Nasza księgarnia

Legenda napoleońska w Szwoleżerach gwardii Wacława Gąsiorowskiego

Posted in Epoka napoleońska w literaturze



Wacław Gąsiorowski (1869-1939), powieściopisarz i publicysta, wydarzenia epoki napoleońskiej kilkakrotnie uczynił tematem swych utworów. Jest on autorem następujących powieści: trylogii - Huragan (1902), Rok 1809 (1903), Szwoleżerowie gwardii (1910) oraz  Pani Walewskiej (1904) i Dobosza woltyżerów (1912). Do wydarzeń epoki nawiązał także w Rapsodach napoleońskich (1903) oraz pracy historycznej Było to pod Somosierrą (1905). W 1905 roku Gąsiorowski opracował i wydał Pamiętniki wojskowe Józefa Grabowskiego  oraz Gawędy żołnierskie. Pokłosie spuścizny pamiętnikarskiej napoleończyków.

W Szwoleżerach gwardii powieściopisarz zarysował atmosferę poprzedzającą rosyjską wyprawę Napoleona. Ukazał skalę nadziei wiązanych z cesarzem Francuzów, a jednocześnie głosy tych, którzy Bonapartego krytykowali. W roli obrońców władcy usytuował weteranów wojen napoleońskich. Dla wielu z nich walka na polu bitew zakończyła się kalectwem. Towarzyszyło im przekonanie o uczestnictwie w wyjątkowym dziele i służeniu wodzowi. O napoleonistach czytamy: "Położenie tych niedobitków bonapartowych zwycięstw, tych szczątków ludzkich, wyrwanych śmierci ofiarą dozgonnej niemocy lub kalectw, tych nędzarzy, których jedyną nagrodą za poświęcenie była myśl, że służyli sprawie wielkiej, potężnej, a wodzowi wspaniałemu, bohaterskiemu, niepokonanemu"[1]. Gąsiorowski postawił ich w opozycji do osób, które z niedowierzaniem i zwątpieniem odnosiły się do perspektywy kolejnego zwycięstwa cesarza Francuzów. Napoleoniści stworzyli portret Bonapartego o wyraźnie baśniowej proweniencji. Wskazali na moc władcy, drwili ze strachu tych, którzy w Korsykanina nie wierzyli, a jednocześnie "rozpowiadali dziwy, jako Napoleonowi dość konia dosiąść, aby każda moc do nóg mu się pokłoniła, jako u niego w wojsku nie oficerowie, nie marszałkowie, ale króle prawie wszyscy służą. A gdy tych argumentów nie starczyło, to zgrzytali zębami, a do bitki z niedowiarkami parli" (s. 159). Wiara w czyny Napoleona opierała się na przekonaniu o tym, że cesarz Francuzów może dokonać niemożliwego. Wyprawa wodza Wielkiej Armii na Rosję dała możliwość spełnienia się przepowiedni tych, którzy zapowiadali, że "Bonapartemu dość będzie rękę wyciągnąć, a wskazać, aby wszystko przed nim na ścieżaj się otwarło, do nóg się pokłoniło i o traktat błagało, jako on już dosięgnie i złamie, zanim nieprzyjaciel pierwszą nabije armatę, jako może od jednego widoku potężnego wodza zapadną się mury forteczne, znikną okopy, opuszczą się ku ziemi karabiny" (s. 158). W przekonaniu wielu świadków epoki napoleońskiej nie było na świecie ani jednego wodza, który mógłby zagrozić cesarzowi Francuzów. Bonaparte to wódz zdolny do nadludzkich czynów, wielu osobom jawił się jako mityczny heros: "Krwią zbroczy, kulami zorze, ogniem przepali, a powiedzie swoją armię, gdzie zapragnie: za lasy, za góry najsroższe, za morza!" (s. 158).

Napoleoniści, niegdyś uczestnicy walk u boku Bonapartego, w sposób szczególny organizowali przestrzeń wokół siebie. Żyli oni nadal ideą służby w szeregach Wielkiej Armii, dlatego byli żywo zainteresowani rozwojem wydarzeń i dochodzącymi do nich wiadomościami. To ze względu na nich i wokół nich "nigdy nie cichł rozgwar, [...] kupiono się, [...] każdą nowinę zwiastowano najpierw, [...] jej nadawano koloryt, [...] komentowano ją i oceniano" (s. 159). Umieszczeni w centrum zbiorowości napoleoniści z uwagi na minione czyny mieli pełne prawo do zajmowania szczególnej pozycji wobec innych osób. Gąsiorowski scharakteryzował ich w niewielu słowach, wyeksponowawszy jednak te składniki, które złożyły się na typowy portret weterana wojen napoleońskich. W dworku, chacie lub mieszczańskiej kamieniczce czytelnik poznał zatem "wąsala kalekę" (s. 159) stukającego drewnianymi kulami, żołnierza, który odniósł "ciężkie blizny" (s. 159), a za swe czyny został odznaczony napoleońskim krzyżem[2].



Obszerną refleksję Gąsiorowski poświęcił wydarzeniom z czerwca 1812 roku. Pisał między innymi o natychmiastowej reakcji mieszkańców Księstwa Warszawskiego na wieść o zbliżającej się wojnie. O ich postawie wobec cesarza Francuzów czytamy: "[...] każdy reskrypt Napoleona był dlań prawem najświętszym, każdy odgłos bębna na odwachu pod warszawskimi Bernardynami czymś tak nieuniknionym, tak nieodwołalnym, tak losowym, że ani mu się oprzeć, ani potędze tej własne swe bóle przeciwstawić, ani zamarzyć, aby coś na świecie mogło być większym, droższym, bliższym" (s.149). Wiadomość o planowanej kampanii napoleońskiej spowodowała zmianę postawy osób, które dotychczas z nieufnością traktowały Bonapartego. Przedłużające się wyczekiwanie, niepewność i trwoga powodowały jednak, że narastała niechęć wobec cesarza Francuzów.

