy w marszu radość nasza iest niewypowiedziana. Początkiem maja 1812 roku pułk przekroczył granicę Księstwa Warszawskiego. Z tej okazji gen. Krasiński wygłosił do swych żołnierzy krótkie przemówienie. Płakaliśmy jak małe dzieci – wspominał Szpotański, a niedługo później Kozietulski pisał do siostry: Dzisiaj generał Krasiński wysyła pana Wilczka, jednego z naszych oficerów, do Warszawy w sprawach pułkowych; korzystam z tej okazji, aby Ci oznajmić, Droga Siostro, że oto nareszcie zbliżamy się do Was. Wczoraj wkroczyliśmy na terytorium naszej Ojczyzny. Cóż to za szczęsna chwila dla nas! Odtąd także i my, tak samo jak inni, będziemy bić się za własny kraj.

Już w trakcie przemarszu szwoleżerów do Księstwa Warszawskiego, na mocy dekretu cesarza z 12 marca 1812 roku, w Poznaniu, Warszawie i Gdańsku powstawały kolejne kompanie, które miały wzmocnić pułk podczas wojny z Rosją. Za ich organizację odpowiadali Łukasz Wybicki, Stanisław Roztworowski i Seweryn Fredro.

Przez dłuższy czas pułk stacjonował w okolicach Poznania, a panowie oficerowie korzystali z okazji, bawiąc się na proszonych obiadach i balach. Dotarł wreszcie z Hiszpanii ze swoim oddziałem Jerzmanowski, a już pierwszy szwadron pułku z szefem Chłapowskim ruszył na wschód: …bywały bale w okolicy, jeden u mojej ciotki w Łopuchowie. Tam odebrałem rozkaz w trzysta koni, 150 strzelców i 150 naszych, w podwójnych marszach rozstawić pikiety od Torunia aż po Gdańsk. Chłapowski ze swoim szwadronem dołączył do głównego oddziału pułku dopiero niedaleko Kowna. Tymczasem z Poznania – wspominał Płaczkowski – wymaszerowaliśmy z Napoleonem do Torunia, dalej przez Augustowskie nad brzegi rzeki Niemna. 22 czerwca 1812 roku w Wyłkowyszkach Napoleon wydał rozkaz dzienny zaczynający się od słów: Żołnierze! Zaczęła się druga wojna polska… Rozpoczynała się kolejna kampania i umysły nasze młodociane polskie upojone były szczęściem (Załuski).

Następnego dnia cesarz przeprowadził rekonesans nad brzegiem Niemna ubrany w szwoleżerski płaszcz i czapkę. Co za szkoda – żałował Marian Brandys – że w bogatej ikonografii owej kampanii nie zachował się choć jeden portret Napoleona, przebranego za polskiego szwoleżera. Pod osłoną nocy saperzy przerzucili przez rzekę trzy mosty. Przeprawa odbywała się bez przeszkody – pisał Marian Kukiel – o brzasku dnia korpus I był na prawym brzegu; trzy dywizje jego ciągnęły traktem wileńskim na Rumszyszki, jedna wiłkomirskim na Kormiałów, osłaniając armię na odcinku między Niemnem a Wilią.

Szwadron służbowy, który pełnił służbę przy cesarzu przebył Niemen bez przeszkód jednym z przerzuconych przez saperów mostów, choć jeśli wierzyć Płaczkowskiemu Kozacy leżący koło ognia nad samym mostem, gdy nas postrzegli strwożyli się, krzyknęli i most zapalili, ale ten bardzo deszczem namoczony nie mógł się od razu zapalić tak prędko, abyśmy nie mogli przygasić i przejechać. Nie potwierdza tego Załuski, który o żadnej próbie podpalenia mostu nawet nie wspomniał. Natomiast po przeprawie przez Niemen poważniejszy problem napotkał na swej drodze II Korpus prowadzony przez marsz. Oudinota, który skierowany na Kowno, miał tam owładnąć mostem na Wilii, który zastał spalony (Kukiel). I tutaj docieramy do kluczowego momentu niniejszego rozdziału…

