Nasza księgarnia

Biblioteka Barwy i Broni

  • Biblioteka Barwy i Broni
  • Ułani Księstwa Warszawskiego 1807-1814
  • Piechota XW wg przepisu 3 września 1810
  • Huzarzy Księstwa Warszawskiego 1809-1813

Wywiad z Aleksandrem Mikaberidze

Redakcja Napoleon.org.pl: Pytanie pierwsze będzie dość banalne: Skąd u Gruzina zainteresowanie Napoleonem i jego epoką? I skąd pomysł założenia Napoleonic Society of Georgia?

Nie mam dobrej odpowiedzi na to pytanie. Zawsze kochałem historię i jako dziecko codziennie czytałem książki historyczne i fikcję z historią w tle. Na przykład w dzieciństwie jedną z moich ulubionych książek była powieść Henryka Sienkiewicza „Krzyżacy”, którą czytałem kilka razy; powieści Alexandra Dumasa i Maurice'a Druona wprowadziły mnie do historii Francji, którą pokochałem bardziej niż jakąkolwiek inną.

 

Jak większość ludzi, dowiedziałem się o Napoleonie w dzieciństwie. To początkowe zainteresowanie przerodziło się w prawdziwą pasję w wieku dziesięciu lat, kiedy podczas zwykłej wizyty w księgarni w moim rodzinnym mieście Tbilisi odkryłem zakurzony tom biografii francuskiego cesarza. Byłem tak zahipnotyzowany wyczynami Napoleona, że szukałem innych książek, co było niełatwym zadaniem pośród zawirowań politycznych i gospodarczych, które nastąpiły po upadku Związku Radzieckiego. Chciałem również sprawdzić, czy są inni ludzie, którzy podzielają pasję do historii epoki napoleońskiej. W końcu doprowadziło mnie to do założenia Napoleońskiego Towarzystwa Gruzji.

Od tego czasu poświęciłem ponad dwie dekady na studiowanie historii Napoleona, które stało się jednym z najważniejszych celów mojego życia. To właśnie z powodu tej fascynacji cesarzem udało mi się opuścić moją zniszczoną wojną ojczyznę, aby kontynuować nową karierę akademicką, podróżowałem po całym świecie, poznałem moją żonę i realizowałem "American Dream". Pod wieloma względami Napoleon zmienił moje życie.

 

Redakcja Napoleon.org.pl: Który spośród historyków epoki napoleońskiej jest dla Pana największym autorytetem i dlaczego?

Jest ich wielu i skorzystałem z osobistej znajomości z niektórymi z nich.

Redakcja Napoleon.org.pl: Z profesjonalnego punktu widzenia, co najbardziej Pana denerwuje/smuci, podczas lektury książek innych autorów dotyczących epoki napoleońskiej?

Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że istnieją dwie główne kwestie. Jedną z nich jest tendencja do skupiania się bardziej na brytyjskiej i francuskiej perspektywie bardziej niż innych uczestników wydarzeń. Zarówno historiografia angielska, jak i francuska cierpi z powodu braku perspektywy polskiej, włoskiej, hiszpańskiej, rosyjskiej (i innych). Potrzebujemy więc więcej historii transnarodowej i porównawczej, która zawierałaby szerszy zakres źródeł i ich interpretacji. Innym jest brak badań archiwalnych, szczególnie widoczny w popularnych publikacjach, które mają tendencję do ponownego opowiadania i wzmacniania istniejących narracji bez kwestionowania ich.

Redakcja Napoleon.org.pl: W Polsce bardzo niepopularny jest tzw. „anglosaski” punkt widzenia na Napoleona i jego epokę. Pełen błędów, przeinaczeń i uprzedzeń, często również zwykłych kalumnii. Jaki jest Pana osąd takiego postrzegania historii?

Myślę, że powinniśmy oddzielić dzieła akademickie od pozycji komercyjnych. Jest wiele do podziwiania w pierwszych, ale wiele do zarzucenia drugim. Ogólnie rzecz biorąc, anglosaski punkt widzenia jest najsłabszy w odniesieniu do zagadnień wymagających szczególnej wiedzy językowej i badań.

Redakcja Napoleon.org.pl: Czy zna Pan jakichś polskich historyków zajmujących się w przeszłości lub obecnie epoką napoleońską? Może ma Pan jakieś ulubione dzieło, które wyszło spod pióra Polaka?