 Gąsiorowski odniósł się do stopniowo rozpowszechniających się wieści o nadchodzącej wojnie, także wspomniał o towarzyszącym wielu ludziom zapale oraz entuzjazmie. Ojców i synów chcących uczestniczyć w kolejnej wojnie napoleońskiej nie byli w stanie powstrzymać ich najbliżsi: "Teraz zbrakło zaklęć trwożliwym matkom: uścisk żony, westchnienie kochanki, łzawe spojrzenie dziewczyny traciło moc, nie miało już skuwającej siły, nie zdołało powstrzymać zrywających się za imieniem Napoleona mężów, młodzieńców, wyrostków, pacholąt prawie" (s. 147). Ukazawszy w powieści konflikt między życiem rodzinnym a służbą ojczyźnie Gąsiorowski włączył do utworu refleksję o dwóch lamentach, a więc źródłach smutku towarzyszących żołnierzowi. Pierwszy z nich wiązał się z tęsknotą za rodziną, domem ujmowanym jako oaza spokoju. Drugi - towarzyszył Polakowi, patriocie zatroskanemu o los ojczyzny i mającemu pełną świadomość jej politycznej sytuacji: "Lament tak straszny, tak nadzieją swoją pijany, tak w głębi swej niezmierzony, iż wobec niego nikły rodzicielskie twarze, gasły blaski domowych ognisk, sczezało wszystko, co nie było ze sztandarów, z orłów, z Napoleona. [...] Ten lament posadami Księstwa Warszawskiego chwiał" (s. 148).

Nie bez znaczenia jest fakt, że jedynie w Księstwie Warszawskim, politycznym tworze epoki napoleońskiej, Gąsiorowski dostrzegł ofiarność i zdolność do poniesienia wysiłków na rzecz ojczyzny. To mieszkańcy tego państwa trwali przy Napoleonie, związawszy jedynie z nim nadzieje niepodległościowe. Niewielkie państwo ustanowione w wyniku traktatów tylżyckich powieściopisarz scharakteryzował następująco: "Takim sercem dawnej Rzeczypospolitej było Księstwo Warszawskie! O tym skrawku, o tej garstce, o tej cząstce ludu mówiło się onego czasu les Polonais, a w kilkadziesiąt lat potem już cały lud polski zaczął mówić z pychą i samochwalstwem: >>my<<!" (s. 149).

Gąsiorowski nie ocenił działań Napoleona w stosunku do Polaków, wskazał jednak na społeczne konsekwencje powstania Księstwa Warszawskiego. Postawę jego mieszkańców usytuował w opozycji do działań Polaków zamieszkujących inne ziemie porozbiorowe: "Tak myślało i czyniło Księstwo Warszawskie, wykrawek przygodny tylżyckiego traktatu, zaokrąglony w roku 1809 częścią wywalczonej na Austriakach ziemi, gdy równocześnie drzemały i Galicja, i Litwa, i Prusy Książęce, nawet Żmudź święta" (s. 149).



Dokonawszy znamiennego podziału mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej powieściopisarz nie cofnął się przed ostrą krytyką tych, którzy nie zaangażowali się w walki niepodległościowe. W powieści pojawia się oskarżenie narodu, który w większości nie był zdolny do działania i "w poświęceniu się, w męczeństwie garści [...] znalazł uspokojenie dla własnego opieszalstwa, zniewieściałości, tchórzostwa" (s. 150). Jedynie w mieszkańcach Księstwa Warszawskiego, powołanego do życia przez Napoleona, Gąsiorowski dostrzegł zaangażowanie w sprawy ojczyzny. Po adresem tych, którzy nie stanęli u boku Napoleona, skierował on szereg zarzutów. Wyobrażenie o skali krytyki odnoszącej się do "owoczesnych Polaków" (s. 150) dają następujące fragmenty utworu: "Tłum pijany własnym upadkiem, zdemoralizowany rozbiciem blasku tych, co ich miał za półsłońca, za półbożków, za ojców ojczyzny. Tłum plwający na siebie śliną hańby, niezgodny, oszołomiony łoskotem, z jakim zawaliły się te wielkie na pozór, a tak kruche w istocie mury swobód i przywilejów. [...] Tłum z wściekłością poniewierający myśl wszelką, aby jedna dla wszystkich zapadła ustawa, aby brat mógł mu bratem być" (s. 150). Przypisawszy wartość jedynie walce zbrojnej, Gąsiorowski nie zaakceptował biernego oczekiwania większości narodu na pochodzący z zagranicy manifest, który uregulowałby sytuację polityczną dawnej Rzeczypospolitej.

Bierna postawa towarzyszyła wielu Polakom nawet wtedy, gdy Europę obiegły wieści o pierwszych zwycięstwach Napoleona. Gąsiorowski tak pisał o ówczesnej atmosferze: "lawina napoleońskiej sławy uderzyła o mury Berlina; tak było i wtedy jeszcze, gdy saskie herby zawisły na murach Warszawy, a co tęższe serca rzuciły się ku uczynionej wyrwie; tak było nawet, kiedy raszyńskie olchy krwawy chrzest wzięły" (s. 152).



Pisarz obarczył winą za słabość Księstwa Warszawskiego nie Napoleona, jego twórcę, lecz tych, którzy już po jego utworzeniu "tym silniejszych szukali wpływów na dworach, a utopijnymi rojeniami odwodzili oświadczających się za wezwaniami Księstwa" (s. 152). Głos krytyki skierował także pod adresem bratnich prowincji, które nie wsparły działań Księstwa, poddając w wątpliwość jego istnienie jako bytu politycznego.