Na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” z 1896 roku odnajdujemy malowniczy opis sceny poprzedzającej to, co uwiecznił Chełmiński: Armia posuwa się w swym pochodzie, napotyka rzekę. Brak mostu, woda za głęboka, by piechota i artylerya mogły ją w bród przebywać. Zabezpieczając przeprawę, trzeba obsadzić przeciwny brzeg, a tylko kawalerya, i to nie byle jaka, uczynić to może. Pułkowi gwardyi konnej honor ten przypadł w udziale. Komenda „Stój! Popraw się!” daje chwilę odpoczynku. Kawalerzysta ładownicę przeciąga na ramię, pistolety w zębach lub ręku chroni jak może od zamoknięcia. Następuje przeprawa – konie chrapią, z ociąganiem się wstępują do wody, na brzegu robi się pewien zamęt, niektóre odmawiają posłuszeństwa, te zaś, które weszły na głębię, woda wznosi, zwrócone więc trochę pod wodę na ukos płyną, by jak najprędzej wydostać się na przeciwną stronę, a każdy koń głowę kładzie po wodzie, uszy tuli, zęby szczerzy i parska…

W tym momencie spójrzmy ponownie na obraz Chełmińskiego. Kompozycja przedstawia początek przeprawy. Do rzeki weszło ledwie kilkunastu jeźdźców, ale wezbrane wody Wilii niemal od razu zmusiły konie do posuwania się wpław. Naszą uwagę skupia lewa strona płótna, gdzie odbywa się przeprawa. Prawa strona kompozycji jest otwarta. Na czele płynących, zanurzonych niemal po pierś szwoleżerów, oficer starszy – prawdopodobnie Kozietulski. Obok szefa szwadronu (choć Chełmiński zaprezentował nam go błędnie w mundurze majora) płyną trębacz i oficer młodszy (ten z kolei nie powinien mieć kontrepoletu). Za nimi grupa kilkunastu szwoleżerów, nad którymi powiewają zatknięte na lancach proporczyki. Jeden więcej, drugi mniej zanurzony – czytamy dalej w „Tygodniku Ilustrowanym” – a są i takie dzielne pływaki, którym nawet grzbietu woda nie pokrywa; inne za to, pływać nie umiejące, brane są pomiędzy dwóch biegłych w tej sztuce towarzyszów. Jeźdźcy ze skupioną uwagą, jak najmniej przeszkadzają sobą koniowi mocno siedząc w kulbace, by nie zniosła ich woda: zręczniejsi wydostają się na siodło i stojący przebywają rzekę…

Na brzegu kotłuje się reszta szwadronu szykując się do przeprawy. W centrum obrazu na białym koniu, może Taurisie, dostrzegamy Napoleona w otoczeniu licznego sztabu. Z prawej, w głębi, resztki spalonego mostu, na nim pieszo oficerowie, spośród których jeden obserwuje przez lunetę drugi brzeg rzeki. W tle zabudowania kryte strzechą i brzeg rzeki.

Pewną wątpliwość wzbudzają galowe mundury, w które wystrojeni są na obrazie szwoleżerowie. Czy to nadużycie malarza podobne do tego, które znamy z licznych przedstawień szarży pod Somosierrą? W tym wypadku raczej nie, co tłumaczy nam dość przekonująco Załuski: Dzień 24 czerwca, dzień ś. Jana, był dla mnie szczególnie świątecznym; bo pierwszy raz w tej kampanii wykomenderowono służbowe szwadrony do cesarza (…). Od świtu więc ubrałem się od stóp do głów w kompletnie nowy mundur świeżo w Paryżu sprawiony, układając sobie w głowie, że w mieście Kownie spędzę w bliskości kwatery cesarza wieczór w gronie jakich dam litewskich, mogących się śmiało równać z Warszawiankami i Krakowiankami… Całkiem możliwe, że podobne nadzieje tliły się też w sercach innych szwoleżerów.