Nie znam osobiście polskich historyków, ale śledzę ich badania i od czasu do czasu jestem proszony przez polskie Narodowe Centrum Nauki o przegląd projektów polskich historyków. Moje wprowadzenie do polskiej historiografii odbyło się poprzez twórczość Mariana Kukiela i nadal lubię czytać jego prace. Czytałem też prace Roberta Bieleckiego, Stanisława Kirkora, Dariusza Nawrota, Mariusza Łukasiewicza, Jarosława Czubatego i innych. Podziwiałem Andrzeja Nieuważnego i byłem załamany jego przedwczesnym odejściem.

Redakcja Napoleon.org.pl: Jak ocenia Pan książkę Eugeniusza Tarle „Napoleon”?

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Była to druga (po biografii autorstwa Manfreda) biografia Napoleona, którą czytałem jako dziecko i odegrała ważną rolę w pielęgnowaniu mojego zainteresowania epoką napoleońską. Prawdopodobnie przeczytałem ją co najmniej kilkanaście razy – jest dobrze napisana, przystępna i przyjemna w czytaniu, czyli to, czego potrzebuje ktoś nowy w historii napoleońskiej. Ale z profesjonalnego punktu widzenia nie jest to najlepsza książka Tarlego, a w swoich interpretacjach i argumentach stała się przestarzała, więc istnieje również podstawa do krytyki.

Redakcja Napoleon.org.pl: Co uważa Pan za swoje największe „napoleońskie” odkrycie?

Wciąż go szukam . Zamiast jednego wielkiego odkrycia, mam nadzieję dodać do większego zbioru wiedzy historycznej wiele małych „odkryć” i nowych interpretacji. Taki jest cel, na przykład, mojej książki „The Napoleonic Wars: A Global History” (opublikowanej przez Oxford University Press dwa miesiące temu), która zrywa z eurocentryczną tradycją narracji wojen napoleońskich i przedstawia globalne spojrzenie na te zagadnienia.

Redakcja Napoleon.org.pl: Po latach spędzonych w archiwach i na czytaniu korespondenci oraz wspomnień, z pewnością natknął się Pan na jakieś zagadnienie, którego nie da się do końca wyjaśnić bazując na źródłach. Gdyby zatem miał Pan szansę wyjaśnić jakąś nurtującą Pana tajemnice, pytając kogoś z epoki lub będąc świadkiem jakiegoś wydarzenia, byłoby to...?

Ach, istnieje wiele zagadek, które chciałbym rozwiązać. Jedną z nich jest na przykład misja Theodore'a Lascarisa de Ventimille'a, byłego kawalera zakonu maltańskiego i potomka cesarzy bizantyjskich, który twierdził, że Napoleon wysłał go na misję podżegania plemion arabskich do buntu przeciwko Turkom. Wyobraźmy sobie "Lawrenca z Arabii" podczas wojen napoleońskich, ale tym razem byłoby to "Lascaris z Arabii".

W 1810 roku Lascaris, który przy okazji był żonaty z Gruzinką, udał się do Aleppo i skontaktował się z jednym z lokalnych przewodników, Fathallah al-Sayegh, z prośbą o pomoc w odkrywaniu szlaków handlowych, miejsca postoju i studni wodnych na pustyniach syryjskich i irackich. Dwaj poszukiwacze przygód rozpoczęli to niebezpieczne przedsięwzięcie w lutym 1810 roku i spędzili trzy lata przecinając pustynie Syrii i Iraku, zapuszczając się aż do wschodniego Iranu; przez ten cały czas odwiedzali różne plemiona i wchodzili w interakcje z nimi. Misja, jak opisał to Sayegh w swoich wspomnieniach, zakończyła się sukcesem, a arabscy przywódcy plemienni wyrazili gotowość do zakwestionowania osmańskiej władzy i sprzymierzenia się z Napoleonem. Jednak gdy Lascaris dotarł do Stambułu w drodze powrotnej do Francji w 1813 roku, dowiedział się o katastrofalnej inwazji Napoleona na Rosję i zrozumiał jej konsekwencje. Postanowił udać się do Egiptu, aby spotkać swojego starego przyjaciela, francuskiego konsula w Aleksandrii, ale zmarł na czerwonkę wkrótce po przybyciu.

