Nasza księgarnia

Biblioteka Barwy i Broni

  • Biblioteka Barwy i Broni
  • Ułani Księstwa Warszawskiego 1807-1814
  • Piechota XW wg przepisu 3 września 1810
  • Huzarzy Księstwa Warszawskiego 1809-1813

Moje wspomnienie o Ryszardzie Morawskim

Niemal każdy dzieciak dorastający w PRL-u na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pamięta czasopismo komiksowe – sławne RELAXy. Każdy numer był trudny do zdobycia, bo publikowany w nich kolorowy świat opowieści rysunkowych był też jakby oknem na zupełnie inną rzeczywistość niż ta za oknami. Ten prawdziwy ewenement w tzw. „demoludach” doczekał się statusu „kultowego” produktu ówczesnej polskiej popkultury. Oprócz komiksów znalazły się tam rzeczy dla młodych ludzi zupełnie nieznane – kolorowe plansze z postaciami żołnierzy różnych formacji armii Księstwa Warszawskiego opatrzone opisami Henryka Wieleckiego (długoletniego wicedyrektora Muzeum Wojska Polskiego). Autorem tych plansz był warszawski malarz Ryszard Morawski, który też pełnił funkcję redaktora artystycznego RELAXu. Znakomicie namalowane, realistyczne postaci huzarów, kirasjerów i szaserów przemawiały do wyobraźni młodych czytelników. Taki był mój i wielu innych miłośników epoki napoleońskiej początek fascynacji bronią i barwą tych czasów.  Sprawcą tego był właśnie Ryszard Morawski.

Kiedy trzydzieści lat później otrzymałem od p. Wojciecha Chojnackiego z wydawnictwa „Karabela” propozycję przygotowania tekstu do albumu z planszami p. Morawskiego – nie mogłem początkowo w to uwierzyć. Bo też p. Ryszard był dla pasjonatów epoki legendą – najlepszym od czasów Gembarzewskiego i Rozwadowskiego ilustratorem umundurowania czasów napoleońskich.  Od początku wiedziałem, że choćbym nie wiem jak dobry tekst napisał, to będzie on jedynie oprawą dla plansz p. Ryszarda. Wprawdzie czasami zdarzało się, że zażarcie spieraliśmy się o ten czy inny detal munduru, to jednak dobrze nam się pracowało zarówno przy „Ułanach” jak i „Piechocie”. Dopiero po kilku nieudanych próbach p. Ryszard wymusił na mnie przejście na „ty”. A potrafił być uparty… Zadziwiał mnie tym jak szybko i z jaką łatwością potrafił stworzyć postać jeźdźca na koniu. I choć jak każdemu artyście zdarzały mu się czasami prace słabsze, częściej średnie, to jednak nadal potrafił stworzyć plansze, które zachwycały precyzją detalu, ułożeniem postaci czy oddaniem ruchu konia. Bo też Ryszard Morawski był spadkobiercą najwybitniejszych „koniarzy” w polskim malarstwie. Podziwiał Juliusza Kossaka i uczył się u Antoniego Trzeszczkowskiego. Znał też Stanisława Gepnera i Andrzeja Zarembę. Tym samym jego twórczość była jakby pomostem pomiędzy przedwojennym a współczesnym bronioznawstwem i mundurologią. Jeśli ktoś prowadzi badania nad barwą wojska polskiego czasów Napoleona, to nie może pominąć w nich dorobku Morawskiego.

Tylko niewiele osób wiedziało, jak wiele kosztowało Ryszarda pod koniec życia malowanie. To było absolutnie niesamowite, że pomimo wieku i choć odmawiały mu posłuszeństwa i ręka i oko, to jednak nadal pracował kiedy tylko mógł. Zajmowało go jednak nie tyle własne zdrowie, co zdrowie najbliższych. Był dla mnie przykładem bezgranicznego poświęcenia dla rodziny. Utrzymywaliśmy ze sobą przez ostatnie 16 lat kontakt, głównie telefoniczny, dzieląc się opiniami, odkryciami, troskami i radościami.  Ostatni raz rozmawialiśmy ze sobą miesiąc temu. Ryszard wydawał się wówczas bardziej optymistyczny i pełen nadziei, że wróci do malowania. Niestety, okazało się, że swój ostatni obraz już namalował.

Adam Paczuski

Recenzje

Maurice Tascher Dziennik wojenny 1806-1813

Powrót "Serii Napoleońskiej" wydawanej przez wydawnictwo Finna (obecnie Fundacja Historia.pl) to z pewnością spora niespodzianka dla wszystkich miłośników epoki napoleońskiej. Maurice de Tascher, krewny cesarzowej Józefiny, służył najpierw w 8. pułku huzarów, a następnie w 12. pułku szaserów i w latach 1806-1813 odbył szereg kampanii. Walczył pod Jeną, gdzie został ranny, trafił do Hiszpanii, gdzie kapitulował pod Bailen i dostał się do hiszpańskiej niewoli, później walczył między innymi pod Wagram oraz wziął udział w wyprawie na Rosję, po której to umarł z wycieńczenia w Berlinie. Dziennik podzielony jest na sześć rozdziałów, każdy z nich poprzedzony krótkim wstępem od redakcji dotyczącym ówczesnej sytuacji politycznej. Tascher jawi się czytelnikowi jako inteligentny i wrażliwy obserwator otaczającego go świata. Podczas swojej służby zwiedza liczne miasta, zwraca uwagę na zabytki, rzeźby czy malowidła. W Burgos interesuje go katedra, w Poczdamie udaje się zwiedzić pałac Fryderyka Wielkiego Sanssouci, w Madrycie idzie do gabinetu historii naturalnej, w Eskurialu zachwyca się malowidłami Rubensa czy Tintoretta, w Tulonie oczarowany jest kariatydą, a w Wiedniu rzeźbami Canovy. Trzeba też pamiętać, że Tascher to arystokrata, więc oddaje się rozrywkom właściwym jego pochodzeniu. W swoim dzienniku wspomina o polowaniach, nauce niemieckiego, grze na skrzypcach, lekcjach fechtunku; interesuje go sztuka – w Ratyzbonie idzie na operę Glucka "Na koszt diabła", w Paryżu ogląda tragedię Racine'a "Ifigenia", ciekawi go również moda oraz zwyczaje (walki byków, bolero) w odwiedzanych przez niego regionach Europy. Autora cechuje także dwuznaczna postawa względem wojny. Z jednej strony marzy o orderach, z drugiej dostrzega także jej cienie. Zwiedzając pola bitwy pod Ulm czy Jeną, zwraca uwagę na zrujnowane budynki, zniszczone plony, martwi go również widok rannych. Tascher dostrzega brutalne zachowanie armii francuskiej w Hiszpanii, wspomina o okrucieństwach Mameluków w Madrycie, o grabieży Kordoby. "Gdyby tylko nasza sprawa była słuszna, nie skarżyłbym się na niedostatki ani na okropny gorąc!" – zapisał w swoim dzienniku. Polskiego czytelnika mogą również zainteresować fragmenty dotyczące naszego kraju, aczkolwiek autorowi kojarzy się on tylko z brudnymi, cuchnącymi, biednymi osadami zamieszkanymi w dużej mierze przez Żydów. Praca Taschera jest o tyle wartościowa, że była pisana na bieżąco podczas służby, co wpływa na pewną lakoniczność opisów, za to nie możemy narzekać na luki w pamięci, które charakteryzują niektórych pamiętnikarzy, należy więc tylko żałować, że autor umarł w tak młodym wieku.

Balcar