Na zdecydowaną krytykę zasłużyli także ci Polacy, którzy wybrali drogę zbrojną, lecz opowiedzieli się po stronie państw sprzymierzonych przeciw Napoleonowi i służyli pod ich sztandarami. Gąsiorowski wskazał na dramat wielu Polaków, którzy w szeregach wroga spotykali rodaków. Wystąpił jako obrońca Napoleona w sporze o znaczenie działań cesarza Francuzów dla Polaków i stosunek władcy do kwestii polskiej. To w działaniu swoich przodków dostrzegł on przyczynę klęski napoleońskiej polityki: "Co i z czego miał lepić Bonaparte, gdy tyluż Polaków miał przy sobie, co i przeciw sobie? Małże na różnowierczym cmentarzysku zmartwychwstanie obwieszczać? Gdzież było to zaklęcie, które by ogarnęło i ambicje, i zaślepienie, i miłość nierozważną, i zamęt spraw, i chaos wyobrażeń staroszlacheckich, i wiew rewolucyjnych pogróżek? Mógłże Bonaparte dalej sięgać, niźli żywa, zdrowa miazga polskiego narodu?" (s. 152). Jak słusznie zauważa Jerzy Skowronek, Gąsiorowski

 

usiłuje [...] usprawiedliwić politykę Napoleona przy pomocy zarzutu, iż naród polski w dużym stopniu pozostał bierny i czekał na przywrócenie niepodległości zamiast o nią walczyć. W ten sposób [...] chciał prawdopodobnie uderzyć w tę część współczesnego mu społeczeństwa (głównie w warstwy majętne), która rezygnowała z dążeń niepodległościowych i swą biernością godziła się z wynaradawiającą polityką zaborców na przełomie XIX i XX wieku. Powodowany patriotycznymi intencjami mija się jednak z prawdą historyczną dotyczącą doby napoleońskiej. Trudno mieć zbyt wielkie pretensje do pokolenia, które przeżyło tragedię drugiego i trzeciego rozbioru Polski o brak zaufania do własnych sił narodu[3].

 

Scharakteryzowawszy Księstwo Warszawskie jako twór polityczny, wskazał na jego epokowe znaczenie i olbrzymi wysiłek mieszkańców. Nie cofnął się przed porównaniem jego osiągnięć do "Chrobrowego dziedzictwa" (s. 153). Stworzywszy analogię między teraźniejszością a czasami siedemnastowiecznych zwycięstw, wskazał na heroiczną postawę wielu anonimowych osób: "Tłum imion, tłum nazwisk, tłum mężów świetnym strumieniem uderzył i dzień po dniu pracował na nieśmiertelność, na niepożyty wzór, na zaginionych cnót wskrzeszenie, na świadectwo, że serce ziemi sarmackiej bić umie jeszcze i Grunwaldem, i Kircholmem, i Wiedeńską potrzebą, na świadectwo, że w Piastowym rdzeniu nie masz robaka, który by go stoczył" (s. 153). W przedstawionej w utworze syntetycznej refleksji o Księstwie Warszawskim pojawiło się również wskazanie na ofiarność jego mieszkańców oraz żywione przez nich nadzieje.

Choć wzmianki o tragicznym losie wielu polskich żołnierzy po klęsce Wielkiej Armii w Rosji były naturalnym domknięciem refleksji o Księstwie Warszawskim, to jednak w porządku linearnym utworu mogły stanowić pewne zaskoczenie. Przerwały one bowiem relację z wydarzeń czerwca 1812 i przygotowań do zbliżającej się wojny. Tym samym nawet czytelnik pozbawiony wiedzy historycznej o epoce napoleońskiej patrzył na opisywane wydarzenia z perspektywy ostatecznej klęski.



W Szwoleżerach gwardii kampanię 1812 roku zapowiadały znaki na niebie. Jadwiga Gotartowska, jedna z bohaterek utworu, nadała im wymiar boski, zwróciwszy uwagę na fakt, że "Pismo Święte poucza, że nie na ciekawe oglądanie ukazywały się ludziom" (s. 25).

Gąsiorowski w swej powieści ukazał skalę nadziei wiązanych z Napoleonem i oczekiwań co do przebiegu kampanii rosyjskiej. Żołnierze, bohaterowie powieści, zostali przedstawieni jako zwolennicy Bonapartego zwłaszcza w scenie, w której generał Sokolnicki odczytał cesarski biuletyn o rozpoczęciu drugiej wojny polskiej[4]. Powieściopisarz, przedstawiwszy reakcje zarówno Sokolnickiego, jak i podległych mu żołnierzy, ukazał powszechną wiarę w pomyślność czynów Napoleona: "[...] zerwał się okrzyk szalony, pijany szczęściem, łkaniem chroboczący, nieprzebrzmiały" (s. 245). Konsekwencją zaledwie kilku słów cesarza stało się przekonanie zebranych o spełnieniu się wszelkich nadziei wiązanych z Bonapartem oraz ostatecznej klęsce tych, którzy w wodza Wielkiej Armii wątpili. W przeświadczeniu żołnierzy samo odniesienie się przez Napoleona do kwestii polskiej było gwarancją pomyślnego jej uregulowania. Ewentualnej klęski Bonapartego nie brali oni w ogóle pod uwagę, gdyż w porządku świata, który uznali za właściwy, cesarz Francuzów zajmował miejsce zaraz po Bogu. Tym samym jego władza świecka była najwyższa na ziemi, a samemu Bonapartemu, w ich mniemaniu, nie był w stanie zagrozić żaden inny wódz lub władca: "Rozkaz był dzienny, napoleoński! Ha! Więc prawo, więc wyrok, więc coś, czego potęga żadna nie tknie, ani wzruszy, więc taka siła, co morzem ołowiu, morzem ognia i krwi każdy opór zdławi, zniweczy, wypali, więc taka wola, że masz nad nią nikogo krom Boga" (s. 245).

Kształt pierwszych słów napoleońskiego rozkazu był traktowany przez żołnierzy niczym nieodwracalny wyrok, a także ostateczny głos cesarza w kwestii polskiej. Nie dociekali oni w szczegółach zamiarów Bonapartego, gdyż słowa o rozpoczęciu drugiej wojny polskiej zapowiadały w ich mniemaniu powrót do chlubnej przeszłości i wskrzeszenie kraju w granicach z czasów największej świetności: "Wszak kto stanisławowskich chciał granic, miał i saskie; kto żądał saskich, znajdywał władysławowe; komu śniły się władysławowe, dostawał i batorowe; a kto roił o Batorym, temu się Chrobry jawił, a kto nareszcie bez chrobrowego dziedzictwa nie uznawał Rzeczypospolitej, ten miał w dodatku na zaokrąglenie granic jeszcze nowych obszarów bez liku" (s. 245). Jak pisze Skowronek,

 

zamiast przytoczyć pełny tekst słynnego rozkazu Napoleona z 24 czerwca 1812 roku[5], autor maluje entuzjazm, jaki wywołał ten rozkaz wśród wielu Polaków, którzy nie przenikali skomplikowanych arkanów napoleońskiej polityki, dlatego widzieli w nim zapowiedź definitywnego przywrócenia niepodległości Polski. W efekcie przyjęcia przez autora takiej koncepcji obraz tamtych miesięcy jest plastyczny, tętniący życiem i zgodny z rzeczywistością[6].