„Przeprawa przez Wilię” Chełmińskiego, to jeden z tych epizodów epoki napoleońskiej, który został bardzo szeroko opisany przez pamiętnikarzy i historyków. Trafił również do arcydzieł światowej literatury, tworząc niestety podwaliny czarnej legendy napoleońskiej. Zapewne najwięcej złego uczynił w tym względzie generał francuski i pamiętnikarz Philippe de Ségur, który jako jeden z pierwszych opisał to, co zdarzyło się nad Wilią: Opodal Kowna Kozacy zburzyli na Willi most, uniemożliwiając tym samym przejście korpusowi Oudinota. Napoleon zirytowany nieoczekiwaną przeszkodą, lekceważąc ją tak, jak lekceważył wszystko, co stawało mu na zawadzie, rozkazał szwadronowi Polaków przebyć wpław rzekę. Bez wahania skoczyli dzielni żołnierze w spienione nurty. Początkowo płynęli szeregami, niebawem jednak, gdy zdwoiwszy wysiłki znaleźli się na głębinie, zniosła ich fala. Przestraszone konie, szarpiąc się, na próżno usiłowały walczyć z wartkim prądem. Jeźdźcy dobywali ostatka sił, by dopłynąć i rozkaz spełnić, lecz wkrótce i oni również zanurzali się coraz bardziej, coraz widoczniej szli na dno. Nieuchronna była ich zguba, lecz że na ojczystej ginęli ziemi, za sprawę wspólnej Matki, za jej zbawcę, więc zwróciwszy nadludzkim wysiłkiem głowy w stronę Napoleona, z okrzykiem "Niech żyje cesarz!", zniknęli pod wodą...

Uczestnik przeprawy przez Wilię Załuski opis ten skonstatował krótko: …że jenerał Segur takowe dość zwyczajne zdarzenie, z tragicznem uniesieniem opisał, nie dziwi mnie, bo całe dzieło tego autora jest więcej romantyczną powieścią niż historyą… Niestety śladem de Ségura poszli inni, zarówno historycy, jak i pisarze:

Louis Adolphe Thiers: Napoleon w towarzystwie lansyerów polskich gwardyi, chciał zająć oba brzegi Wilii... Uprzedzając jego życzenie lansyery rzucili się w rzekę, pilnując szeregów i płynąc o ile mogły konie – W pośrodku rzeki atoli, zwalczeni prądem, rozdzielili się, i woda zaczęła ich unosić. Pośpieszono w łodziach na ich ratunek i uratowano kilku. Niestety dwudziestu lub trzydziestu opłaciło życiem ten czyn posłuszeństwa exaltowanego.

Walter Scott: Rzeka Wilia wezbrała od deszczu, a mosty były zniszczone, więc cesarz zniecierpliwiony przeszkodami nakazał polskiej jeździe przebyć ją wpław. Nie zawahali się rzucić w rzekę. Ale zanim dosięgli nurtu, nieodparty prąd przełamał ich szeregi, zostali zmieceni i zginęli prawie co do jednego w oczach Napoleona, ku któremu niektórzy z nich w ostatniej walce zwracali twarze wołając: „Vive l'Empereur!”