Dziwna historia Lascarisa, opowiedziana przez Sayegha, który napisał długi pamiętnik, zawiera wiele niespójności i sprzeczności. Podczas mojej ostatniej wizyty we francuskich archiwach dyplomatycznych próbowałem zlokalizować francuskie dokumenty konsularne lub inne oficjalne dokumenty, aby je potwierdzić, ale nie znalazłem nic na temat misji Lascarisa. Co ciekawe, Biblioteka Bodlejańska ma list brytyjskiego konsula w Aleppo, Johna Barkera, który wyraża zaniepokojenie "planem podboju Syrii" Lascarisa i ujawnia, że Barkerowi udało się uzyskać kopię dziennika Lascarisa i przekazać go admirałowi Sidney’owi Smithowi. Szukałem go, ale do tej pory bez sukcesu; duża część osobistych dokumentów Smitha została zniszczona w pożarze, więc dziennik mógł zostać wtedy zagubiony.

Trudno mi sobie wyobrazić, że Lascaris, któremu Napoleon wcześniej powierzał inne tajne misje, spędziłby trzy lata na pustyniach dla kaprysu. Istnieje wiele dowodów na to, że Napoleon wyraził zainteresowanie powrotem na Wschód i zagrożeniem brytyjskim interesom na Oceanie Indyjskim. We wrześniu 1810 roku, kiedy tylko Lascaris udał się do Aleppo, Napoleon przewidywał atak na Wielką Brytanię, który obejmował także ekspedycję do Lewantu. Miesiąc później polecił jednemu ze swoich agentów, aby odwiedził Syrię i Egipt, aby zbadał twierdze Saint-Jean-d'Acre, Jaffy, Rosette, Aleksandrii i Kairu oraz poinformował o lokalnych warunkach; tego samego dnia, Napoleon nakazał również francuskim konsulom w Syrii i Egipcie przedstawienie regularnych memorandów w sprawie warunków politycznych, wojskowych i finansowych obu tych regionów. Wydaje się, że instrukcje te miały na celu ułożenie podstaw do wyprawy, która miała wyruszyć na wschód po pomyślnym wyniku kampanii rosyjskiej. Misja Lascarisa dobrze pasowałaby do bieżących wysiłków Napoleona na rzecz zbadania warunków w Lewancie, ale potrzebne są dalsze badania, aby dojść do ostatecznego wniosku na ten temat. Zatem gdybym mógł podróżować w czasie z powrotem do 1810-1812, chciałbym porozmawiać z Lascarisem o jego misji.

Redakcja Napoleon.org.pl: Czy spodziewa się Pan w przyszłości jakichś niezwykłych odkryć w tematyce napoleońskiej?

Oczywiście! Ilość wcześniej nieprzebadanych materiałów w archiwach jest po prostu zdumiewająca i zawsze jest coś nowego do odkrycia. Odkrycia te nie muszą być oszałamiające, ale pozwolą nam udoskonalić nasze zrozumienie przeszłości.

Redakcja Napoleon.org.pl: Jak wiemy, w odpowiedzi na oburzenie Aleksandra straceniem księcia d'Enghien, Talleyrand przypomniał carowi o jego roli, a przynajmniej świadomości morderstwa Pawła I. Jak ocenia Pan wpływ tego listu na stosunek Aleksandra do Francji w kolejnych latach?

Wiemy, że Aleksander był rozwścieczony tonem i sugestiami listu, które były rzeczywiście zamierzone przez Francję. List wzmocnił determinację rosyjskiego cesarza do konfrontacji z Napoleonem, ale nie był to decydujący czynnik rosyjskiej decyzji o przystąpieniu do koalicji.

Redakcja Napoleon.org.pl: W 1809 Napoleon opuścił Hiszpanię i nigdy już do niej nie wrócił. Dlaczego w latach 1810-12 nie zdecydował się na osobistą interwencję na tym teatrze działań? A jeśli by się zdecydował, to uważa Pan, że udałoby mu się pokonać Wellingtona, czy raczej skończyłby podobnie jak w Rosji?