 



W powieści Gąsiorowskiego zabrakło oskarżeń kierowanych pod adresem tych, którzy w czerwcu 1812 roku zawierzyli Bonapartemu. W przekonaniu powieściopisarza "gorze ludom, których całym dorobkiem jest mądra rachuba, którym brakuje ożywczych krynic legendy, których ból miłości ojczyzny nie łamał, których dusze nie miały stopienia w jednym zawołaniu, które nigdy nie roiły, nie śniły!" (s. 247). Nadzieje wiązane z Bonapartem, choć okazały się ułudą, były wyrazem aktywności Polaków, dla których losy ojczyzny nie pozostały obojętne.

Szczególną aktywnością bohaterowie powieści wykazali się na wieść o planowanym przybyciu Napoleona do Wyłkowyszek. Wiadomość przekazał Andrzej Babecki: "Gdy wachmistrz skończył, śmiertelna cisza zaległa komnatę. Twarze obecnych gorzały, oczy skrzyły się, błyszczały, lśniły, usta zdawały się poruszać, piersi wzbierać, a milczenie trwało tak głębokie, że spoza okiennic słychać było niespokojne szarpanie wędzidłem uwiązanego u podjazdu gniadosza" (s. 211). Cesarz Francuzów, będący dotychczas jedynie bohaterem opowieści urastającym niejednokrotnie do miana baśniowego herosa, miał wkroczyć w realną przestrzeń tych, przez których był dotąd uwielbiany. Zaskoczeniem dla czytelników powieści nie może być wyjątkowy kształt organizowanych przygotowań: "Kto żyw w mieście z dorosłych lub młodzieniaszków, tego zapędzano do roboty: do porządkowania ulic, do wysypywania ich piaskiem, do majenia domów choinami, do wszelakiego strugania, przybijania, czyszczenia i znoszenia" (s. 214). Celem bohaterów powieści stało się godne przyjęcie cesarza, dlatego zastosowano się do obowiązującego ceremoniału nakazującego przygotowanie transparentów oraz symbolicznych kluczy do bram miasta, mimo że: "Wyłkowyszki nie były podobno ani grodem, ani oppidum i jako żywo bramy żadnej nie posiadały, ale wszakże nie w tym rzecz była" (s. 216). Odpowiedzialny za przygotowanie ceremonii Andrzej Babecki intuicyjnie powiązał Bonapartego z Aleksandrem Macedońskim i Cezarem. Te postacie historyczne miały pojawić się w łacińskim powitaniu cesarza. Dla Babeckiego planowane spotkanie z Napoleonem było także osobistym przeżyciem[7]. Nastrój bohatera potrafiła doskonale wyczuć jego ciotka Anna, która

 

o wszystkim pamiętała, niczego nie pominęła. Każdy przedmiot bił czystością. Nawet kubeczek kryształowy postawiła. Toż jego własny kubeczek, dostał go na chrzciny od Sołohuba! Ot, i z jego kubeczka będzie pił cesarz. Ot, szczęście! Gdzie o takim szczęściu można było marzyć! Jakby bajka! Żeby tak w szwadronie powiedzieć - nie uwierzą... (s. 222)

 

 

O pobycie Napoleona w Wyłkowyszkach nadmienia Józef Załuski we Wspomnieniach o pułku lekkokonnym polskim gwardii Napoleona I wydanych w 1865 roku. Jerzy Skowronek, który pisze o inspiracjach Gąsiorowskiego i historycznych źródłach powieści, zauważa:

 

 Z tego [...] pamiętnika zaczerpnął autor pomysł do wielu epizodów w drugiej części Szwoleżerów gwardii. Oto Załuski, wspominając o pobycie Napoleona w Wyłkowyszkach, dodał: "... wachmistrz nasz (Babecki) miał zaszczyt witać i przyjmować w domu, w rodzicielskim dworze, wskrzesiciela naszego, wielkiego Napoleona. Istotnie scena godna być kiedyś przedstawioną na widowisku lub w księdze jakiego historycznego powieściopisarza". Wydaje się, iż to życzenie wypełnił w kilkadziesiąt lat później Gąsiorowski całkiem poprawnie[8].

 

 Na kartach powieści pojawiły się także słowa jednego ze szwoleżerów, który wskazał na swój los oraz sytuację towarzyszy broni. Jak zauważył, nie wszyscy walczący u boku cesarza Francuzów zostali należycie wynagrodzeni:

 



Patrzcież, wywędrował żołnierzyk z rodzinnej ziemi w zaświaty, wywędrował nie po zaszczyty... Wziął krzyżyk somosierski, wziął dwa pchnięcia i kulę, i wraca... I cóż przywiózł rodzonym, jakiż dźwiga podarek? Inni epoletami się wystroili, akselbantami a bulionami - a on, zamiast tych godności, ojcowiźnie swej umiłowanej przywiózł w dom tego, który tu od lat był i mitem, i pragnieniem, i wiarą, i nadzieją, i zbawieniem (s. 235)

 

Krytyczne głosy pod adresem Napoleona kierował proboszcz Kociełł, jeden z bohaterów powieści. W rozmowie z wachmistrzem Andrzejem Babeckim zwrócił uwagę na fakt, że cesarz Francuzów został wyklęty przez Stolicę Apostolską. Uważał on, że obowiązkiem żołnierzy było zaprzestanie służby u boku władcy. Dla wachmistrza opuszczenie szeregów Wielkiej Armii było niepodobieństwem. Dlatego ku zaskoczeniu proboszcza przyznał, że wiadomość o papieskiej anatemie była mu znana: "Dobrodzieju, [...]! Już dwa lata będzie, jak nam w Schönbrunnie powiadali o przekleństwie. [...] Powiadali, ale że to niby, aby tak sobie papież się na cesarza rozgniewał..." (s. 165). Nad wiarę w treść papieskiego dokumentu przedkładał on wartość żołnierskiego słowa. Za niepodobieństwo uznał możliwość obłożenia cesarza ekskomuniką. Opowiedziawszy się za rozdzieleniem spraw papieskich i cesarskich, zauważył: "At, kościół sobie, a cesarz sobie!" (s. 165).