Lew Tołstoj: Napoleon przyjrzał się rzece, zsiadł z konia i usiadł na pniaku leżącym na brzegu. Na niemy znak podano mu lunetę; oparł ją na ramieniu pazia – który podbiegł uszczęśliwiony – i jął patrzeć w przeciwną stronę. Potem zagłębił się w badaniu mapy rozłożonej między pniakami. Nie podnosząc głowy powiedział coś i dwaj adiutanci pocwałowali do polskich ułanów. – Co? Co powiedział? – rozległo się w szeregach polskich ułanów, kiedy adiutant przycwałował do nich. Wydano rozkaz, by odnaleźć bród i przeprawić się na przeciwległy brzeg. Pułkownik polskich ułanów, piękny, starszy mężczyzna, zaczerwieniony, zapytał adiutanta, czy wolno mu będzie wraz ze swymi ułanami przepłynąć rzekę nie szukając brodu. Z wyraźnym lękiem aby mu nie odmówiono, niby chłopiec, który prosi o pozwolenie by mógł dosiąść konia, prosił by mu pozwolono przepłynąć rzekę w obecności cesarza. Adiutant powiedział, że cesarz prawdopodobnie nie będzie niezadowolony z takiego nadmiaru gorliwości. Jak tylko adiutant to powiedział, stary, wąsaty oficer z uszczęśliwioną twarzą i błyszczącymi oczyma wzniósł w górę szablę, krzyknął „Wiwat!”, zakomenderował „Za mną!”, spiął konia ostrogami i pocwałował ku rzece. Z gniewem szarpnął konia, który się pod nim zawahał i runął w wodę kierując się w główny nurt rzeki. Setki ułanów pognało za nim. Było zimno i strasznie w środkowym bystrym nurcie rzeki. Ułani czepiali się jeden drugiego, spadali z koni. Niektóre konie tonęły, tonęli i ludzie (...). Utonęło ze 40 ułanów, choć wysłano na pomoc łodzie. Większość wydostała się z powrotem na ten sam brzeg. Pułkownik i część ułanów przepłynęli rzekę i z trudem wygramolili się na przeciwległy brzeg. Jak tylko wyszli na ląd, przemoknięci, ociekający wodą, natychmiast wykrzyknęli „Wiwat!” patrząc z zachwytem na miejsce, gdzie stał Napoleon, lecz gdzie go już nie było...

Opisy piękne i godne kanonu światowej literatury, ale… absolutnie nieprawdziwe! Niestety utrwaliły w powszechnej świadomości fałszywy obraz o początkach kampanii 1812 roku, o zagładzie polskiego szwadronu, o bezwzględnym cesarzu i ślepo zapatrzonych w niego Polakach, przyczyniając się do budowy mitu niesławnej „kozietulszczyzny”. Na szczęście w żadnym ze swoich filmów nie podjął tego tematu Andrzej Wajda. Może dlatego przeprawa przez Wilię nie stała się kolejnym wątpliwym argumentem w odwiecznym sporze: Napoleon a Polska.

Rzeczywisty przebieg wypadków nad Wilią możemy na szczęście poznać z innych źródeł. Wśród nich szczególną wartość posiada wspomnienie Załuskiego, który osobiście wziął udział w przeprawie:

Skoro zatem deszcz nas w owej sośninie pod Kownem niespodzianie zmoczył i zabieraliśmy się do suszenia się, do szałasów i noclegu, przypada ordynans galopem, i każe szwadronowi natychmiast do cesarza pośpieszać – siadamy więc na koń, i pędem udajemy się do Kowna, przebiegamy szerokie ale lichemi domkami zabudowane ulice (…). Zastajemy Napoleona nad rzeką Wilią, na której Rosyanie byli pokrycie mostu palowego zrzucili. – Jenerał Krasiński zapowiada szefowi Kozietulskiemu: że cesarz chce byśmy się przeprawili przez Wilią. Kozietulski komenderuje do schowania pałaszy, każe formować plutony i wykrzyknąwszy głośno: niech żyje cesarz! pierwszy z trębaczami rzuca się w rzekę; – ta była trochę przybrała, wreszcie bliska ujścia do Niemna, może w tem miejscu nigdy nie ma brodu; gdy więc byliśmy na środku koryta, konie niektóre zaczęły słabnąć; między temi którzy szwankowali, byłem i ja; kupiłem był w Warszawie klacz urodziwą na której umyśliłem wystąpić po raz pierwszy na służbie przy cesarzu i w wjeździe tryumfalnym do Kowna; klacz ta nie widząc przed sobą tylko cztery konie szefa Kozietulskiego i trzech trębaczów, a z tyłu za sobą sto koni, nie czując popędu, ale przeciwnie oglądając się za końmi, dała się unosić nurtowi ku palom mostu i pochylała się na bok lewy; byłoby źle ze mną gdybym się był dostał w taką ciemnotę; zawróciłem więc klacz do lewego brzegu nazad, i nie używszy, ani potrzebując niczyjej pomocy, siadłem na rzutniejszego konia, z którym stał pogotowiu mój masztalerz, i przebyłem z największą łatwością rzekę, bo koń mój śpieszył za końmi szwadronu... tymczasem kilku żołnierzy tonęło. Cesarz patrzący się na to kazał ich ratować i napoleondory pływaczom ofiarować, jenerał Krasiński sam brnął w wodę po pas, żeby tych pływaczów zachęcić; ale szczególniej odznaczył się porucznik I klasy mojej kompanii pierwszej Joachim Hempel, który siedząc na dzielnym kasztanie, po kilka razy ratował tonących, na brzeg prawy, i wracał po drugich dowodząc niepospolitych męstwa, siły i zręczności. Owo zgoła, z całego szwadronu służbowego utonął tylko jeden młody szeregowy z mojej 1-ej kompanii nazwiskiem Trzciński, młodzieniec wykształcony, najpiękniejszych nadziei, świeżo do pułku przybyły. Takie było przejście naszego służbowego szwadronu do przedmieścia kowieńskiego na prawy brzeg Wilii…