To jedna z zagadek, dla których chciałbym podróżować w czasie, jeśli Twoja oferta nadal jest aktualna. W mojej nowej książce rozważam scenariusz, co by się stało, gdyby zamiast prowadzić inwazję na Rosję, Napoleon zdecydował się wrócić do Hiszpanii w 1812 roku i wykorzystując swoje ogromne zasoby z całego kontynentu (tak jak to zrobił w Rosji), stawił by czoło problemom Półwyspu Iberyjskiego przed poradzeniem sobie z jego rosyjski przeciwnikiem. Jestem pewien, że Napoleon odzyskałby pozycje na Półwyspie, choć byłoby interesujące zobaczyć, jak poradziłby sobie z brytyjskimi pozycjami przy Torres Vedras – nie sądzę, by utrzymali się przeciwko niemu i myślę, że Wellington zostałby zmuszony do wycofania się tak, jak Moore w 1809 roku.

Redakcja Napoleon.org.pl: Czy jako autor książki o korpusie oficerskim armii carskiej i biografii Bagrationa widzi Pan możliwość napisania dzieła poświęconego cudzoziemcom w armii rosyjskiej doby napoleońskiej? Wiele tego typu dzieł powstało o armii imperialnej Francji, natomiast element obcy jest w armii carskiej wskazywany głównie podczas nieudanych kampanii. Jak ocenia Pan udział Polaków i Litwinów (osób z terenu Wielkiego Księstwa Litewskiego) w armii carskiej? Czy mógłby Pan wskazać jego zdaniem najciekawsze lub najbardziej znaczące momenty ich walk po stronie Rosji w czasie wojen napoleońskich?

Jest to bardzo szerokie i złożone pytanie. Jestem rzeczywiście zainteresowany cudzoziemcami służących w armii rosyjskiej, zwłaszcza tymi, którzy zostawili wspomnienia i listy, które mogą być zbadane. Pod tym względem Alexander Langeron jest jednym z moich ulubionych i pracuję nad publikacją jego biografii i pamiętników, które są jednymi z najlepszych pamiętników obejmujących kilka kampanii napoleońskich.

Redakcja Napoleon.org.pl: W swojej książce o Berezynie krytycznie ocenia Pan rolę Kutuzowa. Jaka jest obecnie ocena tej postaci przez historyków rosyjskich? Czy Pańskie poglądy spotkały się z polemiką.

Istnieją dwie rosyjskie szkoły myślenia o Kutuzowie: jedna jest krytyczna wobec niego, a książka Nikołaja Troisky’ego jest tego dobrym przykładem. Druga jest o wiele bardziej korzystna dla fedlarszałka, często ignorując jego błędy i koncentrując się tylko na jego osiągnięciach. Istnieje długa historiografia takich prac, a ostatnie książki L. Ivczenko i A. Shishova są tego dobrym przykładem. Nie widziałem żadnych rosyjskich recenzji moich książek, więc jeśli pojawiają się krytyczne komentarze na temat mojej interpretacji, nie znam ich.

Redakcja Napoleon.org.pl: Czy według Pana istniała szansa na korzystne dla Napoleona zakończenie konfliktu z Rosją?

Zależy od tego, co masz na myśli przez korzystne. Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że cała ta kampania nie powinna była się odbyć, a zamiast tego Napoleon powinien był przeznaczyć swoje zasoby na Półwysep Iberyjski, a konflikt z Rosją rozwiązać na polu dyplomacji. Wiedział dobrze, że inwazja na Rosję będzie trudnym przedsięwzięciem, ale nadal w to brnął. Skoro inwazja została już rozpoczęta myślę, że powinien był zatrzymać się w Smoleńsku i zaproponować negocjacje z Rosjanami oraz zobowiązać się do wycofania się z Rosji w zamian za rosyjskie zobowiązania. Niezależnie od tego, czy Rosjanie by je zaakceptowali, czy nie, powinien był przypisać sobie zwycięstwo i wrócić do terenów polsko-litewskich, aby się przegrupować.

Redakcja Napoleon.org.pl: Jaki, Pana zdaniem, wpływ na wojny 1789-1815 mieli bankierzy paryscy i londyńscy?