Niechęć do Napoleona proboszcz manifestował jeszcze kilkakrotnie. Szczególnie emocjonalnie zareagował wtedy, gdy napoleońscy żołnierze kradli żywność na plebanii. Dowiedziawszy się o ich czynie, wygłosił monolog, w którym nie krył zaskoczenia postawą tych, którzy z ufnością szli za Napoleonem:

 

Bodajby się nie narodził, bodaj się pod ziemię był zapadł, zanim tu zstąpił, zanim tyla ludu usidlił! Boże, Panie, Stwórco Niebieski! Małoż tedy przepłynęło niedoli, małoż zawodów gorzkich, małoż tu wdów i sierot narosło dla sprawy publicznej! Jeszcze tego Antychrysta było trzeba! Co zacz, co za prawo jego w poczciwym kraju katolickim się rządzić? Co za przywilej piekielny człeka za światy wlec? Skąd ci taka ufność obłąkana, że taki durzyciel, przeklęciuch, potępieniec, bodaj raz pomyślał, aby coś dla tych zaślepieńców polskich uczynić! Strach rozumem brać! Lecą za nim w otchłań, na zgubę, na ogień wieczny - lecą, nie pytając nawet, dokąd ich wiedzie! Okrutna, śmiertelna musiała być wina tej ziemi! Bądź wola Twoja! Bądź Twoja... (s. 257)

 

W tej przepełnionej emocjami wypowiedzi na uwagę zasługuje kilka poruszonych wątków. Bohater powieści w osobliwym świetle ukazał samego Napoleona. Jego pojawienie się traktował jako działanie niebios wobec narodu, który dopuścił się wielu win. Bonaparte złączył się ze sprawą polską i przyciągnął do swoich szeregów Polaków w chwili, gdy oni sami ponosili już wiele ofiar "dla sprawy publicznej" (s. 257). W postawie tych, którzy zawierzyli cesarzowi Francuzów, dostrzegł nie tyle nadmierną ufność, ile szaleństwo. Żołnierze zdecydowali się na walkę u boku Napoleona świadomi własnej zguby. Walcząc u boku Antychrysta, narazili się "na ogień wieczny" (s. 257).

Rozmyślania proboszcza o cesarzu Francuzów pojawiły się także w innym fragmencie powieści. Duchowny przywołał określenia przypisywane Bonapartemu przez tych, którzy mu zawierzyli. Po raz kolejny zdecydował się na krytykę władcy ze względu na fakt ogłoszenia przez papieża potępiającej bulli:

 

Powiadali: Światłość sama! Zdobywca i benefactor, czyli wspaniałomyślny mocarz! Lecz lucyferus sam nań się chyba zaczaił! Bo go opętało! Głowie Kościoła zagroził, Rzym sponiewierał, Ojca Świętego wywiózł, uwięził, do cughauzu zgoła zasadził i anatemy się doigrał! Sprawiedliwie! I cóż, szkoda, żal! Diabłu się zaprzedał, na zbrodnie się ważył takie! Strach pomyśleć. Sam pod klątwą i drugich mami do siebie, i drugich wlecze na pomstę bożą. A tak i szkoda, tak i żal! Nie dość mu było swego francuskiego ludu marnować, jeszcze mu się zachciało sarmackich nieszczęśników! Kusy wiedział, kogo ucapić, aby piekłu wesela nagotować. (s. 254)

 

Zawierzenia Napoleonowi przez wielu Polaków tym razem nie postrzegał on w tak krytycznym świetle: "jak to było nie wierzyć w poczciwość takiego, jak nie ufać" (s. 254). Jedynie nie postępując wbrew Bogu i Kościołowi, Napoleon mógłby w jego przekonaniu odnieść sukces.

Na kartach powieści Gąsiorowskiego pojawił się jednakże szczególny przykład "napoleońskiej konwersji" pod wpływem lektury biuletynu o "drugiej wojnie polskiej". Przemiany doświadczył proboszcz. Bohater, w chwili gdy sięgnął po biuletyn, na zmianę stosunku do władcy był jeszcze całkowicie nieprzygotowany. Oficjalny dokument napoleoński traktował z lekceważeniem: "Biuletyn! - rzucił przez zęby i zmiął papier w ręku. Lecz po przestanku snadź nową myślą tknięty, rozłożył go, wyprostował zgięcia i załamy i do oczu przybliżył" (s. 258). Gdy poznał treść dokumentu, zareagował natychmiast. Dokonującej się w nim przemianie powieściopisarz poświęcił szczegółową relację. Myśli bohatera wydawały się daleko ulatywać, znaczące sygnały aktywnej postawy po lekturze dokumentu ujawniła twarz proboszcza:

 



Aż nagle twarz plebana okryła się szkarłatem, oczy wilgotnym płomieniem buchnęły, papier wypadł z rąk księdza. Proboszcz stał jeszcze, a już cała jego postać grała jakimś ruchem gorączkowym, jakąś siłą wewnętrzną, co zdawała się w nim łamać, burzyć, kruszyć. Nogi ugięły się pod plebanem. Na kolana padł i ręce wzniósł, i na ustach zawisły mu słowa modlitwy. Moc jednak szarpiąca proboszczem musiała być od modlitwy silniejszą, bo ledwie poruszył wargami, znów nim targnęła, poderwała, ku schodom wywlekła i do alkierzyka rzuciła, kędy mrugała rzewliwie lampka przed Ostrobramską. (s. 258)

 

Proboszcz, ulegający urokowi słów Napoleona, był niezdolny do modlitwy. Opanowała go bowiem siła, której ostatecznie się poddał w chwili podjęcia decyzji o towarzyszeniu Wielkiej Armii w wyprawie na Rosję. Jako jeden z nielicznych bohaterów utworu spotkał się on z cesarzem Francuzów. Rozmowa z władcą ujawniła ostatecznie przemianę, która dokonała się w bohaterze. Błogosławił on cesarza Francuzów, tłumacząc się następująco: "Bo nie mam siły cię kląć, cesarzu... bo już nie jestem proboszczem! [...] Pogwałciłem kanony, modliłem się za ciebie" (s. 300).