Podobne świadectwo pozostawił Płaczkowski: Na rzece Wilii nieprzyjaciel uciekający most spalił; Napoleon rozkazał jednemu szwadronowi naszemu wpław przez tę rzekę się przeprawić. Generał-adiutant, Książę Eustachy Sanguszko, na przód szwadronu popłynął śmiało i odważnie. Gdyśmy płynęli, już niedaleko drugiego brzegu zaczęły się konie plątać i przewracać, a żołnierze tonąć, jakoż i jeden z naszych wcale utonął. Widząc to Napoleon zsiadł z konia na brzegu, wszedł aż w wodę i zaczął wołać, aby szwadron brał się mocno pod wodę na prawo, bo poznał, że zostały liny nie spalone przy palach od mostu i dlatego konie przewracały się. Bardzo wątpliwy w przeprawie jest udział księcia Sanguszki, który sam napisał tak o tym zdarzeniu: Na wzgórkach po prawym lądzie biegu Wilii okazywali się kozacy, co widząc (Napoleon), szwadronowi Kozietulskiego z gwardii przejść ją kazał. Woda nie gasiła walecznych zapału i tonący, których pięciu zginęło, jeszcze głosili „wiwat Cesarz!” Sam nazajutrz przede dniem po moście niegodziwym przebył rzekę…

Dla dopełnienia sceny przeprawy przytoczmy jeszcze wspomnienie Stanisława Hempla:

W krótkim czasie sztandary rozmaitych narodów po ogłoszeniu wojny nad Niemnem, zajęły Kowno; tam Cesarz Francuzów objeżdżając położenie miasta, stanął nad brzegami Wilii; prąd tej rzeki po ulewnym deszczu był silny i wody jej wezbrane okryte pianą. Z drugiej strony docierały hufce Kozaków, strzelając z janczarek; to niecierpliwiło Cesarza tem bardziej, że w tem miejscu dla zabezpieczenia lewego skrzydła wielkiej armii, rozkazał rzucić pontony. Zwróciwszy się więc do dowódzcy pułku gwardyi ułanów polskich, rzekł: "Czy możecie przejść wpław te wody?" – „Tak jest Cesarzu”, odrzekł dowódzca i w jednej chwili pierwszy szwadron wzniosłszy lance w górę, przy haśle: „Niech żyje Cesarz!” rzucił się w spienione nurty tej rzeki.

Patrzał Cesarz z zadziwieniem na bohaterskie poświęcenie się polskich rycerzy. – Patrzał, jak z całym rynsztunkiem ginęli pod wodą i znów na powierzchni się pokazywali, jak walcząc z śmiercią jedni drugim dłoń bratnią podawali, jak nawet grenadyjery gwardyi zrzucając z siebie mundury, biegli tonących ratować Polaków. Lecz już szwadron przy radosnych odgłosach żołnierzy francuzkich, ukazał się na drugim brzegu, a Kozaki w dalekie cofnęli się pola – wtenczas Cesarz odjeżdżając do swojej kwatery, wyrzekł te słowa: „Zawsze waleczni.” Mimo tak szczęśliwej przeprawy, nurty wezbranej rzeki pochłonęły trzech żołnierzy, a między temi młodego Trzcińskiego; widzieli go koledzy, jak dwa razy ukazał się nad wodą, lecz trzeci raz już tylko koń jego zmęczony wypłynął na brzeg tej rzeki.