Jest to jeden z mniej zbadanych aspektów wojen napoleońskich, choć zostało to nieco naprawione przez badania Niall Ferguson Domu Rothschilda (tom 1 obejmuje okres rewolucyjny), badania Pierre Branda na temat finansów Napoleona (jego „Le prix de la Gloire” jest wspaniała) i Carlosa Marichala „Bankructwo imperium: meksykańskie srebro i wojny między Hiszpanią, Wielką Brytanią i Francją, 1760–1810”. Interesująca jest też wiedza na temat stosunków między brytyjskimi i holenderskimi bankami, a mianowicie bankami Hope i Baring.

Pieniądze są oczywiście jednym ze „ścięgien” wojny i zdolność do pozyskiwania i utrzymania finansowania wojny była kluczowa dla konfliktów, które trwały w latach 1792 i 1815. W mojej książce podkreślam na przykład znaczenie hiszpańskiego srebra wydobywanego w obu Amerykach. W latach 1792-1806 wynosiło średnio ponad 20 milionów piastrów, aby w latach 1807–1813 obniżyć się do 16 milionów, 11 milionów w 1814 roku i niecałych 9 milionów w późniejszych latach. Niedobór meksykańskiego srebra miał konsekwencje dla globalnego handlu.

Jednym z interesujących momentów wojen napoleońskich (przynajmniej dla mnie) są wysiłki Napoleona na rzecz zabezpieczenia meksykańskiego srebra z pomocą francuskiego kupca par excellence, Gabriela Juliana Ouvrarda, który działał w dwojakim charakterze: jako spekulant wojenny i jako agent francuskiego Ministerstwa Skarbu Państwa. W niezwykle przykładnej współpracy handlowej w środku poważnego konfliktu zbrojnego, Ouvrard pomógł zorganizować sieć handlową z udziałem francuskich, holenderskich i brytyjskich bankierów handlowych i handlowców, którzy zaangażowali się w nadzwyczajne przedsięwzięcie, aby przewieźć meksykański skarb na neutralnych statkach (nawet, kilka razy, na brytyjskich okrętach wojennych) z Nowego Świata w imieniu hiszpańskiego króla, ale w praktyce dla Napoleona.

Redakcja Napoleon.org.pl: Załóżmy, że nie ma zdrady Marmonta. Czy w 1814 r. Aleksander mógł poprzeć sukcesję króla Rzymu?

Nie cierpię spierać się o szczegóły, ale zdrada została technicznie popełniona przez Josepha Souhama. Marmont popełnił błąd, gdy 3 kwietnia wynegocjował tajne porozumienie, ale wiemy też, że po otrzymaniu informacji o abdykacji Napoleona poinformował Schwarzenberga, że nie będzie postępował zgodnie z umową i nie przeniesie swoich wojsk do Normandii (co jest kolejną ważną kwestią – Marmont nie zamierzał oddać swojego korpusu, ale raczej przesunąć go do Normandii i oddać pod kontrolę francuskiego rządu tymczasowego).

Myślę, że istniała możliwość wstąpienia na tron króla Rzymu, ale nie jestem pewien, jak realny byłby ten układ w dłuższej perspektywie.

Redakcja Napoleon.org.pl: Po licznych monografiach oraz edycjach źródeł czy wydawnictw słownikowych, Pańskie najnowsze dzieło, monumentalne „A Global History” jawi się niemal jako zwieńczenie kariery. Mamy nadzieję, że tak absolutnie nie będzie i chcemy zapytać, jakie ma Pan plany na najbliższe lata? Oprócz zasłużonych wakacji oczywiście!

Dziękuję, doceniam Twoje komentarze. Mam nadzieję, że polscy czytelnicy będą mieli okazję dowiedzieć się o tym wystarczająco szybko. Mam kilka projektów w toku – kilka biografii, instytucjonalną historię armii rosyjskiej i nową historię zakupu Luizjany, jeden z kluczowych epizodów epoki napoleońskiej.

Redakcja Napoleon.org.pl: Pana książki, które wydano dotąd w Polsce, spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem polskich czytelników. Jaką (oprócz Borodino i Berezyny) chciałby Pan jeszcze polecić?