Na uwagę w powieści Gąsiorowskiego zasługuje spotkanie Napoleona z jeszcze jednym bohaterem. Z grona mieszkańców Wyłkowyszek, z entuzjazmem odnoszących się do cesarza Francuzów, autor wyróżnił Danieleszczuka, weterana wojennego, który nie walczył jednak u boku wodza, lecz "pod Pułaskim, pod Kościuszką!" (s. 239). Ten odznaczony złotym krzyżem i okaleczony w wyniku walk żołnierz zdecydował się na zaprezentowanie Bonapartemu własnej koncepcji działań cesarza wobec Polaków. Fragment toczącej się rozmowy brzmi następująco:

 

- Kościuszko...! Dobry żołnierz, ale zły polityk! Hm! Od tego czasu zmieniło się wiele w sposobie wojowania. Nieprawdaż?

- Odkąd Napolion wszystkie zwycięstwa sobie zarekwirował!



- He, he, myślisz! Miło mi was, starego żołnierza, poznać! Widzę, że zapału ci nie braknie.

- To nie zapał, jeno cholera, Najjaśniejszy Panie!

- Jak to? Co?

- Z uprzykrzenia, że nam tak długo kazałeś siedzieć na tym wykrawku Rzeczypospolitej.

- Sami sobie jesteście winni! Ofiar potrzeba, żołnierza, tysięcy rekruta! Poczciwie myślisz, ale nie wszyscy tacy u was! Wiem, mam dowody!

Danieleszczuk poczerwieniał.

- A czyja to wina? Deklaruj Rzeczpospolitą, Najjaśniejszy Panie! Przemów sercem, z grobów wylizą nieboszczycy, baby z pazurami pójdą!

Cesarz złożył rękę na ramieniu Danieleszczuka.

- Żołnierz się w tobie ozwał! Dobre gniazdo, te Wyłkowyszki! Za Niemen idę, za Niemen, tym chętniej, iż was takimi widzę... (s. 239)

 

Danieleszczuk ostatecznie wyraził aprobatę dla napoleońskiego czynu. On także poddał się szczególnej atmosferze panującej w Wyłkowyszkach. Wraz z innymi jej mieszkańcami traktował cesarza Francuzów jako władcę i wodza, który pełnił szczególną misję. Podczas spotkania z Bonapartem, zwrócił się on do Napoleona następująco: "Bierz - prowadź - morduj!" (s. 239). Wezwanie żołnierza nie było jedynym adresowanym do cesarza. Wszystkie okrzyki i wiwaty świadczyły jednoznacznie o stosunku zgromadzonych do władcy. Chcieli oni być w jak najbliższym otoczeniu Bonapartego oraz nosić go na ramionach. O atmosferze poprzedzającej bezpośrednio wyjazd cesarza z miasteczka czytamy: "Tu nastąpił taki zamęt okrzyków, wiwatów, zawołań i taki ścisk dokoła osoby cesarza, takie darcie się gwałtowne do rąk Bonapartego, że aż generałowie musieli otoczyć Napoleona, aby mu drogę utorować i uwolnić od nadto gorących objawów miłości" (s. 240).

Mimo że utwór Gąsiorowskiego "zbliża [...] zwłaszcza atmosferę owych wiosennych miesięcy poprzedzających wojnę 1812 roku"[9], nie brakuje w nim relacji z wydarzeń, które rozegrały się w Hiszpanii. Bohater utworu, porucznik Józef Stadnicki, zaprezentował całkowicie negatywny stosunek do kampanii hiszpańskiej, stwierdziwszy, że udział Polaków w niej był całkowicie nieuzasadniony oraz że swe działania żołnierze skierowali przeciw niewinnym osobom: "Palić, wieszać, mordować, grabić, niszczyć i potem powiadać, że ten hiszpański rabunek to dla dobra ojczyzny! A w dodatku jeszcze z mnichami, dzieciakami, babami! Na to w pułku służyć, żeby kapucynów zarzynać!"[10]



(s. 22). Podobnych argumentów Stadnicki użył także w rozmowie z kilkoma towarzyszami broni. To w ich obecności najszczegółowiej zrelacjonował wydarzenia wojny w Hiszpanii. Zwrócił uwagę na fakt, że walczący żołnierze podlegali rozkazom tych, którzy zawierzyli działaniom Bonapartego wobec Polaków: "Wystroili nas na amarant [...] i pognali w świat. Pognali i kazali zdychać za "lemperera", za Francuzów, za szewron, za krzyżyk i niby za ziemię rodzoną. [...] Powiadali, aby ze dwie kopy łbów hiszpańskich naciąć, to jużci ani chybi cała Rzeczpospolita w biuletynie cesarskim nakazana będzie, no i ten!" (s. 120). Stadnicki zwrócił uwagę na fakt, że żołnierze całkowicie podlegali wydawanym rozkazom, które stanowiły dla nich najwyższą wartość: "nasze sobacze prawo było słuchać, zdychać, a dobywać" (s. 120). Nie cofali się oni przed walką z kobietami, dziećmi i mnichami. Zawierzyli w pełni tym, według których cesarz ma władzę nad papieżem. Porucznik wypowiedział się krytycznie nie tylko o Napoleonie, lecz także o księciu Józefie Poniatowskim i generale Józefie Zajączku. Przychylną opinię zaprezentował jedynie o generale Janie Henryku Dąbrowskim. Sami żołnierze, w obecności których Stadnicki przedstawił swe poglądy, "rozbili się w okamgnieniu na partie. Oficerowie trzeciego i piątego pułku piechoty skupili się około piskliwego głosu w kącie upominającego się o Zajączka, gdy równocześnie kilkunastu oficerów, strzelców konnych [...] z zapałem przyznało rację Stadnickiemu. Sztabowcy zaś i noszący co przedniejsze nazwiska obstawali przy księciu" (s. 119).