Wspomnienia szwoleżerów spisane zostały wiele lat po omawianych wydarzeniach, stąd nie zawsze są zgodne, co do szczegółów przeprawy i ilości ofiar, które pochłonęła Wilia. Opisy jednak dosyć jednomyślnie traktują przeprawę, jako coś zupełnie normalnego w szwoleżerskiej codziennej służbie, absolutnie nie kładąc jej na karb zwykłego kaprysu cesarza. Z całą pewnością nie doszło tam również do zagłady większej liczby szwoleżerów, jak chcieli nas przekonać de Ségur, Thiers, Scott czy Tołstoj. Marian Kukiel, powołując się na korespondencję Kozietulskiego i notatki Dautancourta, stwierdza z całą pewnością, że do żadnej katastrofy szwadronu lekkokonnych nie doszło. Najpewniej przeprawa przez Wilię pochłonęła zaledwie jedną ofiarę – młodego szwoleżera Trzcińskiego. Poświęćmy mu więc nieco uwagi…

Z kilku innemi w okolicy Kutna – pisał Stanisław Hempel – przyjechał ośmnastoletni młodzieniec nazwiskiem Trzciński. Był to syn szanownych w obywatelstwie rodziców, nadobnej urody z wykształconym nad swój wiek umysłem, lecz siły jego fizyczne nie były jeszcze dostatecznie rozwinięte, ażeby mógł dzielić trudy ciężkiej wyprawy. Dla tego kiedy go stryj (który był kapitanem w tym pułku) przedstawił dowódzcy, ten patrząc na niego rzekł: „Życzenia twoje są chwalebne, ale dłoń twoja nie potrafi podobno silnie uderzyć lancą”. Gdy jednak prośby jego były usilne, za wstawieniem się stryja w kilku dniach z wielką radością włożywszy mundur, maszerował z pułkiem polskich ułanów gwardyi na kampaniją rossyjską, otrzymawszy przy pożegnaniu czułe błogosławieństwo rodziców. (…) Strata młodzieńca pełnego nadziei, zasmuciła pułk cały, bo w tak krótkim czasie umiał pozyskać miłość kolegów i przełożonych.

Ów „nadobnej urody” młodzieniec to najprawdopodobniej Adam Trzciński urodzony w 1789 roku w Bonkowie na Mazowszu. Hempel ujął mu kilka lat, bo w chwili śmierci miał ich już 23. W swoich „Szwoleżerach Gwardii” Bielecki wskazuje, że Trzciński już w kwietniu 1811 roku przebywał w zakładzie w Warszawie, a w grudniu trafił do 1. kompanii pułku szwoleżerów. Co prawda dalej wspomina, że utopił się przy przejściu Niemna, ale najwyraźniej pomylił tę rzekę z Wilią, bo Niemen szwoleżerowie przebyli zwyczajnie – mostem.

Kilka ciekawych szczegółów dotyczących przeprawy możemy odnaleźć w notatkach papy Dautancourta… W skład szwadronu Kozietulskiego wchodziły kompanie 1. i 5., którymi dowodzili wspomniany już kpt. Załuski i kpt. Wincenty Szeptycki. Dautancourt potwierdził problemy Załuskiego podczas przeprawy (o mały włos się nie utopił), podkreślił zaangażowanie gen. Krasińskiego w akcję ratunkową (bez konia rzucił się do wody na ratunek i wyciągnął jednego ze szwoleżerów na brzeg) oraz zachwycał się odwagą por. Joachima Hempla (kilkukrotnie zanurzał się w Wilii i uratował dwóch żołnierzy). Szwadron Kozietulskiego wzmocniony przez kompanię woltyżerów, która przeszła na drugi brzeg częściowo po deskach ułożonych na pylonach zniszczonego mostu, a częściowo wpław, pozostał na prawym brzegu rzeki, który rozpoznał w nocy patrolami. Wróciwszy z objazdu – wspominał Załuski – zajęliśmy się przy wielkiem rozpalonem ognisku suszeniem obówia i odzieży, radzi ściągnąć kto mógł, nasze paryskie przemokłe elegancye. Następnego dnia (Napoleon) kazał mnie lubo – dodawał Sanguszko – z obmokłym szwadronem Kozietulskiego śledzić Wittgensteina uchodzącego do Kiejdan i promy na Niemnie zabrać, co dopełniłem.