Istnieje wiele książek do wyboru, ponieważ zapotrzebowanie na tematy napoleońskie eksplodowało w ostatnich latach. Co najmniej dziesięć nowych biografii Napoleona zostało opublikowanych w ciągu ostatnich piętnastu lat i odczuwałem satysfakcję czytając te napisane przez Andrew Robertsa i Philipa Dwyera, mimo że są one raczej różne w duchu i podejściu. Uwielbiam to, co zrobił Gareth Glover ze wspomnieniami z kampanii Waterloo – sześć bezcennych tomów i badań. Podziwiam wiedzę Rory Muira, w tym jego mistrzowską biografię Wellingtona, historie Michaela Leggiere'a z kampanii 1813-1814 i wspaniałe cztery tomy Thierry'ego Lentza o konsulacie i cesarstwie. Polecam również ponowną ocenę rosyjskiej kampanii przez A. Popova w serii pojedynczych tomów, które pojawiały się od 2012 roku.

Redakcja Napoleon.org.pl: Dziękujemy za interesującą rozmowę.

Jestem bardzo podekscytowany widząc moje książki przetłumaczone na język polski i publikowane w Polsce, kraju, który podziwiam i mam wspaniałe wspomnienia z nim związane. Chcę podziękować wszystkim polskim czytelnikom za wsparcie moich książek i głosowanie na nie. To wielki zaszczyt, który zawsze będę pielęgnował w swojej pamięci.

Recenzje

Adam Paczuski, Napoleon Ridleya Scotta

Kiedyś, w gronie znajomych pasjonatów epoki napoleońskiej, rozmawialiśmy o najlepszych  filmach ją ilustrujących. Z tego co pamiętam, powszechne zachwyty (w tym także moje) wzbudziło wspomnienie „Pojedynku” Ridleya Scotta. Pojawiło się wówczas wśród nas marzenie, aby ten właśnie reżyser wrócił kiedyś do naszego ulubionego tematu. To dlatego od kilku dni chodzi za mną to wspomnienie wraz z pewnym mądrym powiedzeniem: „Uważaj o czym marzysz, bo może się to spełni”…

„Napoleona” obejrzałem kilka dni po premierze, więc dzięki relacjom znajomych i napływającym z różnych stron „napoleońskiego” światka recenzjom, byłem przynajmniej w części przygotowany na to co mnie czeka. Przyznam jednak, że te dwie i pół godziny seansu były dla mnie trudniejsze niż przypuszczałem. Prawdopodobnie na moją reakcję wpływ miała także zawiedziona nadzieja, że mój ulubiony reżyser potrafi jeszcze stworzyć coś wybitnego. Niestety…

Ilość historycznych błędów – nie tylko „nagięć” mających usprawnić narrację, ale przede wszystkim zwykłych ordynarnych kłamstw była zatrważająca. Zmuszało to do pytania o rzeczywiste intencje reżysera wobec historii, którą zdecydował się zilustrować. Po co kazał Francuzom strzelać do piramid, wojskom rosyjsko-austriackim topić się w stawach rybnych o głębokości kilkuset metrów, albo szarżować Bonapartemu pod Borodino i Waterloo, skoro wystarczy niewiele trudu aby dojść do tego, że to zwykłe brednie? Czyżby Scott był aż tak pyszny, że zupełnie przestał przywiązywać wagę do realiów, albo może tak cyniczny, że świadomie „sprzedawał” te kłamstwa szerokiej publiczności licząc na jej ignorancję? Do tego trzeba doliczyć mnóstwo nielogiczności (szczególnie w sferze militarnej, o czym jeszcze wspomnę), kompletne odrealnienie wielu postaci historycznych nie tylko pod względem słów i ich roli w historii, ale nawet wyglądu (znanego przecież z licznych portretów). Może ten film to był kiepski żart, albo świadoma artystyczna prowokacja? A może po prostu koszmarna warsztatowa niedoróbka starzejącego się mistrza gatunku? Nie wiem, które z tych przypuszczeń jest bliższe prawdy. Dlatego zmuszony jestem tylko przypuszczać, co stało za tym największym filmowym rozczarowaniem dekady.