W przekonaniu Stadnickiego relacje Bonapartego z Polakami opierały się na swego rodzaju transakcji, z której Bonaparte wyniósł zdecydowanie większy zysk: "Co wy z Napolionem! Dosyć mam waszego Napoliona! Uczynił co dobrego dla nas, to z lichwą wziął krwi żywej. Niczego darmo nie dał" (s. 27). Przyczyną jego negatywnego stosunku do Bonapartego był los wielu poległych żołnierzy oraz postawa jednego z walczących - Małachowskiego, który przed śmiercią przeklął cesarza. Jego słowa o tym, że władca "po świecie [Polaków] porozwlekał" spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem Joanny Żubrowej, cesarskiej markietanki[11]. Gąsiorowski konsekwentnie przedstawiał ją jako zwolenniczkę cesarskiej polityki. Kobieta była całkowicie oburzona postawą Stadnickiego. Powołała się na ofiarę składaną przez tych żołnierzy, którzy zginęli w walkach u boku Napoleona: "Ci, co legli, myśleli inaczej; wiedzieli, gdzie racja" (s. 27). By zobrazować relacje między cesarzem Francuzów a Polakami, Żubrowa wykreowała przed swoim rozmówcą następującą sytuację:

 

Cesarz dał nam łyżkę w garść, przed misą posadził i powiedział: "Macie czym, tedy jedzcie do syta, do białego dna". A my, chocia to niby głód w nas był nie lada, powiadamy wciąż: "Włóż nam, cesarzu, strawę do gęby, a jeszcze bacz, by nam delikatnych ząbków nie uraziła!" Sacrébleu, carramba! Niech mnie zadławi, jeżelim zełgała! (s. 28).

 

Wskazała jednoznacznie na bierność Polaków, którzy całą odpowiedzialnością za przyszłość ojczyzny obarczali Napoleona. W dalszej części wypowiedzi wspomniała o znaczeniu złożonej przez żołnierzy ofiary oraz zwróciła uwagę na fakt, że "na dawnych kurhanach zboże się pięknie zieleni" (s. 28).

            Równie negatywny stosunek do Napoleona Stadnicki zaprezentował w rozmowie z żołnierzem Jankowskim. Po raz kolejny odwołał się do tragicznych wydarzeń wojny w Hiszpanii oraz wyraził następujące życzenie: "Czego chcę? W domu siedzieć, na swoich własnych śmieciach, śmieci tych pilnować, za te śmieci ginąć, a nie tam napoleonowego stracha po świecie udawać" (s. 72). Źródłem krytycznej postawy Stadnickiego wobec Bonapartego była nie tylko polityka cesarza Francuzów wobec Polaków i mieszkańców innych europejskich krajów. Porucznik negatywnie ocenił także działanie Korsykanina jako wodza Wielkiej Armii. Wskazał na tragiczną sytuację materialną żołnierzy: "Nędza jest! Brat mi takie pisanie gorzkie przysłał, żem go nawet nie doczytał! Obiecanki napoliońskie już na załatanie butów nie starczą" (s. 86). Krytyce poddał on także nowy porządek wprowadzony przez Bonapartego w wojsku. Żadnej wartości nie dostrzegł w stworzonej przez wodza możliwości awansu. W jego przekonaniu tym, którzy awansowali, brakowało odpowiednich kwalifikacji, a przyznawane przez Napoleona odznaczenia nie zawsze były zasłużone:

 

Nowe zwyczaje, nowe wymysły, nowe miotły! Generalików ci sobie naskrobali, że choć okulary nadziewaj, a wąsa szukaj! [...] Rożniecki, także jenerał, ba, nawet inspektor jazdy, tylko, zanim do raportu do niego pójdziesz, przódy pluń sobie samemu w ślepie, byś łacniej jeneralskie traktowanie połknął. [...] Książę Sułkowski, ordynat rydzyński, jużci generał także, rydzek dwudziestopięcioletni! Co tu gadać! A te lale rozmaite, wcięte, opięte, wycacane, co po fraucymerach instrumenty oficerskie [mianowanie na oficera] wypraszają! A te sztaby, inżyniery do kopania ziemniaków! Ba, a jakie to zajadłe w gębie, jakie jurne, a niechże który kanonenfieber przebył w austriackiej kampanii, niechże przypadkiem własnym pałasikiem z alteracji zaciął, phi!... takiemu ci bomba się krzyż taki, że go i milę dojrzysz! (s. 86)

 

Swą barwną opowieść o wydarzeniach 1812 roku, a zwłaszcza atmosferze im towarzyszącej, Gąsiorowski zakończył niezbyt obszernym opisem nastrojów po klęsce w kampanii rosyjskiej. Pisarz skupił uwagę nie na ofiarach wojennych, lecz powszechnej mobilizacji na wieść o zbliżającej się wojnie: "Warszawa, zbudzona do strasznej rzeczywistości, nie opuściła rąk. Uderzyła na alarm i zabrała się do czynu. I w Warszawie praca zawrzała gorączkowa, spazmatyczna" (s. 314).

 

*

 

"Główne wartości Szwoleżerów gwardii jako powieści historycznej tkwią właśnie w [...] bogactwie ogólnej problematyki dziejów epoki napoleońskiej. Stanowi ona nie tylko tło utworu. Przenika niekiedy również do jego fabuły, staje się dla autora pretekstem do skonstruowania kilku ciekawych epizodów, dobrze ilustrujących epokę napoleońską"[12]. Gąsiorowski nie przedstawił poszczególnych wydarzeń kampanii rosyjskiej. W niewielkim stopniu przywołał fakty historyczne. Z mistrzostwem oddał jednak nastroje ówczesnego społeczeństwa, jego entuzjastyczny stosunek do Napoleona oraz wątpliwości związane z zawierzeniem cesarzowi. Zaprezentował argumenty obu stron oraz stworzył portrety napoleonistów. Na przykładzie proboszcza Kociełła ukazał "napoleońską konwersję". Bohater powieści, początkowo zdecydowany przeciwnik Bonapartego, ostatecznie opowiedział się po stronie cesarza.