Jan Chełmiński, Przeprawa przez Wilię (inna wersja tematu)

Temat przeprawy przez Wilię był dość często eksploatowany przez artystów polskich w XIX i XX wieku. Sam Chełmiński musiał co najmniej kilkakrotnie wykorzystać ów epizod w swojej twórczości. Znane jest z fotografii przechowywanej w Dziale Dokumentacji Ikonograficznej Muzeum Narodowego w Warszawie inne ujęcie tego tematu, a ponadto na jednym z poprzednich dzieł Chełmińskiego oparł swą płaskorzeźbę z 1887 roku Antoni Kurzawa. Zapewne więc jakaś wcześniejsza wersja obrazu musiała powstać jeszcze w okresie pobytu malarza w Nowym Jorku. Później temat przeprawy przez Wilię zaprezentował również Jerzy Kossak (1928).

Jerzy Kossak, Przeprawa przez Wilię

Antoni Kurzawa, płaskorzeźba

W nocie biograficznej Jana Chełmińskiego autorstwa Ewy Wasilewskiej znajdujemy następującą próbę oceny jego twórczości: Malarstwo artysty umiejętnie godzi kolor z umiarem przy prezentacji munduru. Niestety dziś nie możemy w pełni docenić walorów kolorystycznych omawianego płótna Chełmińskiego. Do chwili wybuchu II wojny światowej obraz można było oglądać w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego. Odtąd los „Przeprawy przez Wilię” jest nieznany, a na domiar złego nie zachowała się jej żadna kolorowa reprodukcja.

Czwartego dnia wojny pułk szwoleżerów wkroczył do Wilna. Odtąd stale przy cesarzu pozostawał jeden szwadron służbowy, natomiast reszta pułku szybko rozproszyła się prowadząc służbę patrolową. Dnia 12 lipca szwoleżerowie, razem z innymi pułkami jazdy Starej Gwardii, opuścili Wilno i pomaszerowali na wschód w kierunku na Głębokie. Z tego miasteczka Kozietulski narzekał w liście do siostry: Rosjanie ciągle się cofają, mamy tylko trudności męcząc się ich ściganiem i wyniszczając nasze konie, nie znajdując żadnej okazji do odznaczenia się. To ciągłe cofanie się Rosjan nie było w smak żądnym kolejnych splendorów szwoleżerom, więc starali się wykorzystać każdą nadarzającą się okazję do odznaczenia się w boju. Ale prócz niewielkich tylko utarczek z kozakami, okazji do walk brakowało. Nie braliśmy udziału w bitwach pod Ostrownem… – pisał z żalem Załuski – Pod Witebskiem widzieliśmy z uradowaniem rozwiniętą do boju armię rosyjską, całe nasze wojsko Napoleona pragnęło stanowczej bitwy, ale jeszcze omyliła nas nadzieja; po dwudniowych demonstracyach Rosyanie zrejterowali; atoli przystęp do Witebska samego bronili nam kozacy gwardyi rosyjskiej, z którymi mieliśmy rozprawę pod dowództwem szefa szwadronu Jerzmanowskiego, do której i ja należałem. Takie sytuacje zdarzały się jednak rzadko i dopiero w pobliżu Smoleńska szwadron służbowy pod dowództwem szefa Chłapowskiego wysłany na rozpoznanie rosyjskich pozycji, zaatakował wroga tak zaciekle, że dotarł aż pod mury twierdzy. Pod Smoleńskiem sławy bitewnej szukali też Kozietulski (lekko ranny w głowę), a nawet sam gen. Krasiński, który ruszył do szarży wraz z 13. pułkiem huzarów Księstwa Warszawskiego. Zdobył więc Napoleon, a raczej opuścili Rosjanie Smoleńsk. – pisał dalej Załuski – Wieść była u nas, że Napoleon zapalony widokiem tak pięknego pobojowiska miał wyrzec: – Z takiem wojskiem można iść na koniec świata!