Ridley Scott bardzo często „myśli obrazami” zapożyczając je ze sztuki dawnej (jak np. w „Pojedynku” sielskie wiejskie krajobrazy lub martwe natury zaczerpnięte z malarstwa francuskiego i niderlandzkiego). „Napoleon” jest pełen takich zapożyczeń. Począwszy od „Le Sacre” Davida w scenie koronacji, przez sceny z Egiptu z obrazów Gerome’a i Orange’a, ze zdobytej Moskwy z obrazów Wereszczagina, aż po wykorzystany w plakacie wizerunek cesarza po abdykacji w 1814 r. Delaroche’a. Oglądając beznamiętną minę Joaqina Phoenixa (cóż za marnotrawstwo talentu!) w przekrzywionym jeszcze bicornie w scenie egzekucji Marii Antoniny, miałem nieodparte wrażenie, że skądś znam ten wizerunek… Pamięć wzrokowa mnie nie myliła. To wypisz-wymaluj twarz „Bony’ego” z jednej z karykatur Jamesa Gillraya przedstawiającej zamach 18 brumaire’a 1799 r. Okazało się, że nie tylko ten jeden motyw wyjęty z antynapoleońskiej propagandy posłużył Scottowi za inspirację. Także postaci dyrektorów, ich pulchnych małżonek, odrażający paryski motłoch czy bezimienne figury z otoczenia Napoleona są jakby żywcem wyjęte z angielskich karykatur z epoki. Nawet Ian McNeice grający Ludwika XVIII bardziej przypomina jego karykaturalny wizerunek. Ale nie tylko fizjonomie, także zachowania. Bonaparte zarówno u Scotta jak i u Gillraya, Williamsa czy Cruikshanka jest prostacki, prymitywny, brutalny, często infantylny, strachliwy lub beznamiętnie okrutny. Jest pełen namiętności, ale tylko tych najniższego gatunku. No i rzecz dla Anglików niewybaczalna - Napoleon nie jest gentelmanem.

Bo też obraz Scotta jest całkowicie skrojony pod anglosaską perspektywę historii. Zauważmy, że poza relacją z Józefiną to właśnie odniesienia do Anglii są w tym scenariuszu najważniejsze. Polityka kontynentalna istnieje tylko wówczas kiedy ma jakiś związek z Anglią. Dlatego nie ma tu ani kluczowej dla kariery generała Bonaparte pierwszej kampanii włoskiej, ani następnej w 1800 r. ani wojny 1806-1807 czy 1809 r., nie wspominając o kampaniach z 1813 czy 1814 r. Obecność Austerlitz i Borodino tłumaczyłbym jedynie rozpoznawalnością tych bitew wśród Amerykanów, za którą stoi niezasłużona, moim zdaniem, popularność „Wojny i Pokoju” Tołstoja. Zresztą ukazując taktykę w bitwach epoki napoleońskiej Scott nie wyszedł poza to co pokazał z takim talentem w „Gladiatorze” czy „Królestwie niebieskim”. Widz, który nie ma wiedzy o wojnach i taktyce z przełomu XVIII i XIX w. wychodzi z kina przekonany, że ówczesne bitwy niewiele różniły się od wyobrażonych przez kino ostatnich kilku dekad (np. „Braveheart” czy „Władca Pierścieni”) frontalnych starć piechoty i kawalerii, gdzie wpadają na siebie bezładne masy ludzi i koni. Pomijam idiotyzmy z okopami, szarżą mańkutów (przepraszam leworęcznych) czy zastosowaniem i skutecznością artylerii. Jedyny ślad taktyki z epoki dostrzec mogliśmy w scenie ukazującej Waterloo (francuskie tyraliery i angielskie czworoboki). Od razu pojawiło się u mnie pytanie - dlaczego Scott nie ukazał francuskich czworoboków w bitwie pod Piramidami? Doszedłem do wniosku, że zaburzyłoby to przekaz reżysera, zgodnie z którym Francuzi dowodzeni przez nieprzewidywalnego Napoleona reprezentowali brutalną „ślepą” siłę, a Anglicy ze swoim porządkiem i stoicyzmem byli ostoją cywilizacji. Zupełnie jak Germanie i rzymskie legiony w „Gladiatorze”. Znamienna była tu fikcyjna przemowa Wellingtona podczas Kongresu Wiedeńskiego. Mam wrażenie, że to sam reżyser włożył w usta „Żelaznego Księcia” swoje własne poglądy na Napoleona i jego czasy. Zresztą cała ta scena budziła we mnie skojarzenia westernowe. Otóż mamy tu koronowanych reprezentantów uciemiężonej przez krwawego Korsykanina Europy – zupełnie jak miasteczko na Dzikim Zachodzie sterroryzowane przez złoczyńcę i oto zjawia się „jeździec znikąd” czyli Wellington, który zapowiada, że przywróci ład i porządek… Nota bene akurat kreacja Ruperta Everetta wydała mi się jedną z ciekawszych w tym filmie.