W opowieść o 1812 roku Gąsiorowski wplótł refleksję o Księstwie Warszawskim. Wskazał na ofiarność i zaangażowanie jego mieszkańców. Poparł postawę aktywną, uczestnictwo w walce zbrojnej. Był jednocześnie ostrożny w formułowaniu krytycznych opinii pod adresem cesarza. Jerzy Skowronek pisał:

 

Usiłuje on [pisarz] usprawiedliwić politykę Napoleona przy pomocy zarzutu, iż naród polski w dużym stopniu pozostał bierny i czekał na przywrócenie niepodległości zamiast o to walczyć. W ten sposób Gąsiorowski chciał prawdopodobnie uderzyć w tę część współczesnego mu społeczeństwa (głównie w warstwy majętne), która rezygnowała z dążeń niepodległościowych i swą biernością godziła się z wynaradawiającą polityką zaborców na przełomie XIX i XX wieku[13].

 

Po kilku latach od wydania powieści niepodległościowe marzenia Polaków spełniły się. Nie ulega wątpliwości, że z koncepcjami narodowowyzwoleńczymi nierozerwalnie złączyła się tradycja napoleońska.


 

[1] W. Gąsiorowski, Szwoleżerowie gwardii. Powieść historyczna z epoki napoleońskiej, Warszawa 1974, s. 159. Kolejne cytaty pochodzą z tego wydania i są lokalizowane przez podanie numeru strony.

[2] Portret uczestnika walk u boku cesarza Francuzów pojawia się w wierszu Władysława Syrokomli pt. Napoleonista. Najbardziej sumaryczny charakter ma jego pierwsza zwrotka:

Honorowy krzyż na fraku,

Wąsy zawiesiste,

Jedna ręka na temblaku:

Masz napoleonistę!

W. Syrokomla, Wybór poezji, Warszawa 1908, s. 67.

[3] J. Skowronek, Posłowie, [w:] W. Gąsiorowski, dz. cyt., s. 322.

[4] Por. "Soldats! La seconde guerre de Pologne est commencée".

[5] Reprodukcja dokumentu zawierającego rozkaz cesarza Francuzów pojawia się w książce Roberta Bieleckiego Napoleon a Polska. Bonaparte zauważa, że "pierwsza wojna polska" zakończyła się pod Frydlandem i w Tylży. Władca wzywa żołnierzy do przekroczenia Niemna i przeniesienia wojny na terytorium Rosji. Zgodnie z przeświadczeniem Napoleona, "druga wojna polska" przyniesie chwałę Wielkiej Armii oraz sprawi, że zakończy się trwający od 50 lat wpływ Rosji na sprawy Europy (por. R. Bielecki, Napoleon a Polska. Polacy a Napoleon. Katalog wystawy, czerwiec-październik 1997, Warszawa 1997, s. 110).

[6] J. Skowronek, dz. cyt., s. 324-325.

[7] Relacja z osobistego spotkaniem z Bonapartem pojawia się także w piosence Pierre'a Bérangera pt. Wspomnienia ludu. Starsza kobieta, świadek wydarzeń epoki napoleońskiej, wobec młodego pokolenia pełni wyjątkową rolę. Z pamięci wydobywa niezapomniany dzień, gdy cesarz Francuzów nocował w jej chacie. Bonaparte, o którym opowiada, choć nie przestaje być bohaterem z legendy, jest jednocześnie postacią pojawiającą się w wiejskiej chacie ku zaskoczeniu jej mieszkanki. Po wizycie Napoleona szczególną czcią darzy ona te przedmioty materialne, których dotykał cesarz. Ich wartość staje się nieoceniona:

                "Jestem głodny" - rzekł niebożę.

                Więc go raczę, chlebem, winem.

Potem zdrzemnął w tej komorze,

Susząc płaszcz swój przed kominem.

Rozbudzony moim łkaniem,

Wstał i rzekł: "Nadzieja w Bogu!

Pod Paryżem rychło staniem

I pomścimy się na wrogu".

Jako skarb tę szklankę oto

Chronię z wielkim zachowaniem.

 

- Masz tę szklankę jeszcze, babciu!

                Masz tę czarę złotą!

P. Béranger Wspomnienia ludu, [w:] "Tygodnik Ilustrowany" 1911, nr 50, s. 1011.

[8] J. Skowronek, dz. cyt., s. 325-326.

[9] J. Skowronek, dz. cyt., s. 319.

[10] Warto zwrócić uwagę na fakt, że taki sam stosunek do tej kampanii ma Dolores, żona kapitana Niewodowskiego, jedna z drugoplanowych postaci utworu. Zwracając się do porucznika Stadnickiego, mówi ona o licznych krzywdach, które polscy żołnierze wyrządzili jej rodakom: "Ani razu nie wymówiłam wam, żeście wy, ludzie o wolności rozprawiający, najechali moją ojczyznę, żeście niszczyli, palili, rabowali i mordowali braci moich, którzy wam nigdy krzywdy żadnej nie wyrządzili" (s. 64).

[11] Na uwagę zasługuje fakt, że Joanna Żubrowa to postać historyczna. Jej krótka nota biograficzna pojawia się w II tomie książki "Dał nam przykład Bonaparte". Wspomnienia i relacje żołnierzy polskich 1796-1815 opracowanej przez Roberta Bieleckiego i Andrzeja T. Tyszkę. Jak czytamy, autorka pamiętników wydanych w 1860 roku "wraz z mężem Maciejem Żubrem wstąpiła do 2. pułku piechoty i wzięła udział w kampanii galicyjskiej. Odznaczyła się przy szturmie Zamościa. [...] Brała udział w kampanii rosyjskiej w walkach na Białorusi w dywizji Dąbrowskiego" (Joanna Żubr, [w:] "Dał nam przykład Bonaparte". Wspomnienia i relacje żołnierzy polskich 1796-1815, wybór, komentarze i przypisy R. Bielecki, opracowanie tekstów A. T. Tyszka, t. II, Kraków 1984, s. 308).

[12] J. Skowronek, dz. cyt., s. 325.

[13] Tamże, s. 324.

 

Agata Wąsacz