Rozdrobniony podczas długotrwałego marszu pułk szwoleżerów połączył swe siły dopiero w przeddzień bitwy pod Borodino. Ale i w tym starciu większej roli nie odegrał gdyż – napisał Andrzej Nieuważny – Napoleon od początku wojny uznawał gwardię za strategiczną rezerwę i także tym razem jej nie użył. Po bitwie borodińskiej większa część pułku szwoleżerów, oddana pod komendę gen. Eduarda Colberta, wraz z lansjerami holenderskimi została wysłana na drogę kałuską, by tam obserwować ruchy Rosjan. Przy cesarzu pozostał tylko szwadron służbowy pod komendą Kozietulskiego, który wraz z nim wkroczył do Moskwy…

Przed nami – wspominał Płaczkowski – widzieliśmy drewniany spławny most na Moskwie; niezliczoną liczbę cerkiew i gmachów, oraz zamek cesarski Kremel zwany. Już w tym czasie w trzech miejscach miasta dały się widzieć pożary… Była to zapowiedź ponurych wydarzeń, które nastąpiły później.


Bibliografia

Bielecki R., Szwoleżerowie Gwardii, Warszawa 1996.

Brandys M., Kozietulski i inni, t. II, Warszawa 1967.

Gąsiorowski W., Sylwetka Jana Chełmińskiego, [w:] „Wędrowiec” 1905 nr 10-12.

Hempel S., Wspomnienia wojskowe, [w:] „Rozmaitości. Pismo Dodatkowe do Gazety Lwowskiej” 1843, nr 17.

Księcia Eustachego Sanguszki Pamiętnik 1786-1815, Oświęcim 2009.

Kujawski M., Wojska Francji w wojnach Rewolucji i Cesarstwa 1789-1815, Warszawa-Londyn 2007.

Kukiel M., Wojna 1812 roku, t. I, Kraków 1937.

Nieuważny A., Morawski R., Wojsko Polskie w służbie Napoleona. Gwardia, Warszawa 2008.

Niewiadomski E., Malarstwo polskie XIX i XX w., Warszawa 1926.

Op. Ar. (Oppman Artur), Sztuka i bohaterstwo, [w:] Tygodnik Ilustrowany”, 1907, nr 38.

Or-Ot (Oppman Artur), Janowi Chełmińskiemu, [w:] „Wędrowiec” 1905 nr 12.

Ostrowski W., Rok 1812 na ziemiach polskich w ujęciu Waltera Scotta, [w:] Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Łódzkiego - nauki humanistyczno-społeczne, Łódź 1959, seria I, z. 13.

Paczuski A., Ikonografia 1812 r. w sztuce polskiej, Praca magisterska napisana w Zakładzie Muzealnictwa Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, Toruń 1994.

Pamiętniki Filipa Pawła de Ségura adiutanta Napoleona, Warszawa 1982.

Płaczkowski W., Pamiętniki, Żytomierz 1861.

Polaczek J., Somosierra a legenda napoleońska w sztuce, [w:] „Rocznik Przemyski”, t. XLIV, 2008, z. 1.

Rembowski A., Źródła do historii polskiego pułku lekkokonnego gwardii Napoleona I, Warszawa 1899.

Szpotański K., 20 000 kilometrów w siodle, Płomyk”, 1975, nr 3-5.

Tołstoj L., Wojna i pokój, t. III, Warszawa 1967.

Wasilewska E., Nota biograficzna Jana Chełmińskiego, [w:] Ziółkowski A., Polskie formacje wojskowe epoki napoleońskiej w malarstwie Jana Chełmińskiego, Warszawa 2007.

Załuski J., Wspomnienia, Kraków 1976.

Załuski J., Wspomnienia o pułku lekkokonnym polskim, Kraków 1865.

Ziółkowski A., Pierwszy Pułk Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej 1807-1815, Pruszków 1996.