Widzowie filmu Scotta nie odnajdą w jego filmie odpowiedzi, dlaczego Bonaparte był w stanie zdobyć szczyty władzy i jakim cudem cieszył się aż taką popularnością (szczególnie wśród swoich żołnierzy). Mamy wrażenie, że stało się to niejako… przypadkiem. Z angielskiego punktu widzenia był on sprytnym tyranem, który wyłonił się z krwawego chaosu rewolucji. Dla współczesnego widza może z kolei być takim proto-Hitlerem. Nic poza tym. Poza kilkoma zaledwie zarysowanymi postaciami jak Talleyrand czy Junot, Bonapartego otacza niema, bezkształtna i bezwolna masa „wieszaków” w mundurach lub frakach. Nie ma tu europejskiej polityki – zmieniających się sojuszy, mocarstwowych i dynastycznych interesów. Jest tylko absurdalna scena, w której Talleyrand sugeruje operetkowemu austriackiemu dyplomacie (mającemu zapewne uosabiać Metternicha) wydanie za Napoleona córki cesarza Franciszka. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć, że aktorzy grający cesarza Austrii i Marię Luizę są zresztą tak skrajnie niepodobni do swych pierwowzorów, że budzi to zdumienie.

Wracając do samej postaci Napoleona, to Scott wyposażył go nie tylko w prostackie maniery, nieopanowane żądze i egotyzm. Zauważmy, że jako jedyna postać w całym obrazie tylko Phoenix wydaje z siebie różne „fizjologiczne” dźwięki – sapie, chrząka, dyszy itp. Najczęstszym, kilkukrotnie powtórzonym w filmie gestem jest wycieranie chusteczką nosa a następnie oczu. Niby nic takiego, ot „ludzka rzecz”, lecz charakterystyczna tylko dla Napoleona. To taki sprytny zabieg mający zmniejszyć nasz dystans do postaci. Jeśli ktoś twierdzi, że to tylko „odbrązowienie” postaci, to wyobraźmy teraz sobie film o Aleksandrze, Cezarze, Ryszardzie Lwie Serce, Cromwellu czy… Wellingtonie, w którym główny bohater w odróżnieniu od jego adwersarzy i otoczenia, stale posapuje lub smarcze. Scott w upokarzaniu Napoleona poszedł jednak dalej, czego szczytem są moim zdaniem kompletnie niepotrzebne z punktu widzenia scenariusza sceny seksu. 

Główną osią tego filmu miała być relacja Napoleona z Józefiną. Vanessa Kirby zagrała przyzwoicie, choć postać jaką ukazała ma niewiele wspólnego z historyczną Józefiną. Oczywiście nie zobaczymy tu żadnego z jej omdleń (faktycznych lub symulowanych), bo to zaburzyłoby podstawowy rys tej postaci jaki chciał nam przekazać Scott. W jego filmie wdowa po wicehrabim Beauharnais jest wprawdzie kobietą nieco zepsutą obyczajowo, ale przede wszystkim jest silna i dominująca charakterem nad nieśmiałym Korsykaninem. To ona jest sprężyną, która napędza ambicję i talent Bonapartego. Bez niej pierwszy konsul, a następnie cesarz jest nikim. I to w zasadzie ona jest… Napoleonem. Zbyt to pokręcone aby było zrozumiałe. Niemniej zgodne jest z angielską wizją kariery Bonapartego. Z jedną wszakże różnicą. Na angielskich karykaturach Józefina jest potężną, otyłą i prymitywną kobietą. Należy chyba być wdzięcznym Ridleyowi Scottowi, że oszczędził nam takiego jej wyobrażenia.

Z kina wyszedłem z przekonaniem, że gdyby Gillray, Cruikshank i spółka dysponowali niegdyś tak potężnym narzędziem jak kinematografia, to otrzymalibyśmy taki sam film jak najnowsze dzieło Ridleya Scotta.